Krzysztof A. Zajas – Dziennik czasu pandemii. Blok zapisków (53-57 dzień)

www.unsplash.com/CDC

Krzysztof A. Zajas

Dziennik czasu pandemii cd.

10 maja 2020 (15996 zarażonych, 800 zmarłych)

Dzisiaj dzień wyborów, których nie ma. Ktoś zarządził, ktoś inny zaprotestował, ten się uparł, tamten nie odpuścił, ta zagroziła, tamta się spytała, co robić – skutki właśnie obserwujemy. Już pisałem w tym dzienniku, że koronawirus jest lustrem przystawionym przez naturę do gęby człowieka. Przy karcianym stoliku w melinie padło wreszcie „sprawdzam!” i ściema musi się skonfrontować z faktami. Karty na stół. Miało być wszystko, nie ma nic. Nie ma żadnego prawa, nie ma żadnej sprawiedliwości ani odpowiedzialności, nazwa rządzącej partii jest zarazem treścią aktu oskarżenia. Można kłamać w zaparte, do upadłego, zarzekać się i zapluwać w ukradzionej Polakom telewizji publicznej, ale głupia decyzja jest głupią decyzją, a jej głupotę właśnie oglądamy za oknami. To znaczy nie oglądamy, bo listonosz z „pakietem wyborczym” nie przyjedzie. Do tej głupoty można dopisywać kolejne uszczegółowienia (arogancja, tchórzostwo, prywata, warcholstwo itd.), ale nie będę się tym zajmował. Kto zna z grubsza historię Polski, sam sobie pokoloruje rysunek.

Żal i smutek, bo walczyliśmy o niepodległość i wolne wybory, o nasze państwo, dom, w którym będziemy się rządzić po swojemu i to będzie dobre. A teraz się okazało, że walczyliśmy o to, by rządzili nami Kaczyński, Ziobro i ksiądz Rydzyk (bo jednak prezydent, premier i marszałek sejmu to tylko figuranci, co już samo w sobie brzmi jak zdrada narodowa). I pozwoliliśmy, żeby z wolnych wyborów zrobili pośmiewisko. Polsko moja nieszczęsna, co się dzieje? Czy najlepsze dzieci swoje musisz obrażać i opluwać, a całe podwórko oddawać najgorszym? Czy twoja wolność musi się zawsze kończyć narodową tragedią? Bo że brniemy ku tragedii, jakoś nie wątpię.

13 maja 2020 (17062 zarażonych, 847 zmarłych)

Zrobiłem przerwę w zapiskach, by odetchnąć. Złapać dystans i oprzytomnieć. Odreagować absurd niewyborów. Poszukać punktu zaczepienia dla nadziei na przyszłość (kiedyś nie musiałem, przychodziła sama, była ze mną). Rozkopałem ogródek i zamieniłem niepotrzebne już szambo na zbiornik na deszczówkę, żeby się jakoś przygotować na zmiany klimatyczne. Sympatyczny operator przyjechał małą, zgrabną koparką i pozwolił mi na chwilę usiąść za sterami tego cuda, więc miałem zabawę ryjąc łyżką własny trawnik. Dwie gąsienice pod butem przypomniały mi dawne czasy wojska, gdy jeździliśmy czołgami na poligonie. To dopiero była frajda! Czterdzieści ton, siedemset koni mechanicznych, armata 100 mm – było czym poszaleć. „Gaz do dechy i wypuszczam TAD” – śpiewaliśmy parodiując Franka Kimono. TAD to była Termiczna Aparatura Dymotwórcza, czyli dodatkowy wtrysk ropy do silnika, żeby zamaskować pojazd kłębami czarnych spalin. Tak, tak, armia jest bardzo przyjazna środowisku. Gdzieś jeszcze w starych papierach mam dokument uprawniający do prowadzenia wojskowych pojazdów gąsienicowych, czyli jakby prawo jazdy na czołg.

www.unsplash.com/Gerold Hinzen

Chciałem uciec, ochłonąć, ale życzliwi przyjaciele zniweczyli me próby i przysłali mi „list pasterski” nowego ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Oficjalne pismo rozpoczyna się mottem z Jana Pawła II, w środku jest przetykane cytatami z Jana Pawła II, a na końcu zawiera apel o godne uczczenie rocznicy urodzin Jana Pawła II. Nie wiadomo, do kogo jest dokładnie adresowane, ponieważ adresata brak, a inicjalny zwrot grzecznościowy brzmi: „Magnificencje, Szanowni Państwo Dyrektorzy”. Które magnificencje i jacy dyrektorzy – nie wyjaśniono, a z treści wynika, że chodzi raczej o całą społeczność akademicką. Na ile zdołałem się wczytać w to curiosum, pan minister mówi, że obejmuje urząd w trudnych czasach i liczy na współpracę środowisk naukowych w zwalczaniu pandemii. Przede wszystkim jednak liczy na wsparcie Ojca Świętego, którego mądre myśli będą dla pana ministra ważnym drogowskazem. Na przykład taka: „Społeczeństwo oczekuje od swych uniwersytetów ugruntowania własnej podmiotowości (…). Z tym też jest ściśle związany wymóg wolności akademickiej”. Ministrowi nauki nie przychodzi przy tym do głowy, że deklaruje wolność akademicką i szacunek dla „własnej podmiotowości”, a zarazem czyni to w jednym określonym dyskursie wyznaniowym, tak się składa, że w tym kraju zdecydowanie dominującym. Inaczej rzecz ujmując, w języku hegemona wypowiada się o wolności i swobodzie. Gdyby w swoim liście powołał się wyłącznie na Marksa, albo wyłącznie na Koran, byłby skandal, że się narzuca jeden światopogląd. Ale powołanie się na JP II nie jest skandalem ani żadnym narzucaniem poglądów, tylko szlachetnym wezwaniem do „zachowywania wierności akademickim ideałom”.

Cała ta wzniosła gadka zmierza do finału: macie godnie uczcić rocznicę urodzin Jana Pawła II. Minister od nauki zachowuje się i przemawia do elit intelektualnych kraju nie jak naukowiec i profesor, ale jak parafianin wiszący na klamce u księdza proboszcza. Dla niego „wolnością akademicką” są obrzędy na cześć katolickich świętych, a „ugruntowanie własnej podmiotowości” polega na bezwstydnym podlizywaniu się biskupom. Trudno sobie wyobrazić większe zniewolenie i służalczość, nie mówiąc o obrażaniu wszystkich tych ludzi nauki polskiej, którzy katolikami nie są i których rocznica śmierci Jana Pawła II obchodzi dokładnie tyle samo, co rocznica śmierci Marcina Lutra czy szamana Pajutów Wovoki. Albo mniej. Jako żywo, przypominają się przedwojenne sanacyjne okólniki słane do urzędników w całym kraju z zaleceniami, jak obchodzić rocznicę śmierci Marszałka. Zresztą też JP.

Jest gorzej. Człowiek kierujący ministerstwem nauki na wstępie rezygnuje z naukowego myślenia i radośnie deklaruje przywiązanie do swej religijności katolickiej. Albo jest to prostacki koniunkturalizm, formułka na pokaz, podobna do niegdysiejszych deklaracji światopoglądu socjalistycznego u PRL-owskich partyjniaków – albo fundamentalna niekonsekwencja logiczna. Jeżeli nauka ma być wolna i autonomiczna – jak chce pan minister – to nie można jej pętać przywiązaniem do wiary. Jakiejkolwiek. Albo jedno, albo drugie. Nie da się być wyznawcą takiej czy innej religii, wierzyć w Boga jako depozytariusza Prawdy, i jednocześnie być naukowcem poszukującym tejże prawdy w poważnych badaniach. Wszak odpowiedzi są gotowe i podane w słowach Chrystusa: „Ja jestem Prawdą i Życiem”. Mieszanie tych dwóch porządków jest i błędem, i wykroczeniem. Bynajmniej nie zabraniam prof. Murdzkowi wierzyć i praktykować taką czy inną wiarę, to jego prywatna sprawa. Natomiast jeśli deklaruje coś takiego głośno i oficjalnie jako obejmujący swój urząd minister, tym samym wprowadza czynnik religijny do paradygmatu naukowego. Inaczej mówiąc, na każdą trudną i niejednoznaczną kwestię musi odpowiadać za pomocą prawd wiary, a nie prawd nauki. A one często się kłócą, jak wiemy choćby z Romantyczności Mickiewicza. No, chyba że nie jest naprawdę wierzący, tylko na pokaz, co u katolików stanowi przypadłość nader częstą.

www.unsplash.com/Jorge Zapata

Jest jeszcze gorzej. Odbiorcy listu pasterskiego pana ministra, którzy dzielą się z natury rzeczy na katolików i niekatolików, zostaną w tym podziale umocnieni i skonfliktowani. Katolicy dostaną narzędzie do rozpychania się łokciami za pomocą cytatów z JP II, które – zgodnie z wolą ministra – są drogowskazem i skarbnicą wiedzy o tym, co i jak należy czynić. Natomiast niekatolicy nie będą mogli się bronić, dokładnie z tego samego powodu: ponieważ autorytet Ojca Świętego jest niepodważalny. Biorąc przykład z mojego podwórka: dyskusja wokół wielkości poezji Karola Wojtyły kończy się tam, gdzie się zaczyna, to znaczy na stwierdzeniu, że był Wielkim Polakiem i jest święty. Jakakolwiek rzeczowa krytyka tej twórczości prędzej czy później (raczej prędzej) zderzy się ze światopoglądem katolickim, który zabroni krytyki na mocy dekretu, że „był Wielkim Polakiem i jest święty”. Minister nauki właśnie dodał do tego dekretu jeszcze jeden paragraf, mianowicie rządowy nakaz czczenia.

O tym, że przestaliśmy być państwem neutralnym światopoglądowo i zaczęliśmy być państwem religijnym, skrzeczą już wszystkie sroki w Grobianach i okolicy. Jeśli jednak wydawało nam się, że wystarczy oddać trochę Kościołowi i będziemy mieli spokój, to popełniliśmy błąd naiwności. Prawdziwy hegemon – a tak postrzegam dzisiaj pozycję Kościoła katolickiego w Polsce – nie zadowala się częścią. Chce mieć wszystko. Taka jest jego natura. Chodzi o naukę, pewnie, jest tam trochę pieniędzy do zgarnięcia na granty badające, dajmy na to, kolory witraży w katedrze przemyskiej, albo patriotyczne aspekty kaznodziejskiej działalności księdza Piotra Skargi. Albo poezję Karola Wojtyły. Bardziej jednak chodzi o władzę jako taką. Mieć uległego i służalczego ministra, takiego ministra–ministranta, którego głównym zadaniem będzie coniedzielne służenie do mszy, to umacniać władzę katolickiego dyskursu w rządzie. Zajmować terytorium. Rozszerzać wpływy. Których, jak doskonale wiadomo z historii, Kościół już dobrowolnie nie odda. I to jest najgorzej.

No i tyle mojego dzisiejszego łapania dystansu…

14 maja 2020 (17615 zarażonych, 883 zmarłych)

Deszcz jak na zawołanie. Mogę od razu sprawdzić działanie mojego systemu gromadzenia deszczówki. Leci. Ciurka. Napełnia się. Nie myślałem, że tyle radości sprawi mi łapanie deszczu do podziemnego zbiornika! Zdecydowanie lepsze to niż łapanie dystansu. Dobra, jadę po pompę do brudnej wody.

Wróciłem z centrum. Pamiętacie sceny z opuszczonego niemieckiego miasta w filmie Prawo i pięść? Trochę coś podobnego, tylko szyby niepowybijane (jeszcze?) i zamiast starych gazet po chodnikach walają się maseczki i foliowe rękawiczki. Jakieś sklepy otwarte, w księgarni na Podwalu kupiłem nawet książki, bo pusto było i przytulnie, poza tym chciałem dać chwilę radości przygnębionym sprzedawczyniom. Niektóre restauracje na Rynku czynne, tylko ludzi nie ma w środku. Smutny kelner przez ogromną szybę patrzy na pojedynczych przechodniów, z których żaden raczej na obiad nie wstąpi, bo i niebezpiecznie, i wszyscy oni tutejsi, obiad mają w domu. Piwogródki spiętrzone w piramidy ze stolików i krzeseł, i pospinane łańcuchami, też trochę jak wyrzucone przez okno mienie poniemieckie. No, tu raczej poaustriackie. Wolno i majestatycznie mija mnie policyjna furgonetka, dwaj funkcjonariusze pilnie przypatrują się obywatelom. Ciekawe, czego u nas szukali? Braku maseczek? Nieprzestrzegania odstępów? Po to drugie wystarczy pojechać do Castoramy, bo tam widziałem tłumek w środku i drugi tłumek w kolejce przed wejściem. Połowa ludzi bez masek. Strach popuścił, wróciło chojractwo.

Te pustki nie wróżą dobrze. Otwarcie sklepów jeszcze nie przywróci normalności, w każdym razie nie wszędzie. Po jedzenie i ciuchy ludzie jeszcze pójdą, ale po książki to raczej nie. Łatwo je zamówić przez internet, bez narażania się. Ci od książek mają statystycznie odrobinę wyższy współczynnik inteligencji (jestem naiwny?)od przeciętnej narodowej, więc i ryzyko widzą trochę lepiej, dlatego nie przyjdą. Czyli księgarnie do zamknięcia. Wobec braku turystów cały restauracyjny kram wokół Rynku mógłby przetrwać tylko wówczas, gdyby Polacy się rzucili do jedzenia na mieście, ale tego również nie zrobią. Ci od 500 plus i tak tu nie chodzą, a ci lepsi albo z powodu kryzysu właśnie przestali być lepsi, albo siedzą po domach i praktykują „Gotowanie na ekranie”, czy inne „O kotlecie w internecie”. Czyli knajpy też do zamknięcia.

Szczególnie zabolał mnie brak wózka z obwarzankami na rogu Grodzkiej i placu Wszystkich Świętych (pod Wydziałem Kultury UMK). Te były najlepsze, a sprzedawał je starszy pan z zagadkowym spojrzeniem, którego nigdy nie umiałem rozgryźć. Od lat się zatrzymuję i kupuję zawsze te same (z solą i sezamem), ale do dzisiaj nie wiem, czy mnie kojarzył, nie mówiąc o lubieniu. Ciekawe, czy wróci. Zresztą, nawet gdyby dzisiaj stał, i tak bym nie kupił…

Kraków, fot: www.unsplash.com/Jacek Dylag

Ciekawe, czy wróci. Wszystko. Czyli ciekawe, co nie wróci. Bo przecież ta odruchowa reakcja obronna, żeby nie kupować, w skali kraju przyniesie dramatyczne zniszczenia. Już słyszę od młodych ludzi, że stracili pracę, mieszkanie, że siedzą u rodziców w domu i zastanawiają się, czy i kiedy wrócą. I do czego.

Ciekawe, czy wróci. Koronawirus. Na razie jakby odpuścił, cofnął się, choć może to być efekt osłabienia jego promocji w mediach. Coraz buńczuczniej pokrzykujemy, że to była jedna wielka ściema, mistyfikacja i brudna zagrywka wielkich tego świata, oczywiście żeby znowu nas oszukać i wycyckać z ostatnich pieniędzy. Ktoś gdzieś umiera, jak zawsze, nie ma tu żadnej wielkiej tragedii, o pandemii nie wspominając. Polacy, nic się nie stało. Chromolić te głupie maseczki, bierzemy się za imprezowanie, bo tu dużo do nadrobienia jest, pół wiosny już zmarnowane. Dwa kilo kiełbasy grillowej poproszę i zgrzewkę piwa. Nie, tą dużą, dwadzieścia cztery. Benek, kup jeszcze fajki!

A on się przyczaił. Czeka. Kiedy siedzieli w domach, nie miał co robić. Ale wyjdą. Już wychodzą. Bez maseczek i zbici w ciasne stadka. Przepysznie. Dropsik, spokojnie, nie zacinaj za wcześnie. Jeszcze, jeszcze… już! do roboty!

Pompy zanurzeniowej do brudnej wody nie kupiłem. Castorama pełna ludzi, w połowie parkingu nawróciłem. Zamówię przez internet.