Krzysztof A. Zajas – Dziennik czasu pandemii (dzień 10 oraz 11)

www.unsplash.com/CDC

Krzysztof A. Zajas

Dziennik czasu pandemii cd.

24 marca 2020 (884 zarażonych, 10 zmarłych)

Mnożą się obrazy pustych miast. Spośród licznych skojarzeń na pierwszy plan wybija się u mnie „Bastion” Stephena Kinga. W jednej z początkowych scen Larry Underwood – osuszony alkoholik i przyziemiony ćpun – przebija się przez zatłoczony i zarazem pusty Nowy Jork. Zatłoczony, ponieważ wskutek paniki wywołanej śmiertelną epidemią, wszyscy mieszkańcy naraz rzucają się do ucieczki z miasta. Pusty, ponieważ nikomu nie udało się uciec – wszyscy umarli i zalegają w samochodach, wagonach pociągów, na chodnikach i na ławkach nowojorskich parków. On jeden idzie jak we śnie, nie rozumiejąc, dlaczego żyje, i dotkliwie odczuwa nie rozpacz, bo ta jest banalna, ale dziwność istnienia. Przekracza granicę między normalnością i katastrofą, między pełnią zwyczajnej rzeczywistości i postapokaliptyczną pustką, między prawdą i fikcją. W ścielącym mu się do stóp martwym mieście jest doskonale wolny, może robić co chce, a zarazem nie jest mu ta wolność już do niczego potrzebna. Trzeba uciec od zdechłego miasta, trzeba uciec od okrutnej wolności. Sklepy przed Larrym stoją otworem. W sportowym wkłada wypasione ciuchy i zabiera torbę tenisową, którą w sklepie z bronią i amunicją pakuje do pełna, a następnie bierze z salonu nowiutkiego harleya i rusza tunelem pod zatoką, by wydostać się na otwartą przestrzeń. Scena i zachwycająca, i przerażająca. Esencja syndromu ocalenia.

www.unsplash.com/Rahbek Media

Ocalałeś – i nie wiesz po co. Uciekasz i nie wiesz dokąd. Byle dalej, ale od czego i do czego? Jest jeszcze lepiej. Czy uciekniesz, czy zostaniesz – i tak będziesz sam. Zupełnie, całkowicie i absolutnie, ponieważ wszyscy inni już nie żyją. Kwarantanna totalna. Pojedyncza cela o rozmiarach ziemskiego globu. Wolność wielkości pętli na szyję, akurat żeby wepchnąć głowę. Idziesz pustą ulicą, o jakiej zawsze marzyłeś przepychając się w tłumie, a kiedy twoje marzenie się spełnia, pustka na ulicy staje się tobą, ty stajesz się pustą ulicą.

Później akcja się rozwija, pojawiają się inni ocaleńcy i rusza odwieczna opowieść o walce dobra ze złem, ale mnie już do końca nie opuszcza ten urzekający swoim horrorem obraz całkowitej wolności, która jest pusta i duszna.

Nic takiego na razie mi nie grozi, ani chyba nikomu innemu, granica między fikcją a stanem faktycznym jeszcze jakoś się trzyma, ale kto wie. Jako urodzony katastrofista rozpatruję i taki scenariusz. Tego drugiego wariantu – gdy jedynym ocaleńcem jest ktoś inny, a ja należę do miliona truposzy – nie rozpatruję, bo nie ma sensu. To już nie moja historia.

Wracam do mediów. W systemach penitencjarnych rozkwita nowa inicjatywa. Skazańcy i aresztanci domagają się zwolnienia do domu z obawy przed zakażeniem. W USA zainicjował temat Harvey Weinstein, prześladowca, który znakomicie potrafi przed kamerami zagrać ofiarę. Za samo paralityczne zwisanie na balkoniku rehabilitacyjnym w drodze na rozprawę, z miną nic nierozumiejącego półgłówka, powinien dostać Oskara. Nie był gorszy od Dustina Hoffmana w Rain Manie. W Polsce przedwczoraj wypuszczono gangstera od nielegalnego transferu pieniędzy za granicę, wczoraj wypuszczono niejakiego „Hossa”, który w ramach współpracy polsko-niemieckiej wyłudzał euro metodą „na wnuczka”. Dzisiaj do programu wolnościowego dołączył były senator PiS Stanisław Kogut, który też „cierpi na wiele chorób” i domaga się zwolnienia. Pomysł znakomity, można go rozszerzyć o tak zwany wariant latynoski, to znaczy w ogóle otworzyć bramy wszystkich zakładów karnych, niech sobie każdy radzi z wirusem indywidualnie.

I wtedy większość więźniów powinna… pozostać w celach, gdyż odosobnienie i izolacja od świata zewnętrznego są właśnie tym, do czego się nas przymusza w walce z pandemią. Widzę tu pewną nielogiczność. Przecież wszyscy obecnie siedzimy w aresztach domowych. Skoro senator Kogut „cierpi na wiele chorób” i znalazł się grupie podwyższonego ryzyka, to powinien wnioskować o coś dokładnie przeciwnego – zamknięcie w pojedynczej celi, najlepiej w karcerze pod ziemią, bez kontaktu z kimkolwiek, aż do wygaśnięcia epidemii. Wniosek adwokata o wypuszczenie więźnia na ten niebezpieczny, zarażony świat jest działaniem na szkodę klienta. Ja bym takiego obrońcę odprawił. Bez honorarium.

Po drugiej stronie muru rozmaici faktycznie lub prognostycznie z więziennictwem związani obywatele również nie zasypiają gruszek w popiele. Tworzą się inicjatywy niejako odwrotne, to znaczy potencjalni skazańcy, którzy jeszcze są na wolności, żądają natychmiastowego osądzenia, a następnie osadzenia w celi, oczywiście jednoosobowej, ze względu na zagrożenie wirusem. Dobrze już, dobrze, jestem winien, tylko mnie wreszcie odizolujcie od reszty społeczeństwa, tak, od wszystkich bez wyjątku. Rodzina? Tak, zwłaszcza od rodziny.

Ci, którzy nagrabili sobie wystarczająco dużo, by siedzieć do końca życia, i ziemia im się pali pod nogami, rozwijają z kolei wariant epidemiczny. Wiedząc, że karzący miecz sprawiedliwości zwisa im tuż nad głową, lgną do zarażonych, by złączyć się z nimi drogą kropelkową. Kiedy już nabiorą pewności, że mają w sobie wystarczającą liczbę niebieskich kuleczek z białymi i czerwonymi trąbkami, wracają do domu i siedzą sobie spokojnie, popijając pinacoladę przez rurkę z ekologicznego bambusa. Kiedy policjanci po nich wpadną, unoszą ręce i mówią: „Chwileczkę, mam koronawirusa! Jak nie wierzycie, to proszę bardzo, możecie mi zrobić test. Tu, o, żona może zaświadczyć”. No i jest prawie pewne, że im ujdzie na sucho. W najgorszym razie wylądują w odosobnionej celi, skąd ich zaraz wypuszczą ze względu na „wiele innych groźnych schorzeń”. Jak tego „Hossa” (co za kretyńska ksywka!).

Z pozostałych wiadomości niewiele rozumiem. Wczoraj pisali, że w Krakowie nie wykonywano testów z powodu remontu budynku sanepidu i próbki jeździły do województwa świętokrzyskiego, a dzisiaj piszą, że w Świętokrzyskiem zrobiono dotychczas zaledwie 364 testy, bo nie ma laboratoriów. Do tego dochodzą nieustanne skargi zarażonych i podejrzewających zarażenie, że nie mogą się doprosić badania. To w końcu robimy co możemy, czy wymyślamy ściemy, żeby przesłonić prawdziwą ciemność? Marzy mi się to pierwsze, ale boję się, że chodzi o to drugie. Jesteśmy jakimiś mistrzami Europy w walce z koronawirusem, mało zakażonych, kilka zaledwie ofiar, a tymczasem jak się trochę podrąży temat, to wychodzi, że wszystko z powodu braku testów. Ten i owa przebąkują, że dane są mocno zaniżone, ale nie widzę, żeby ktoś na to stanowczo reagował. Szpital w Starachowicach zamieniono na zakaźny, inni chorzy precz. Czyżby przewidywano tam wybuch choroby? Bo na razie jest tam zaledwie garstka zakażonych. Tych, którym zrobiono testy.

Z burzą tak jest. Długo nad horyzontem wisi ciemna chmura, w powietrzu cicho i duszno, a ona trwa niby w bezruchu. Zbliża się powolutku, niepostrzeżenie, centymetr po centymetrze. Ale to pozory. Wkrótce uderzy z całą mocą, nagle, ledwie zdążysz się schować przed nawałnicą. Albo nie zdążysz… Kurczę, jak chciałbym się mylić!

Blog smakksiazki.pl opatruje mój dziennik fotografią błękitnej kuleczki z kolorowymi wypustkami. Czy one naprawdę są białe i czerwone? Czy to jakaś aluzja, przepraszam? Że niby co, że my stoimy za całym tym koronawirusem? To, że koronujemy i zawierzamy, nie oznacza przecież, że naszą koronę można włożyć na byle niebieski łebek i domalować mu białe i czerwone wąsy! Niebieski pochodzi od nieba, ale to nie upoważnia do takich nadużyć! To skandal jakiś! A może chodzi o szaliki? Że nasza kibicowska brać w tym maczała palce? Jagiellonia Białystok za tym stoi, albo Arka Gdynia? No wypraszam sobie. I żądam zmiany tych kolorów. Nie, nie wystarczy, że niebieski, biały i czerwony to inna flaga. Powinny być zupełnie inne, jak najdalsze od bieli i czerwieni.

Dosyć, idę zabijać smoki.

25 marca 2020 (1051 zarażonych, 14 zmarłych)

Właśnie wyczytałem, że wysłani po zwolnionego przedwczoraj z aresztu „Hossa” nie zastali go w domu i… wrócili do sądu z informacją, że trzeba wysłać list gończy. Najpierw go puścili, potem zmienili zdanie i postanowili go jednak z powrotem zamknąć, ale dla przyzwoitości odczekali dobę, żeby nie było, że tak od razu. Teraz rozkładają ręce i zamiast go po prostu łapać, jeżdżą tam i z powrotem z papierkiem sądowym, bo takie są procedury. Reforma sądownictwa w imię naprawiania świata trwa. Miał rację Michel Foucault – procedury służą dyskursowi władzy i pożądania, a właściwie władzy pożądania. Z prawdą i sprawiedliwością nie ma to nic wspólnego.

Powinienem następny akapit zacząć od stwierdzenia: „Ponieważ prawda i sprawiedliwość również nie istnieją, a jeśli, to tylko jako fantomy”. Ale nie napiszę, bo nie o tym jest ten dziennik (a właściwie dlaczego nie?). Miałem w nim na gorąco zapisywać siebie i świat, który do mnie dociera. Szybko wzrosła liczba zakażonych, są kolejne ofiary śmiertelne. Minister zdrowia, którego bez względu na wszystko podziwiam za siłę i ofiarność osobistą, zaapelował o poważne potraktowanie najbliższych trzech tygodni. Zrobił to na antenie Radia Maryja, czyli mówił do tych, którzy jeszcze kilka dni temu odprawiali normalne msze i udawali, że nic się nie dzieje. Odważny minister. Chyba stawiał na to, że wśród słuchaczy i słuchaczek dominują ludzie starsi – najbardziej narażeni i zarazem nie najlepiej zorientowani.

Dzisiaj miałem pierwsze zajęcia zdalne ze studentami. Było fajnie, podłączyła się piętnastka, czyli prawie cała grupa. Pogadaliśmy o lekturach, powymienialiśmy opinie, ale wszyscy byliśmy trochę spięci. Trudno się skupić, myśl ucieka. Każdy siedzi u siebie w domu, więc jakby luz i bezpieczeństwo, ale tylko pozornie. Nie tragedia, ani katastrofa, ale niepokój. Tak, to wbrew pozorom całkiem mocne słowo: NIEPOKÓJ. Zalega pod skórą, nie eksploduje, nie wywraca wszystkiego do góry nogami, ale przeszkadza. Uwiera. Niepokoi. Zostaliśmy przy opowiadaniu, jak komu idzie odosobnienie i jakie środki wyrazu przychodzą mu do głowy na oddanie aktualnego stanu ducha. Nieokreśloność, niepewność, niepokój, z dnia na dzień coraz silniejsze – to dobry początek horroru. A zajęcia są z narracji w kryminale i horrorze. Pasuje. Myślę, że mimo utrudnień to będzie bardzo udany semestr. Jeśli dotrwamy do końca.

www.unsplash.com/Ali Yahya

Ten niepokój zalega i we mnie. Wczoraj wieczorem byliśmy na zakupach w makro, godzinę zbieraliśmy pełny kosz i ustawiliśmy się w kolejce. Przed nami był jeden wózek, drugi przy kasie. Kasjerka obsługiwała go przez kwadrans, a kiedy przyszła nasza kolej na wykładanie towaru, postawiła nam przed nosem tabliczkę „Ostatni klient”. To był początek przerwy nocnej. W pierwszym zdaniu poprosiłem o obsłużenie, w drugim rzeczowo wyłożyłem, że czekamy i powinniśmy być obsłużeni, a trzecie zdanie było już niepotrzebne, bo niemiłe. Napięcie rosło parę minut, łącznie z wezwaniem głównej kasjerki. Wszystko skończyło się dobrze, ja grzecznie przeprosiłem, a pani nas obsłużyła w drodze wyjątku, niemniej całą drogę powrotną byliśmy skwaszeni i spięci. Myślałem o moich nerwach. Niby spokój, opanowanie, radzimy sobie i wszystko jest pod kontrolą, ale wystarczy drobiazg, błahostka, która nawet nie jest zagrożeniem, tylko mglistą ewentualnością zagrożenia dla twoich (faktycznych czy rzekomych) praw i od razu wpadasz w drżenie. W nerwy. Niepokój, przyczajony pod powierzchnią, natychmiast uruchamia mechanizmy agresji. Bo agresja jest reakcją na lęk. Nie powinieneś, ale zanim rozum zdąży zareagować, już rusza irracjonalna machina emocji.

A to dopiero początek.

Wprowadzono kolejne obostrzenia co do wychodzenia z domu. O zmierzchu pojechałem na łąki z Aksą. Agresją agresją, ale spacerować trzeba. Pusto, nikogo. Lubię zmierzch od zawsze, jest moim pejzażem katastroficznym, w którym – paradoksalnie – najlepiej się odprężam i uspokajam. Aksa lata beztrosko, ją pandemia nie rusza, z siedzenia w domu całej rodzinki ma tylko zyski, a koronawirus jej nie zabije. Ktoś dowcipkował w internecie, żeby się nie martwić, bo ten wirus zabija wyłącznie ludzi i to jest dobra wiadomość. Też katastrofizm, tylko jakby nieco bardziej radykalny. Aksa musiała usłyszeć i tym bardziej się wyluzowała. Pusto, nikogo. Niebo czyste, bez jednej samolotowej smugi, których skrzyżowane mleczne miecze dosyć nawet lubię. Stoję na środku wielkiej łąki, gaśnie światło. Zupełnie sam, jak Larry Underwood, mógłbym po prostu ruszyć przed siebie i iść, donikąd i po nic. Zbędna wolność. Życie jako totalna kwarantanna.

Chodź, Aksa, wracamy.