„Mam dylematy pisarskie, biorę je na klatę”. Andrzej Muszyński o „Podkrzywdziu” i nominacji do Paszportów Polityki.

fot. Andrzej Banas www.andrzejbanas.pl

Swoje książki pisze dla siebie, zamiast chodzić na konferencje prasowe i bankiety, najchętniej zamknąłby się w pokoju i zaczął pisać. Jak dowiedział się o nominacji do Paszportów Polityki, kiedy zmienia stację radiową i dlaczego nie czytał nowej książki Łukasza Orbitowskiego? O tym wszystkim rozmawiam z Andrzejem Muszyńskim. Jego książkę „Podkrzywdzie” możecie kupić w tym miejscu.

Po rozdaniu Paszportów Polityki pozostał niedosyt?

Dla mnie literatura to nie zawody, to ważna sprawa, a takie nie pozwalają na poczucie niedosytu z takich powodów. Literatura i góry nie lubią wyścigów. Spadł śnieg, jest ładniej.

Sama nominacja do nagrody była dla Ciebie zaskoczeniem?

W ogóle zaskoczeniem był odzew, który nastąpił po publikacji tej książki. Pisałem ją raczej z myślą o czymś małym. Chciałem napisać dobrą książkę, ale nie spodziewałem się, że ona będzie tak szeroko odczytana. Nie spodziewałem się, że tylu ludzi będzie to komentować. Dla mnie pisanie jest pasją, jest autentycznym świętem. Nie do końca pasuje mi taka forma , bo czuję się trochę jak w teleturnieju, ale proszę nie odebrać tego tak, że narzekam. Tak po prostu musi być, bo inaczej się tego nie da rozwiązać. To jest bardzo ważna nagroda.

W jakich okolicznościach się dowiedziałeś o nominacji?

W okolicznościach mało filmowych (śmiech). Dostałem po prostu maila. Marzę o tym, żeby to całe zamieszanie się już skończyło, a stanie się tak pewnie dopiero z końcem stycznia. Chciałbym już usiąść, zamknąć się w ciszy i zacząć pisać nową powieść. Kiedy pisarz pisze i chce być sławny, to cieszy się z rozgłosu. Kiedy pisarz nie lubi się upubliczniać, to ma problem, bo pisanie to właśnie upublicznianie swoich światów.

Dla kogo są Twoje książki?

Piszę je najpierw dla siebie, choć z myślą o innych. Nigdy nie mam przed oczami jakiegoś abstrakcyjnego czytelnika. To moje wspomnienia, wizje, obsesje. Ostatnio pomyślałem, że moją jedyną ambicją jest, by moi czytelnicy do tych książek wracali. Zawsze było to dla mnie miarą literatury jako czytelnika. Wraca się zwykle do książek, które oferują coś więcej niż fabuła, ich lektura jest za każdym razem taką samą przyjemnością, jak patrzenie na ładny widok. Dobrze naśladują fizykę. Ale nie da się pisać wszystkich w ten sposób.

Nie masz problemu z obnażaniem siebie w książce? Kiedy kończysz pisać, książka przecież przestaje być Twoja i każdy może odczytać ją różnie.

Pisałem dotąd o wsi, jej mitach. Czyli o moim świecie. To jest niewdzięczna zabawa, znajdować się w środku i meldować. Pisarzowi jest łatwiej być w oddali, w samotności, ale życie się wtedy robi kwaśne, i potem zostaje się takim skwaszonym, smutnym pisarzem. Dlatego to ciągły balans.

Sam tytuł książki jest dla mnie słowem magicznym. Podkrzywdzie było tylko moje, nasze, swojskie, a tu człowiek słucha radia i nagle słyszy to słowo wypowiadane przez lektora. To jest dziwne uczucie, trzeba wtedy zmienić stację (śmiech). No ale to są jednak stałe dylematy pisarskie, po prostu jak się pisze, to trzeba to wziąć na klatę.

Czytałeś książki Weroniki Murek i Łukasza Orbitowskiego?

Czytałem książkę Weroniki, z którą zresztą znamy się od dawna. Bardzo cenię jej pisanie, cieszę się, że daje coś nowego, nieprzewidywalnego. Oddaje niejednoznaczność świata, jak się rzeczywistość miesza z fikcją, nie wiem, czy może być w książkach coś cenniejszego. Całkiem niedawno skończyłem czytać, jak zwykle z opóźnieniem, poprzednią książkę Łukasza, czyli „Szczęśliwą ziemię”. Kiedy z piętnaście lat temu wpadły mi w ręce „Tekstylia”, wydany przez Ha-art zbiór o twórczości roczników siedemdziesiątych, znalazłem tam świetne opowiadanie Łukasza. Nie przyszło by mi wtedy do głowy, że też będę pisał.

Nie miałem za bardzo czasu zabrać się za „Inną duszę” przez pracę nad książkami,

potem przyszły święta, a w święta to ja ani nie czytam, ani nie piszę. Nie chciałem z tym gonić. Teraz na spokojnie to nadrobię. Przybiliśmy piątkę, Łukasz pewnie baluje do dziś, ja jadę w Tatry.

Fot: Andrzej Banaś, fot. www.andrzejbanas.pl