„Nigdy się nie spotkaliśmy, ale znałem ją doskonale”. Felieton Waldemara Cichonia.

Waldemar Cichoń, fot: www.waldemarcichon.pl

Do tego, że odeszła Wanda Chotomska prędko nie przejdziemy do porządku dziennego. Przeczytajcie felieton Waldemara Cichonia, autora bajek dla dzieci, który wspomina zmarłą wczoraj autorkę.

Odeszła Królowa dziecięcej literatury. Autorka ponad 200 (!) książek, słuchowisk radiowych i widowisk telewizyjnych dla najmłodszych, pisarka i poetka, bez której nie sposób dokonać próby opisu polskiej literatury dziecięcej ostatniego stulecia.

Wanda Chotomska.

Mistrzyni.

Nigdy nie miałem okazji poznać Jej osobiście, czego żałuję, bo musiała być wspaniałą osobą. Ktoś, kto pisze tak jak Ona, musi być cudownym człowiekiem. Kimś, kto kocha ludzi – zwłaszcza dzieci, życie, pisanie, a przy okazji – nieustanie wszystkim się zachwyca i dziwi.

Wydaje mi się jednak, że pomimo tego, iż nigdy nie spotkaliśmy się, znałem Ją doskonale.

Z Wandą Chotomską wiąże się jedno z moich pierwszych czytelniczych wspomnień: kwadratowa książeczka z serii „Poczytaj mi, mamo!” Naszej Księgarni, ja po jakiejś dziecięcej traumie siedzący na kolanach mojej Mamy. Ślimtam, beczę i się mazgaję, a mama głaszcząc mnie po głowie zaczyna czytać: „Hipopotam jest istotą, która bardzo lubi błoto”… Pomogło. Wizja grubasa skaczącego do bagniska i późniejsza wyliczanka („chlupopotam, chlapopotam, chlapobotam, chlupobłotam”) rozbawiły mnie do tego stopnia, że zapomniałem o strachu
i bólu.

A chłopak na opak, co to siedział na drzewie i nikt nie wiedział dlaczego? A kurczę blade, przez które dziadek nie mógł zrobić sobie kogla-mogla? A cielę, co mieliło ogonem? A czarna krowa w kropki bordo, która nie tylko trawę gryzła mordą kręcąc, ale równocześnie pomagała wielu pokoleniom polskich dzieci niepotrafiących wymówić spółgłoski „r” walczyć z tym logopedycznym problemem?

Też powtarzałem w kółko wiersz o krasuli. I moi obydwaj synowie, którym wiersze Pani Wandy czytałem. Uczyliśmy się ich na pamięć na przedszkolne i szkolne przedstawienia, czytaliśmy przed snem, w podróży i jako remedium na strach oraz ból w szpitalnych poczekalniach. Zawsze pomagało.

Dziś, jako człowiek dorosły i przy okazji autor – pożal się Boże – książek dla dzieci, w pełni doceniam kunszt Mistrzyni. Uwierzcie, nie jest łatwo w krótkim utworze opowiedzieć dzieciakom dobrą, interesującą historię, a przy okazji uczynić to lekkim, dowcipnym wpadającym w ucho i pozostającym w pamięci rymem, dodać element suspensu i nie popaść w tę bezsensową manierę natarczywego wychowywania, socjalizowania i moralizowania. To potrafią tylko wielcy pisarze.

Zabrzmi to jak banał, ale czuję się, jakby dziś ktoś wyrwał mi cząstkę duszy. Jakbym żegnał starego przyjaciela, choć – jako się rzekło – nie spotkaliśmy się nigdy. Wiem, „nie wszystek umrę”, wiem, „zostawiła pomnik trwalszy niż ze spiżu”, ale mam wrażenie – i znów banał przeklęty – że dziś skończyła się pewna epoka. Epoka pięknych, mądrych, dowcipnych opowieści, które czarują dzieci.

Każą nam wierzyć, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale to nieprawda.

Pani Wando, dziękuję. Za „Pięciopsiaczki”, „Siedem księżyców”, „Tadka – niejadka”, „Remament”, „Kram z literami”, czarną krowę i chłopaka na opak. I za wspaniałe dzieciństwo, które miałem również dzięki Pani twórczości.

Spoczywaj w pokoju.