„Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak to tytuł, który od blisko dwóch lat nie schodzi z list najlepiej sprzedających się książek, nie zniknął też z dyskusji o literaturze. Autorka zwróciła się do Wydawnictwa Marginesy z prośbą o wyższe honararium, bo, jak twierdzi, obecne nie odpowiada zyskom, jakie ze sprzedaży książki osiągnęło wydawnictwo. Strony rozmawiają od sierpnia zeszłego roku – na razie do porozumienia nie doszło. O sprawie dyskutuje się już nie tylko w branżowych mediach, porozmawiałem więc z z Hanną Mirską-Grudzińską, redaktorką naczelną Wydawnictwa Marginesy o sprawie „Chłopek”, ale także o „Tatuażyście z Auschwitz” oraz o innych, branżowych tematach. Zapraszam do lektury.
smakksiazki.pl: Ostatnie tygodnie to pewnie duży, emocjonalny rollercoaster. Jak pani znosi ten czas?
Hanna Mirska-Grudzińska: Znoszę go źle, chociaż z nadzieją. Pierwszy raz spotyka mnie sytuacja, na którą kompletnie nie byłam przygotowana. Ta sprawa zatoczyła szerokie kręgi, dotarła nawet do moich najbliższych, którzy na co dzień nie uczestniczą w moim życiu zawodowym. I to jest najtrudniejsze, bo niełatwo wytłumaczyć się najbliższym z tego, jak mówi się teraz o Marginesach.
Gdy pani zobaczyła post Joanny Kuciel-Frydryszak w mediach społecznościowych, jaka była pani pierwsza myśl?
Dlaczego.
Rozmowy trwają od sierpnia 2024 roku, minęło już sporo czasu. Dlaczego nadal nie udało się dojść do porozumienia?
Wciąż nie możemy ustalić warunków, które będą satysfakcjonujące zarówno dla nas, jak i dla pani Kuciel-Frydryszak – chociaż robimy wszystko, aby nasza propozycja była jak najlepsza, ale realna do spełnienia. Wywiązujemy się z umowy, płacimy tantiemy zgodnie z zapisami, a to, co proponujemy w ramach klauzuli bestsellerowej, jest dobrym procentem dodanym do rozliczeń wynikających z dotychczasowej umowy. To uczciwe i dobre warunki.
Czy rozumie pani stanowisko autorki?
Z jednej strony – tak, oczywiście. Autorka ma prawo rozmawiać o pieniądzach, a my, na żadnym etapie tych negocjacji nie powiedzieliśmy, że nie zapłacimy dodatkowego wynagrodzenia. Jednak sprawa rozrosła się do ogromnych rozmiarów i zaczęła być przedstawiana w sposób, który nie odzwierciedla żadnych faktów. Przedstawiane w mediach i social mediach honoraria, możliwe sumy i wypłaty są zaniżane i nieprawdziwe. Przez te dywagacje i sugestie jesteśmy na straconej pozycji, z góry zakłada się nasza złą wolę i nieuczciwość.
Podkreślam raz jeszcze: jako wydawnictwo wywiązaliśmy się ze wszystkich umów i wypłaciliśmy honoraria zgodnie z zapisami. Obecne rozmowy dotyczą zwiększenia honorarium za sprzedane egzemplarze i są wynikiem ogromnego sukcesu książki. Od sierpnia chcemy wypłacić dodatkowe honorarium, ale obie strony muszą dojść do porozumienia na warunkach, które będą sprawiedliwe dla wszystkich.
Nie rozumiem, dlaczego afera wybuchła akurat w czasie trwania negocjacji. Przyniosła niezrozumienie i jednoznaczną interpretację naszych działań.
Może problem polega na tym, że wydawnictwo oferuje autorce za mało?
Z perspektywy autorki – być może tak. Natomiast honoraria w wydawnictwach muszą uwzględniać także inne koszty, bo inaczej firma nie mogłaby funkcjonować. Proponujemy tyle, co jesteśmy w stanie, a nasze warunki są bardzo konkurencyjne na rynku. Nie możemy jednak zaoferować więcej, ponieważ musimy również dbać o stabilność finansową wydawnictwa i bezpieczeństwo finansowe wszystkich autorów, również debiutantów.
Jeśli miałaby pani obstawiać – dogadacie się, czy sprawa trafi do sądu?
Nie mam pojęcia. Wierzę, że dojdziemy do porozumienia i że uda się przedstawić autorce nasze propozycje osobiście. Dotychczas, mimo próśb i zaproszeń do rozmowy, nie mieliśmy okazji do bezpośredniego spotkania w tej sprawie. Wierzę, że gdyby doszło ono do skutku, to pani Joanna zrozumiałaby nasze stanowisko. Jestem też pewna, że nie chciałaby doprowadzić do sytuacji, w której jej wydawca, z którym współpracuje od wielu lat, znalazł się w trudnym, a nawet bardzo trudnym położeniu finansowym. Bardzo chciałabym, aby ta sprawa dobiegła końca i abyśmy mogli dalej pracować bez niepotrzebnych napięć i w warunkach obustronnego szacunku. I dla nas, i zapewne dla pani Joanny to ogromny wydatek emocjonalny, który w normalnej sytuacji wydawniczej powinien być wykorzystany do dobrej i twórczej pracy.
Dla osób spoza branży – o jakie sumy chodzi? Dziesiątki, setki tysięcy złotych? Milion?
Jestem zobowiązana tajemnicą umowy i nie mogę ujawniać takich informacji.
Może warto więc upublicznić umowę, skoro wszyscy o niej mówią, ale nikt jej nie widział?
Być może.

Joanna Kuciel-Frydryszak, fot: smakksiazki.pl
Sprzedano 600 tysięcy egzemplarzy. Rozumiem, że to sukces, który przerósł oczekiwania?
Tak, nikt się tego nie spodziewał. Od początku otwarcie i z wielką radością informowaliśmy o wynikach sprzedaży. Cieszyliśmy się razem z autorką, że przejmująca i niełatwa w odbiorze opowieść jest tak chętnie czytana i kupowana. Dziś ciągle myślę o tym ze wzruszeniem, przypominam sobie, jak radował nas każdy sprzedany tysiąc, jak cieszyliśmy się, że czytają tę książkę osoby, które latami nie czytały niczego albo sięgały po zupełnie inną literaturę. To zjednoczenie czytelników było dla nas niezwykłe, ale było też efektem naszej gigantycznej pracy.
Czytając od trzech tygodni liczne wypowiedzi i komentarze, nie dostrzegam uczciwego spojrzenia na pracę wydawnictwa przy tym tytule, która była wielka. I oczywiście, nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie pomysł pani Kuciel-Frydryszak, sposób, w jaki napisała tę książkę, a także jak o niej mówiła i jak potrafiła przekonać do niej czytelników. Jednak ostatecznie na cały sukces sprzedażowy złożyły się trzy składowe: doskonała książka i wyczucie autorki, ciężka praca naszego wydawnictwa oraz szczęście.
Każdy, kto zna rynek, wie, że bardzo dużo dobrych książek leży w magazynach. Poza fenomenalnym pomysłem i wykonaniem musi pojawić się wydawca, który uwierzy w książkę, który doskonale wyczuje jej potencjał, zaangażuje odpowiednich ludzi do współpracy, jak Anna Pol i jej genialna okładka, sporo zainwestuje w pierwszy, w tym wypadku 30-tysięczny nakład, i będzie umiał porwać czytelników, ale najpierw dziennikarzy, influencerów i krytyków, którzy opowiedzą o książce innym. Wydawca, który doskonale wyczuje klimat wokół książki i będzie go umiejętnie podsycał. Wydawca, który zapewni natychmiastowe dodruki, stałą dostępność książki na rynku, bo w sytuacji popytu nie może jej nigdzie zabraknąć. Wydawca, który nie boi się ryzyka, który potrafi pokierować pracą całego wydawnictwa na rzecz tego jednego, jedynego tytułu, nie zapominając przy tym o innych. Wreszcie wydawca, który wymyśli i zrealizuje koncepcję długotrwałej promocji, a także promocji handlowej, zapewni warunki trasy promocyjnej i codziennie od rana do nocy będzie nad wszystkim czuwał.
Przecież to się nie dzieje samo, nawet szeptankę wokół książki zapewnia wydawnictwo, a to, co sprawia, że się udaje, to ludzie, wszyscy pracownicy Marginesów, którzy ze swoją wiedzą, kompetencjami i wielkim zaangażowaniem pracowali nad projektem „Chłopki” od początku 2022 roku. I zresztą nadal pracują.
Kończąc temat „Chłopek” – co ma pani sobie do zarzucenia w tej sytuacji?
Przede wszystkim to, że nie dostrzegłam możliwego braku porozumienia między nami. Pani Joanna jest w Marginesach od prawie 10 lat. Opublikowaliśmy już cztery jej książki i od początku z szacunkiem, w ścisłej współpracy wspólnie budowaliśmy strategię, wizerunek i plany na przyszłość.
Po drugie – nie wyszłam sama z inicjatywą podwyższenia honorarium. Dziś słyszę z wielu stron, że wydawca nie wystąpił z taką propozycją, w związku z tym jest winny. Tymczasem wydawało mi się, że wciąż jesteśmy w procesie intensywnej pracy, a sprawy finansowe można będzie rozstrzygnąć za chwilę, kiedy już odetchniemy i rozpocznie się praca nad nową książką. To był błąd zaniechania i już nigdy go nie powtórzę.
Nie wiem, czy będę miała jeszcze kiedyś możliwość wypromowania tytułu, który okaże się aż takim ewenementem. Chociaż „Chłopki” to oczywiście niejedyna książka, którą udało nam się świetnie wypromować i sprzedać. Mamy w Marginesach dużo wysokonakładowych tytułów, także wysokonakładowych wznowień.
Natomiast nad „Chłopkami” pracowaliśmy z przyjemnością i jeszcze raz podkreślam: to praca całego zespołu. Dziś ten poobijany zespół, który bardzo się starał i wszystkim od początku uczciwie się zajmował: redakcją, drukiem, kreacją i dwuletnim zaspokajaniem na czas zapotrzebowania rynku na tę książkę, jest bardzo rozżalony i rozgoryczony z powodu eskalacji nagonki na ich wydawnictwo.
Reakcja środowiska i branży panią zaskoczyła?
Reakcja autorów była przewidywalna – stanęli w obronie swojej koleżanki. Natomiast język, który pojawił się w dyskusji, jest dla mnie przerażający. Internet pozwala każdemu wypowiedzieć się na dowolny temat, niezależnie od znajomości faktów, każdego obrazić, podać nieprawdziwe informacje, liczby, wystawić ocenę.
W pewnym momencie zaczęto przedstawiać sytuację tak, jakby Marginesy były równoznaczne ze „złodziejami”.
No właśnie. Jak się przed tym bronić… Postanowiliśmy, że nie będziemy publicznie komentować tej sprawy, zwłaszcza że obowiązuje nas prawo handlowe. Od początku jesteśmy więc w tej dyskusji na gorszej pozycji. Nawet to, co teraz mówię, filtruję przez zapisy umowy.
Najbardziej jednak boli mnie to, jak bardzo ucierpiał w ostatnich trzech tygodniach nasz zespół. To właśnie ludzie, którzy włożyli najwięcej pracy w to, by projekt „Chłopki” udał się jak najlepiej, zostali najbardziej skrzywdzeni.
Zapytał pan o środowisko. Jeśli chodzi o wydawców, to wiem, że wszyscy jesteśmy poobijani, ale poza słowami wsparcia, właściwie tylko prywatnymi, wydawcy w tej sprawie niemal nie zabrali publicznie głosu. Tym najbardziej słyszalnym był wywiad z Ewą Wieleżyńską, szefową wydawnictwa Filtry. Wiadomo, że każdy z wydawców ma swoje interesy i musi chronić własnych autorów i swój dorobek wydawniczy. Być może zabranie głosu w tej sprawie by się im nie przysłużyło. Nie wiem, nie chcę spekulować.
Zmieniamy temat, ale nie obiecuję, że będzie milej. Trzeba było wydawać „Tatuażystę z Auschwitz”?
Nie uwierzy pan, ale „Tatuażysta” był książką, która przybyła do nas w kilku zdaniach streszczenia. Usłyszeliśmy o niej na międzynarodowym spotkaniu wydawców. Jeden z nich zapowiedział, że taka książka powstaje i że gdyby nas zainteresowała, to możemy rozmawiać o zakupie praw. Uznaliśmy, że to ciekawe, zwłaszcza że historia oparta została wyłącznie na wspomnieniach Lalego Sokołowa, który był tytułowym tatuażystą i który opowiedział swoją historię Heather Morris tuż przed śmiercią.
Nasz pierwszy nakład wyniósł trzy tysiące egzemplarzy. I nagle „Tatuażysta” stał się nie tylko polskim, ale też międzynarodowym bestsellerem.
Ile egzemplarzy sprzedało się finalnie na ten moment? Pół miliona?
Na pewno. Gdyby książka sprzedawała się słabo, to pewnie nikt by o niej nie mówił. Ale ze względu na swój zasięg „Tatuażysta” wywołał gorącą dyskusję na temat książek holocaustowych. Zaczęto badać zgodność fabuły z historycznymi faktami, znajdując uchybienia i błędy. Książka stała się przyczynkiem do dyskusji, czy tego typu powieści powinny się w ogóle ukazywać, stała się flagowym przykładem tego typu „złej” literatury.
Myślę, że jednym z momentów, w których bardzo źle pani o mnie myślała był ten, kiedy na konferencji prasowej zadałem pytanie o “Tatuażystę” dyrektorowi Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Odpowiedział wtedy, że zarówno autor, jak i wydawca ponoszą moralną odpowiedzialność za takie książki. Pani się czuje w jakiś sposób winna, że do dzisiaj, i to mówią przewodnicy po Muzeum, część czasu przeznaczonego na wycieczkę muszą przeznaczać na tłumaczenie ludziom, że to, co działo się w tej książce, nie miało prawa zdarzyć się w rzeczywistości?
Wydaliśmy książkę Heather Morris w Marginesach i pamiętajmy, że z jednej strony to fikcja, a z drugiej fabuła oparta na opowieści Lalego Sokołowa, który przekazał autorce to, co przeżył. Morris napisała tę książkę na prośbę bohatera, w najlepszej wierze.
Ale gdyby pani tego nie wydała, wydałby to ktoś inny?
Prawdopodobnie tak. W Polsce mamy wciąż wysoką świadomość dotyczącą Zagłady, ale myślę, że na świecie wiele osób dzięki „Tatuażyście” dowiedziało się, co oznaczał Holocaust i być może dzięki tej popularnej książce sięgnęło po inne – opracowane przez naukowców i historyków.

www.unsplash.com/Tom Hermans
Jakoś dzisiaj pesymistycznie, bo kolejne pytanie, to czy rynek książki stoi na krawędzi i za chwilę wykona duży krok do przodu? Mówię o raporcie dla Instytutu Książki sporządzonym przez Polską Sieć Ekonomii, który pokazuje, że lepiej to już było.
Naprawdę trudno odpowiedzieć mi na to pytanie. W Marginesach dalej pracujemy jak szaleni, sprzedajemy książki, przygotowujemy nowe tytuły, zamawiamy kolejne, pracujemy z naszymi autorami, pozyskujemy też nowych autorów i nowe tematy, wymyślamy tysiące możliwości, by dotrzeć do czytelnika.
Bardzo chcemy wrócić do codziennej stabilnej pracy, bez martwienia się, z której strony przyjdzie kolejny atak. Pracujemy uczciwie, robimy, co możemy –według założonych budżetów. Więc nie mam poczucia, że powinnam pakować walizkę i zacząć zwalniać pokoje. Nie.
Zaraz pani pomyśli, że jestem tutaj na czyjeś zlecenie, żeby panią cisnąć w różnych tematach, ale jak już się rozpędziłem, to lecę dalej. Czemu nie udało się z komiksami?
Myślę, że my jako wydawnictwo nie byliśmy przygotowani, a rynek komiksowy jest ograniczony. Mamy w Polsce przynajmniej dwa wydawnictwa bardzo dobrze w nich wyspecjalizowane, istniejące od dawna. Oczywiście można się zastanawiać, czy jest miejsce dla innych, ale my poczuliśmy, że nie damy rady, że to jest bardzo specyficzna, wymagająca społeczność czytelników. Na rynku są lepsi od nas, dlatego postawiliśmy na rozwój Marginesów i pozostałych imprintów, zamykając redakcję komiksów.
A propos imprintów, skąd pomysł na Port, to znaczy na literaturę faktu, gdzie konkurencja jest już na rynku duża?
Świat nas nie oszczędza. Dlatego wiedza z zakresu geopolityki, ekonomii, historii czy sztucznej inteligencji jest dzisiaj niezbędna, żeby zrozumieć to, co dzieje się wokół.
Czy mamy wystarczającą wiedzę, żeby właściwie ocenić ludzi i zjawiska, przeanalizować sytuację na świecie? Czy znamy historię na tyle, by spojrzeć na nią w sposób analityczny, a nie wyłącznie emocjonalny? Czy mamy świadomość możliwych scenariuszy przyszłości – w tym tych, które mogłyby zakończyć świat, jaki znamy? Jak się przed tym uchronić? Odpowiedzi na te pytania nie znajdziemy w literaturze popularnej ani w reportażach, dlatego powołaliśmy wydawnictwo Port. Uznaliśmy, że książki historyczne oraz te, które pozwalają zrozumieć geopolitykę, stosunki społeczne i fenomeny przywódcze są dziś szczególnie potrzebne. Żeby zrozumieć Donalda Trumpa, musimy wiedzieć, kim jest, skąd się wywodzi, jakie ma poglądy i kim się otacza. Jeśli chcemy się z nim zgodzić lub mu się przeciwstawić, najpierw musimy go poznać. Dlatego jesienią w Porcie ukaże się biografia Trumpa Maggie Haberman, laureatki Nagrody Pulitzera .
Od razu zaznaczę: jej wydanie nie oznacza opowiedzenia się po stronie Trumpa! Takie uproszczone spojrzenie jest bardzo groźne. W Porcie wydamy wiele książek, które pozwolą dostrzec różne perspektywy. Wydawnictwem kieruje Szymon Langowski. Szykuje się dużo dobrego.
Dzisiaj rozmawiamy dużo o pieniądzach. Co przekonało Szczepana Twardocha do transferu do Marginesów – projekt czy finanse?
Myślę, że przede wszystkim skuteczność i pracowitość Marginesów. Wyłącznie to. Możliwość dotarcia do szerokiego grona czytelników, skuteczna sprzedaż, doskonała promocja, opieka nad autorem. To przekonało Szczepana Twardocha.
Czy to będzie długotrwała współpraca, czy tylko romans?
Chciałabym, żeby współpraca układała się możliwie najdłużej i satysfakcjonująco dla obu stron.
A czy był już telefon z Wydawnictwa Literackiego z „podziękowaniami”?
Nie, nie było. Staramy się działać uczciwie, dlatego przed publikacją książki pana Twardocha zawiadomiłam Wydawnictwo Literackie, że przygotowujemy jej wydanie. Tak powinny działać wydawnictwa – konkurować, ale też szanować się nawzajem. Wydawnictwo Literackie przez wiele lat publikowało książki pana Twardocha i budowało markę pisarza, my z tego czerpiemy. Pamiętając o przeszłości, o pracy poprzedniego wydawcy, realizujemy nowe zadania.
Pracujemy z autorem, który jest gwiazdą, jednym z najwybitniejszych pisarzy tworzących w języku polskim. To ogromny zaszczyt i wielka odpowiedzialność. Nie możemy zawieść ani autora, ani czytelników.
Nie sposób nie wspomnieć o Wojciechu Chmielarzu, który przyszedł do Marginesów po swojej przygodzie w wydawnictwie Czarne. Początkowo nie był jeszcze czołową postacią rynku wydawniczego, a jego książki nie sprzedawały się w zawrotnych nakładach. Dziś jest jednym z najważniejszych autorów kryminałów i thrillerów w Polsce. Czy to zasługa jego talentu, czy też pracy zespołowej wydawnictwa?
Myślę, że jednego i drugiego. Pan Chmielarz to nie tylko utalentowany pisarz. To przede wszystkim niezwykle pracowity, wytrwały, uczciwy człowiek. Pycha kroczy przed upadkiem – jemu to zupełnie nie grozi, bo bardzo cierpliwie i z wielką determinacją dba o swój status. Poza regularnym pisaniem przemierza Polskę wzdłuż i wszerz, spotyka się z czytelnikami, promuje swoje książki. To pochłania czas, energię, ale nie ma innego wyjścia – czytelników trzeba odwiedzać.
Sukces sprzedażowy powieści Wojciecha Chmielarza to także efekt pracy konkretnych ludzi z redakcji, promocji, działu handlowego, bo od początku konsekwentnie, z pieczołowitością i pomysłem budowaliśmy rynkową pozycję Pana Chmielarza. To dowód na to, że sukces w literaturze to nie tylko talent, ale i dobrze przemyślana strategia.

Wojciech Chmielarz, fot: Wojtek Rudzki/Wydawnictwo Marginesy
Jeden z autorów powiedział ostatnio w wywiadzie, że przemierza Polskę PKS-ami i TLK, śpi w hotelach i tęskni za swoim łóżkiem.
Dziś bycie pisarzem to nie tylko tworzenie książek – to też chęć i umiejętność ich wypromowania. Samo napisanie i oddanie tekstu na czas to dopiero pierwszy krok. Potem zaczyna się druga część przygody: wspólna praca z wydawcą nad tym, by książka dotarła do czytelników. Pan Chmielarz zawsze bierze udział w opracowanej wcześniej, przygotowanej i zaakceptowanej promocji. Bardzo lubię z nim pracować, bo wiem, na co go stać, i wiem, że jest to człowiek, który jeśli coś obieca, to dotrzyma słowa. Nasza serdeczna współpraca jest dowodem na to, że pracujemy z pisarzami w przemyślany i konsekwentny sposób. Planujemy, realizujemy, dowozimy.
Pan Wojciech zgodził się na określony plan długoterminowy. I musiał pracować nadzwyczaj dużo. Przed nami – uwaga! – dwudziesta książka w dorobku pisarza. Będzie bal!
Milion sprzedanych egzemplarzy.
Milion trzysta, myślę.
Na koniec, gdyby miała pani wymienić największy sukces i największą porażkę Hanny Mirskiej-Grudzińskiej w świecie wydawniczym?
Nigdy nie czekałam na kurę, która zniesie mi złote jajko. Dzisiaj mówimy już o dużych Marginesach, ale przecież one się budowały od pierwszej książki, od pieniędzy, które pozyskałam z urzędu pracy w ramach dofinansowania dla własnych biznesów. Było to osiem tysięcy złotych! I to jest mój sukces, myślę o tym z dumą. Wiedziałam, że jeśli sama nie odkryję mojego autora albo nie wymyślę książki, którą komuś zaproponuję, to po prostu nie będę jej miała. I pomogli mi ludzie: dali siłę i stali za mną, wierzyli we mnie. Nie zapominam o tym.
Pamiętam początek prac z autorką, dziś moją mentorką i przyjaciółką – Zofią Turowską, która jest wspaniałą dziennikarką i biografistką. Napisała wtedy dla Marginesów biografię Zofii Nasierowskiej.
To była rzecz gigantyczna, bardzo trudna. Pani Nasierowska jeszcze wtedy żyła i pomagała nam w pracy. Kiedy książka została opublikowana i przyszedł sukces, natychmiast odezwało się duże wydawnictwo, które postanowiło przejąć moją autorkę. Redaktorka naczelna tamtego wydawnictwa zadzwoniła do pani Turowskiej, proponując napisanie książki. Wiadomo było, że oznacza to koniec naszej współpracy i brak dobrych tytułów.
Dzisiaj prawdopodobnie zareagowałabym inaczej, ale wtedy wpadłam w czarną rozpacz. Odważyłam się na telefon. Byłam tak zdeterminowana i rozżalona, że dzwoniąc do tej redaktorki naczelnej wręcz wrzeszczałam do słuchawki: jak mogła mi coś takiego zrobić, takiej bidzie Marginesowej, dlaczego odbiera mi autorkę, ma tyle swoich, po co jej moja? I ona wtedy zachowała się zupełnie niesamowicie. Powiedziała: rozumiem panią, proszę uznać, że tej propozycji nie było. Zostawiła mi autorkę, a ja zrozumiałam, że taki będzie mój los. Że będę musiała sobie organizować wszystko sama: walczyć o swoich autorów, o swoje tematy, kreować, wymyślać. I tak jest do dziś.
A jakie to było wydawnictwo?
Nie wypada mi o tym mówić, bo wydawnictwo oczywiście istnieje, pani redaktor naczelna jest już na emeryturze, ale dała mi szansę, rezygnując ze swojej.
Drugim moim zwycięstwem są ludzie, z którymi pracuję od wielu, wielu lat. To moi najbliżsi współpracownicy. To oni są Marginesami, zawdzięczam im tak wiele, że nie starczyłoby miejsca i czasu, by opowiedzieć wszystko. To są po prostu ludzie, którym ufam bez reszty, i którzy nigdy mnie nie zostawili w żadnym momencie wydawniczego życia.
Skoro były dwa sukcesy, to teraz dwie porażki?
Moją porażką jest to, że czasami nie umiem zatrzymać kogoś, kto jest bardzo wartościowy, na kim mi zależy. To dotyczy i autorów, i współpracowników.
A druga to chyba ta, która się dzieje teraz, czyli ta piękna katastrofa. To, co wyrąbaliśmy trudem, znojem, czasami śmiechem, zostało tak bardzo osłabione, zanegowane, sprowadzone do konfliktu. Myślę, że to jest moja porażka, że nie spostrzegłam dyskomfortu autorki w porę, nie umiałam tego zatrzymać i przekuć w coś bardzo dobrego. Chociaż jako naiwna z natury wierzę, że to się po prostu dobrze skończy. Mój zmarły niedawno przyjaciel powiedziałby: Haniu, nie martw się, zaświeci słońce na twojej ulicy! Ja jednak myślę, że ono dalej świeci, no, może za lekką chmurką, ale świeci. I tego się trzymam!