Autorze, szacunek do twojej pracy to ja mam gdzieś

www.unsplash.com/Jose Fontano

Nie jestem święty. Zdarzało mi się ściągać z sieci filmy czy seriale, do których dostępu w legalny sposób nie miałem. Czy jestem z tego dumny? Nie. Czy robię to dalej? Też nie, a od kiedy korzystam z Netflix czy HBO GO, to już w ogóle nie mam pojęcia, co dzieje się po tej złej stronie Internetów. Książek nie ściągałem z nielegalnych źródeł nigdy, ale widać jestem wyjątkowy, bo dużo osób to robi, a autora ma po prostu w dupie.

Serce”, moja ostatnia książka, zawitała do księgarń 13 lutego. Dzień przed Walentynkami, cudownym okresem, gdzie miłość pojawia się w każdej sklepowej witrynie i nawet osiedlowe nurki rzygają wtedy tęczą. No po prostu różowo do kwadratu. Szkoda tylko, że kilka dni po tym święcie dostałem maila, który dosadnie pokazał mi, że moja praca jest gówno warta. Przynajmniej dla niektórych.

Ustawiłem Alert Google na interesującą mnie frazę, bo przecież może się zdarzyć, że jakiś ciekawy tekst do mnie nie trafi. Wiadomo, ktoś nie oznaczy, coś przegapię itd. I takiego maila dostaję raz w tygodniu, ale poważnie zastanawiam się nad tym, czy z funkcjonalności nie zrezygnować, bo jedyne co uzyskałem to wkurw. Wprawdzie Google napisało do mnie, że jest kilka recenzji czy zapowiedzi, ale dostarczyło mi także sporo linków do mojej książki. Torrenty, fora internetowe i portale, szumnie reklamujące się „darmowymi” e-bookami. Klikasz i masz.

www.unsplash.com/rawpixel

Co mam z tego ja? Egoistyczny, nastawiony na zysk autor? Mam wkurwa, ale to już zapewne wiecie. Wiem, że nie da się zapobiec rozpowszechnianiu e-booków. Serio, zdaję sobie z tego sprawę, bo przecież przez lata przyzwyczailiśmy się, że w Internecie to wszystko jest za darmo. Książki jak widać także, bo nikt na tym nie ucierpi, prawda? Tylko, że cierpi i to nie sam autor, któremu po ściągnięciu z Chomika, nie wpadnie na konto 1,50 zł, ale czytelnik.

Każdy taki ściągnięty plik to mniejsza liczba w Excelu, która świadczy o opłacalności inwestycji. Inwestycji, którą jestem w tym wypadku ja. Wydawnictwo wykłada pieniądze na zaliczkę, korekty, redakcję, druk, wystawki w Empiku (szok, co nie?) i marketing. I te pieniądze zwrócić się powinny, jeżeli mam napisać kolejną książkę. Bo i po co inwestować w kogoś, kto nie przynosi zysków? Dla samej idei? Bądźmy realistami.

Nie mam pojęcia, ile osób ściąga moje książki lub w ogóle jakiekolwiek powieści z nielegalnych źródeł. Podejrzewam jednak, że trochę ich może być, bo inaczej by się na nich nie pojawiały. Dostając Alert Google uderzyło mnie to, jak powszechnie dostępna jest moja książka i jak niewiele potrzeba, by mieć ją za darmo. Za to, żeby zniknęła z takich serwisów, to już droga przez jebaną mękę. Serio, spróbujcie sami. Na Chomiku trzeba zgłosić to samodzielnie, bo choć istnieje tam link do oficjalnego sklepu, to widocznie algorytmy nie wyszukują innych treści, które do niego nie prowadzą. Znaczy wiem, że wyszukują, tylko serwisowi się to nie opłaca.

Ja, jako właściciel praw, muszę:

– podać swój adres korespondencyjny

– wkleić linki prowadzące do materiałów

– napisać obszerne wyjaśnienie w tym określić, jaki to rodzaj pliku, bo przecież sam link tego nie weryfikuje (kurwa, serio?).

A na koniec dostaje jeszcze taką oto notkę: „Zgodnie z przepisami dotyczącymi świadczenia usług drogą elektroniczną, możemy uniemożliwić dostęp do plików jedynie w reakcji na urzędowe zawiadomienie lub wiarygodne zgłoszenie. Prosimy wypełnić powyższe dane, by zgłoszenie spełniało warunek wiarygodności. Proszę pamiętać, że podane informacje mogą zostać przekazane osobie, która dostarczyła materiały podejrzane o łamanie zasad, w celu umożliwienia jej złożenia wyjaśnień.”

www.unsplash.com/freestocks.org

Ciekawe tylko, czy moje dane kontaktowe także zostaną udostępnione użytkownikowi, który postanowił podjebać moją książkę, a następnie wrzucić ją do serwisu. Jakoś wątpię, żeby on musiał wypełniać tyle pól, by uwodnić swoje prawa do danego tytułu. Prędzej tylko odhaczył zapis w regulaminie, którego nie czytał, a który chroni go lepiej, niż mnie.

Ja wiem, ja rozumiem, że to walka z wiatrakami, bo serwisów jak Chomikuj, jest więcej, niż ja miałem pryszczy na czole w liceum. I tak, książki są drogie. E-booki są drogie. Audiobooki są drogie. To nie są produkty pierwszej potrzeby, ale spokojnie, już niedługo nie będzie tego problemu. Zwyczajnie nikomu nie będzie opłacało się wydawać książek innych, niż te z Empikowej topki.

Pora pogodzić się ze smutną rzeczywistością i uświadomić sobie jedno.

Jakość nie zawsze idzie w parze z popularnością, a Excel jest bogiem.

P.S. Tak, felieton zawierał przekleństwa, bo jestem zawiedziony tą sytuacją. A jak ktoś mi powie, że przecież książkę trzeba najpierw sprawdzić, zanim się ją kupi, to odsyłam go do Legimi, gdzie za niewielką opłatę miesięczną mamy nieograniczony dostęp do tysięcy książek. I niech nikt mi więcej nie mówi, że książki są drogie.

Bartosz Szczygielski