„Barcelona jest stolicą hiszpańskiego kryminału”. Przygotujcie się, nadchodzi „Dar języków”.

Exif_JPEG_PICTURE

Dar języków” ukaże się w Polsce w przyszłym tygodniu. Kilka dni przez premierą spotkałem się z Rosą Ribas, współautorką książki. Rozmawiamy o Barcelonie, dziennikarstwie, które odgrywa w książce bardzo ważną rolę, ale też  Eduardo Mendozie czy sytuacji kobiet w czasach dyktatury Franco. Przygotujcie się na premierę jednego z najciekawszych tytułów tego lata, a kto wie, może i całego roku. Kubek herbaty w dłoń i smakujcie wywiad z Rosą Ribas.

1944Barcelona jest równie wdzięcznym miejscem do umiejscowienia w niej fabuły kryminału jak Sztokholm czy Berlin?

Uważam, że wszystkie miasta stanowią dobre miejsce dla umiejscowienia akcji kryminału, ponieważ każde miasto ma jakąś mroczną część. Barcelona to miejsce szczególnie atrakcyjne, ponieważ to miasto pełne kontrastów. Co więcej, to miasto portowe, a miasta portowe mają to do siebie, że życie płynie w nich w szczególny sposób. To miasto, w którym mieszkają ludzie bardzo bogaci i ludzie bardzo biedni. To miasto, w którym dużo się dzieje. I zarówno z dzielnicami bogatymi jak i biednymi związane są rozmaite mroczne historie, historie o przemilczanych zbrodniach. Z tego właśnie powodu uważam, że Barcelona mogłaby być wręcz hiszpańską stolicą powieści kryminalnej.

Ma Pani wrażenie, że Ana Martí jest takim brzydkim kaczątkiem? Na początku nikt jej nie docenia, koledzy z niej drwią, a potem pokazuje pełnie swoich umiejętności i bezbłędnie łączy fakty w trudnym śledztwie. Później dołącza do niej Beatriz, ale to jednak Ana jest główną bohaterką książki.

Bardzo podoba mi się porównanie z brzydkim kaczątkiem. Ana Martí jest kobietą żyjącą w latach 50. i z tego powodu musi borykać się z dominacją mężczyzn, przy czym mówimy tu o dominacji na wiele większą skalę, niż ta, z którą mamy do czynienia obecnie. Widzimy, że Ana Martí jest ambitna, inteligentna i wiele potrafi, ale żyje w epoce, w której popularny jest pogląd, że kobieta nie powinna wykorzystywać żadnej z tych cech. W momencie, kiedy Ana zaczyna pokazywać, na co ją stać, to rzuca się to jeszcze bardziej w oczy, bo do tej pory wiele osób starło się przeszkodzić jej zdobyciu jakiejkolwiek pozycji w dziennikarskim światku. Koniec końców udaje się jej dowieść swojej wartości, ale zdradzę, że poprowadziłyśmy fabułę w ten sposób, że w drugiej części, w momencie, kiedy udaje jej się rozwinąć skrzydła spotyka ją za to kara. Dopóki jej rola ogranicza się do relacjonowania towarzyskich błahostek wszystko jest w porządku, jednak w momencie, kiedy pokazuje, że jest równie dobra, a nawet lepsza od swoich współpracowników spotyka się z niechęcią. Ale bardzo podoba mi się porównanie bohaterki do brzydkiego kaczątka. Nawiąże do tego w kolejnych wywiadach.

Nawiązała już Pani do kolejnego pytania, które chciałem zadać. Jak potoczą się dalsze losy Any i Beatriz? Planują Panie kontynuację?

Dar języków to pierwsza, niezależna część trylogii w całości osadzonej w Hiszpanii lat 50. W kolejnych tomach z jednej strony obserwujemy jak rozwija się sytuacja społeczna w kraju rządzonym przez Franco, a z drugiej strony śledzimy losy Any, początkowo debiutującej dziennikarki, która z biegiem czasu zdobywa uznanie i pozycję. Akcja drugiej powieści rozpoczyna się w roku 1956, Ana jest doświadczoną dziennikarką, z Barcelony przeniosłyśmy ją na wieś. Ana trafia do nowego środowiska, środowiska silnie religijnego i pełnego przesądów. Tym razem Ana jest sama w górskiej wiosce, nie może liczyć ani na pomoc Beatriz, ani Isidro. W ostatniej książce, której hiszpańska premiera planowana jest na wrzesień bieżącego roku, Ana powraca do Barcelony. Mamy rok 1959. W tej części ważną rolę odegrają przybywający do miasta amerykańscy marynarze i zderzenie zamkniętego hiszpańskiego społeczeństwa czasów dyktatury Franco ze tym, co trafiło do Hiszpanii na pokładach wielkich amerykańskich statków. I mam tu na myśli zarówno idee polityczne, jak i rzeczy trywialne takie jak guma do żucia czy coca-cola.

Są momenty w książce, które wywołają u czytelników uśmiech, np. historia Pepe Pająka oraz Carminy Orozco. Momentami ten humor przypominał mi styl pisania Eduardo Mendozy. Zgodzi się Pani?

Jestem wielką fanką Eduardo Mendozy, który reprezentuje to, z czego śmiejemy się w Barcelonie i faktycznie ten rodzaj humoru jest w jakiś sposób zaraźliwy. Napisałam książkę, która nosi tytuł La detective miope [Krótkowzroczna detektyw] i wiele osób zwróciło mi uwagę na to, że to jest Mendoza w kobiecym wydaniu. To dla mnie ogromne wyróżnienie. Trudno mi sobie wyobrazić literaturę, niezależnie od tego jak poważne porusza ona tematy, która byłaby całkowicie pozbawiona elementów humorystycznych, choćby czarnego humoru, najbardziej adekwatnego w przypadku Hiszpanii lat 50.

Czy zna Pani EM osobiście?

Tak, znamy się i nawet raz, w Frankfurcie, miałam przyjemność tłumaczyć jego wystąpienie. I choć było to bardzo trudne, bo przełożenie na inny język humoru Mendozy stanowi spore wyzwanie, to było to cudowne doświadczenie.

Czy rzeczywiście praca policjanta dochodzeniówki, „to jak praca szambiarza – prędzej czy później człowiek wyciągnie gówno”?

Dobrze pamiętam zdanie, do którego Pan nawiązuje. Podzielam tę opinię w stu procentach. Policjanci często badając jedną sprawę, natrafiają na okropności, rzeczy o wiele gorsze, niż te, które spodziewali się znaleźć. Ale nie podzielam opinii Isidro Castro, że każdy jest potencjalnym przestępcą, że wszyscy są źli, i wszystkich należy kontrolować.

Bardzo ważną rolę w książce odgrywa dziennikarstwo i media. Jak Pani ocenia kondycję prasy hiszpańskiej, niemieckiej, europejskiej?

Jak chodzi o sytuację w Hiszpanii, gdzie niedawno wprowadzono nowe ustawodawstwo, określane mianem ley de la mordaza – prawo do kneblowania, to przeraża mnie i martwi mnie fakt, że pomimo tego, że napisałyśmy powieść, której akcji osadzona jest w przeszłości, to porusza ona tematy, które nie straciły wcale na aktualności. Wielu dziennikarzy w Hiszpanii twierdzi, że niewiele się zmieniło. W pewnych sytuacjach dziennikarze poddawani są nie tyle naciskom politycznym, co naciskom ze strony grup biznesowych, do których należy gazeta, w której pracują. I nie mogą w związku z tym ujawniać określonych informacji czy pisać o pewnych skandalach. W Niemczech sytuacja wygląda inaczej, bo prasa jest bardziej niezależna i ma silniejszą pozycję, ale też zdarzają się sytuację, w których próbuje się prasę cenzurować czy nie dopuszczać do publikowania określonych treści, ale istnieje większe możliwość sprzeciwiania się temu. Obecnie w Hiszpanii wzrasta znaczenie się niezależnych mediów, niemających powiązań z biznesem, które dysponują własnymi dziennikarzami i starają się publikować nieocenzurowane informacje. W moim odczuciu ta niezależność pozwala na uprawianie prawdziwego dziennikarstwa, dziennikarstwa takiego, jakie powinno ono być.

Exif_JPEG_PICTURE

Sabine Hofmann i Rosa Ribas

Jak to jest pisać książkę w parze? Gdy rozmawiałem z Monsem Kallentoftem, który pisze książki również z Markusem Luttemanem, to mówił, że współpraca, wbrew obawom, przebiegała perfekcyjnie. U Was jest jednak ta różnica, że Pani jest Hiszpanką, a Sabine Hofmann, Niemką.

Samo pisanie jest o wiele trudniejsze. Napisałyśmy trzy książki i w przypadku każdej z nich zastosowałyśmy inną metodologię. W Darze języków dzieliłyśmy się równo pracą w każdej fazie pisania, od nakreślenia zarysu fabuły i postaci, przez pisanie, korekty. Wszystko robiłyśmy obydwie. Z tego względu w powieści pojawia się wiele postaci mówiących własnym głosem, mających własny punkt widzenia. Dzięki temu mogłyśmy zadecydować, kto będzie zajmował się konkretnym rozdziałem. Ja pisałam po hiszpańsku, a Sabine po niemiecku. Potem gotowe rozdziały przesyłałyśmy sobie wzajemnie i każda z nas komentowała rozdziały przygotowane przez tę drugą, co oczywiście rodziło najwięcej konfliktów. Pisząc w ten sposób, koniec końców uzyskałyśmy cały tekst, który był częściowo po hiszpańsku, a częściowo po niemiecku, więc tak naprawdę była to książka dwujęzyczna. Następnie każda z nas przetłumaczyła fragmenty napisane przez tę drugą. Faza tłumaczenia była bardzo ciekawa, ponieważ w momencie, kiedy tłumaczy się książkę, jest się jej najbardziej krytycznym czytelnikiem, a tekst jest najmocniej filtrowany. Na tym etapie wiele rzeczy się eliminuje, wiele zmienia i wiele poprawia. Uzyskałyśmy tekst po hiszpańsku i po niemiecku. Nie można powiedzieć, że któryś z nich był oryginałem, drugi tłumaczeniem. Obydwa były oryginałami. Ostatnia faza polegała na tym, że ja wzięłam tekst hiszpański, zapomniałam o istnieniu Sabine i ponownie zajęłam się pracą nad tekstem, tak jakby wersja niemiecka nie istniała. Sabine zrobiła to samo. Wszystko po to, żeby czytelnik nie był w stanie powiedzieć, która część była napisana przez kogo. To oczywiście oznaczało ogrom pracy. Spędziłyśmy trzy i pół roku pisząc tę książkę, a po jej zakończeniu stwierdziłyśmy, że warto jednak zmienić metodę. Szukałyśmy rozwiązania najbardziej produktywnego. Skupiłyśmy się na części najbardziej abstrakcyjnej tzn. wymyślaniu fabuły. To robiłyśmy w dwójkę, samym pisaniem zajęłam się ja. Stąd Dar języków to książka na cztery ręce, natomiast druga część, El gran frío [Wielki chłód], to książka na dwie głowy. Tak jak mówiłam, ja napisałam prawie wszystko, Sabine jedynie parę rozdziałów po to, żeby być przez cały czas na bieżąco z naszą historią. Sabine była ze swojej strony przygotowała swoje uwagi do całego tekstu i odpowiednio go przeredagowała. To rozwiązanie okazało się o wiele szybsze. W przypadku ostatniej części plan nakreśliłyśmy wspólnie, ja napisałam wszystko, Sabine podobnie jak ostatnio zredagowała tekst. Pisanie w dwójkę jest doświadczeniem bardzo wzbogacającym, ale jednocześnie wymaga dużo więcej pracy niż pisanie samemu. Pisanie w dwójkę jest też procesem bardzo kreatywnym i w ten sposób rodzą się nowe pomysły. Przykładowo: ja miałam pomysł A, Sabine pomysł B, w ten sposób powstawał pomysł C, który nie zrodziłby się nigdy gdyby nie pierwsze dwa pomysły.

Dar języków”, pod takim tytułem została w Polsce wydana książka. To wskazówka dla czytelnika…właśnie, jaka?

Dar języków to książka, w której bohaterki to kobiety słowa. Słowa stanowią ich jedyną broń. Język i literatura to narzędzia, dzięki którym są w stanie odkryć, co się właściwie dzieje, i które są ich ratunkiem w momencie, gdy zagrożone jest ich życie. Można powiedzieć, że powieść zawiera w tle przesłanie, a tym przesłaniem jest konieczność przywrócenia znaczenia literatury i języka. Powieść opowiada o dwóch kobietach, które posiadają dar słowa, dar języków i to stanowi ich super moc. I jednocześnie dar języków to coś, co napędza tę powieść.

Jak podoba się Pani okładka polskiego wydania?

Bardzo mi się podoba, jest jednocześnie i tajemnicza i glamour. Ma w sobie tę mroczność Barcelony lat 50. Podoba mi się, że na pierwszym planie znajduje się kobieta, bo książka opowiada o dwóch silnych kobietach. I chociaż bohaterki żyją w latach 50., nie są anachroniczne, są niezwykłe, a kobieta na okładce sugeruje, że książka jest o kobietach niezwykłych i silnych. Chyba widać, że mi się podoba!

Dziękuję!

Tłumaczyła z hiszpańskiego: Anna Slotorsz

Zdjęcia: Wydawnictwo Sonia Draga.

Specjalne podziękowania dla Art Hotel Wrocław za udostępnienie pomieszczeń do zrealizowania wywiadu.