„Dokładamy do interesu” – Szymon Świtajski o sytuacji księgarni w Polsce

www.unsplash.com/Paolo Chiabrando

smakksiazki.pl: Szymonie, spotykamy się w Sopocie, w waszej księgarni Smak Słowa. Czy w 2025 roku w środku Europy, w blisko 40milionowym kraju prowadzenie księgarni można nazwaćsportem ekstremalnym?

Szymon Świtajski: To byłby sport ekstremalny, gdybyśmy mieli szanse na odniesienie sukcesu. Bo w sporcie masz rywalizację, ale także nadzieję na zwycięstwo. Nazwanie prowadzenia księgarni sportem ekstremalnym jest niejako wprowadzeniem w błąd, ponieważ w sporcie możesz jednak wygrać. Natomiast dziś prowadzenie księgarni w Polsce jest skazane na porażkę. Nie ma szans, warunków i możliwości, żeby księgarnia pod względem ekonomicznym dobrze funkcjonowała. Przynajmniej ja nie znam takiej księgarni w Polsce.

Cały czas w dyskusji o księgarniach mówimy o ich misji: kulturotwórczej i miastotwórczej. Jakby wszyscy zapomnieli, że księgarnie są przedsiębiorstwami. A jak wiadomo głównym celemprowadzenia przedsiębiorstwa – księgarni jest generowanie zysku.

Moim zdaniem w 2025 roku nie ma możliwości prowadzenia z sukcesem działalności gospodarczej polegającej na sprzedaży detalicznej książek. Mówię o takiej działalności, kiedy np. rodzina lub grupa ludzi prowadzi księgarnię. Taki biznes nie ma szans ekonomicznych na przetrwanie. Widzimy to bardzo wyraźnie w mediach społecznościowych czy na portalach informacyjnych – można odnieść wrażenie, że niemal codziennie jakieś księgarnie znikają. Faktem jest, że około 70100 księgarni rocznie jest w Polsce zamykanych.

Szymon Świtajski w księgarni Smak Słowa w Sopocie

Zanim do Ciebie przyszedłem czytałem artykuł na portalu bankier.pl, w którym napisano, że co trzy dni w Polsce zamyka się jedna księgarnia.

Nikt nie prowadzi dobrze tej statystyki. Jest ogólnopolska baza księgarń prowadzona przez Instytut Książki i tam są rejestrowane księgarnie sieciowe. Z drugiej strony – największe sieci typu Empik otwierają około 20 30 rocznie nowych salonów. Bo to są nie tylko księgarnie, ale „salony”, w których można dostać m.in. książki. Otwiera się około 30 nowych salonów [w statystyce w miejsce zamykanych księgarni – red.], więc w statystykach tego nie widać.

W mojej ocenie, i według mojej wiedzy, doświadczenia, rozmów z kolegami i koleżankami księgarzami – dziś nie ma możliwości ekonomicznych prowadzenia księgarni. My przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, bo otworzyliśmy w 2019 roku księgarnię, nie będąc księgarzami. Prowadziliśmy z Anią Wydawnictwo Smak Słowa i szukaliśmy w Sopocie takiego miejsca, gdzie moglibyśmy nie tylko sprzedawać nasze książki, ale także robić dużo rzeczy promocyjnych dla naszego wydawnictwa, jak choćby organizowanie spotkań o książkach, spotkań z autorami

W siedzibie wydawnictwa mieliśmy duże pomieszczenie, około czterdziestometrowe, taki duży salon. Tam robiliśmy spotkania – o naszych książkach i nie tylko – z różnymi gośćmi ze świata literackiego. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że chcemy mieć na ten cel osobne miejsce, więc otworzymy księgarnię. Szukaliśmy przez dwa lata lokalu, na szczęście miasto Sopot organizowało przetargi na różne lokale o funkcji kulturalnej. Wygraliśmy, otworzyliśmy księgarnię. Nie przyświecał nam cel ekonomiczny, chcieliśmy stworzyć miejsce spotkań z książką. I to było główne założenie tego projektu: żebyśmy mogli zapraszać ludzi, głównie na spotkania autorskie.

W pierwszych tygodniach działania księgarni wpadliśmy w wir zamawiania nowych książek, tak żeby mieć wszystkie nowości i dużo klasyki, zresztą klasyków początkowo mieliśmy w asortymencie najwięcej. To był pewien ewenement i ludzie się dziwili, że jest jeszcze klasyka w księgarni, nie tylko same nowości. Z czasem zaczęliśmy zapełniać księgarnię, rozbudowywać półki, dostawiać regały, bo było za mało miejsca na nowe książki. Pierwsze pół roku to był fantastyczny sukces, ale już po roku działalności, w marcu [2020] przyszła pandemia. I to nasz biznes zgasiło.

Później przez cztery lata prowadziliśmy w naszej księgarni szeroko rozumianą działalność kulturalną. W samym tylko 2024 roku w księgarni odbyło się prawie 60 wydarzeń związanych z książką. Na przykład przychodził autor i podpisywał książkę, odbywały się spotkania autorskie albo spotkanie wokół premiery nowej książki. Na potwierdzenie, że był to bogaty program jedna z uczestniczek spotkań przyszła do nas w styczniu i powiedziała, że poprzedni rok był bardzo udany i oczekuje od nas równie bogatego programu w księgarni w tym roku.

I znów wracamy do tego, co powiedziałem wcześniej: że księgarnia nie jest stworzona tylko po to, żeby organizować spotkania autorskie i kulturalne. Księgarnie zostały wymyślone lata temu po to, żeby sprzedawać książki, kiedyś także wypożyczać. I to jest ich główny cel. 

A ludzie przychodzą do Smaku Słowa po to, żeby kupić książkę czy po to, żeby zrobić zdjęcie, sprawdzić cenę, a i tak kupią ją w Internecie?

Sopot jest specyficznym miastem, turystycznym. Możemy wyróżnić tu trzy grupy naszych klientów. Po pierwsze cały czas są to mieszkańcy Sopotu. Ta grupa niestety systematycznie maleje, co ma związek przede wszystkim ze spadkiem liczby ludności naszego miasta. W ostatnich pięciu latach stajemy się coraz bardziej starzejącą się społecznością, a jednocześnie mamy do czynienia z silną migracją. Ludzie wyjeżdżają z Sopotu, bo jest to miasto drogie i coraz mniej atrakcyjne dla codziennego życia. Mimo to, mamy cały czas swoich klientów – mieszkańców Sopotu, którzy kupują u nas książki i przychodzą na spotkania autorskie. Drugą grupą to są ludzie, którzy przychodzą na spotkania autorskie i przy okazji kupują książki, spoza Sopotu, z Trójmiasta. A trzecia grupa to są turyści.

I to jest może specyfika naszego miasta, bo ja nie znam innej turystycznej miejscowości, w której funkcjonuje tak duża księgarnia, i to nie jedyna. W Zakopanem chyba nawet takiej księgarni już nie ma, choć teoretycznie powinna być, żeby turyści mogli sobie kupić książki – a tam jest ich przecieżbardzo dużo. W naszym przypadku od maja do października głównym klientem księgarni jest turysta.

Funkcjonowanie w małej miejscowości księgarni nakłada na nią dodatkowe obowiązki, i tu akurat Sopot wymyka się temu obowiązkowi, z racji jego turystycznego charakteru. Inna jest specyfika księgarni w bardzo małej miejscowości, która musi mieć w asortymencie zabawki, podręczniki, książki, zeszyty, czyli zaspokajanie także podstawowych potrzeb w zakresie tzw. art papu – taką funkcje spełnia u nas empik. Jesteśmy w małej miejscowości, ale jesteśmy taką trochę księgarnią elitarną, wielkomiejską.

Mnie się w ogóle wydaje, że każda księgarnia ma swoją specyfikę. Oprócz tego, że musi sprzedawać książki i generować z tego tytułu dochód, spełnia także wizję właścicieli i wiele zależy od tego, jaki oni program oferują, jakie książki czytają, jakie książki proponują swoim klientom. Jej specyfika zależy także od miejsca, w którym ta księgarnia się znajduje. Czy to jest małe miasteczko, duże miasto, czy ma konkurencję, czy nie, czy jest młody zespół, czy starszy i doświadczony.

To wszystko, co mówię o księgarniach wynika z naszych doświadczeń. I już wracam do Twojego pytania.

Ostatnio wyraźnie nasiliło się zjawisko polegające na tym, że ludzie przychodzą oglądać książki, ale ich nie kupują. Dyskutują z nami o książkach, rozmawiają o tym, co jest nowego i ciekawego. Coraz częściej zdarza się, że ludzie bezceremonialnie fotografują książki i sprawdzają je sobie w internecie. Niestety to powoli staje się nagminne. Praktycznie przez cały grudzień i połowę stycznia ludzie przychodzili do nas oglądać książki, nie kupować.

 Moi koledzy i koleżanki z różnych księgarni też piszą i mówią o tym zjawisku. Niektórzy w sposób zawoalowany, a niektórzy bardzo zdecydowanie, bo mają taki sposób komunikacji, promocji. Na przykład znana bydgoska księgarnia Toniebajka. Piotr ma taki styl i po prostu mówi prosto z mostu, jak jest, a jest źle.

Zwracasz wtedy ludziom uwagę czy po prostu to przyjmujesz?

To chyba jest kwestia kultury, na razie tego nie robimy… Miałem kiedyś taką sytuację: przyszedłem pomóc Agnieszce w księgarni, i ktoś zapytał o jakiś tytuł. My mówimy, że nie mamy. I ten ktoś znajduje ją przy nas w sklepie internetowym, a potem prosi, żebyśmy mu coś o niej powiedzieli, to on sobie kupi w internecie. To są takie sytuacje, kiedy człowiek po prostu już nie wytrzymuje. Wyobraź to sobie: przychodzisz do księgarni, sprzedawca mówi, że książki nie ma, a Ty: „A ja tu znalazłem w sieci X, kupię sobie, bo tu jest dobra cena, a pan powie mi o czym ta książka jest i czy warto”. No i wtedy już nie wytrzymałem. Wyrzuciłem gościa. Ja mogę sobie na to pozwolić, Agnieszka raczej nie. Agnieszka,która pracuje u nas w księgarni i w wydawnictwie, styka się na co dzień z takimi sytuacjami, że ludzie po prostu robią wywiad, oglądają książki i niczego nie kupują. Jesteśmy jak showroom.

To trochę nas załamuje. To zjawisko nasiliło się w ciągu ostatnich dwóch, trzech miesięcy. Wcześniej trzymaliśmy poziom, byliśmy świątynią książek, ale powoli zamieniamy się w muzeum. Powinniśmy, jak „Toniebajka” pobierać dziesięć złotych za wejście… Cały czas mi to chodzi po głowie, ale to byłbychyba już upadek… 

Rozumiem też ludzi. Jestem równocześnie wydawcą – może nie umiem tego robić tak dobrze, jak to robią moi koledzy i koleżanki z innych wydawnictw, ale mam wrażenie, że poznałem te mechanizmy, które kształtują cenę, sprzedaż i promocję książek. Nie dziwię się ludziom, że skoro mogą kupić książkę za 55% ceny okładkowej, to kupują ją w internecie. Jestem tym przerażony, ale rozumiem, dlaczego to robią.

I tu znów wracam do tego twojego pierwszego pytania, dlaczego nie ma dziś w naszym krajumożliwości prowadzenia księgarni. Nie ma, ponieważ jest walka cenowa pomiędzy dystrybutorami, sklepami internetowymi, ogólnie internetem, w której książki można kupić prawie za połowę ceny detalicznej, okładkowej.

Podam ci świeży przykład: robimy tutaj event społecznie, promocja dla autorki z Gdyni, w dniu premiery książki. I wydawnictwo proponuje mi cenę książki dla naszej księgarni 35% taniej, a ja w internecie, w mojej stałej hurtowni mogę ją kupić z rabatem 48%.

Coraz częściej zmuszeni jesteśmy dawać rabat naszym klientom, tak około 10%, kiedy widzimy, że ludzie są zainteresowani książką, wybierają, oglądają, ale jej nie kupują. I chociaż część klientów wciąż nie ma problemu z pieniędzmi i kupuje książki w cenie okładkowej, to niektórzy się wahają: wziąć jedną czy drugą książkę? W tej sytuacji oferujemy rabat, bo sami widzimy, jaką sytuację mamy na rynku. Jeśli nie kupią u nas, to kupią w internecie. Nie kupią w innej księgarni, bo tu nie chodzi o konkurencję między księgarniami.

Dzisiaj w Sopocie są trzy funkcjonujące księgarnie i dwa antykwariaty. Czyli pięć punktów sprzedaży książek, plus jeszcze wielki Empik. W pandemii zamknęły się trzy księgarnie: jeden Świat Książki i dwa Domy Książki, czyli było wtedy w Sopocie… dziewięć miejsc, gdzie można kupić książki! Na tak bardzo małe miasto. Ale my tutaj z księgarniami nie konkurujemy. Często wysyłam klienta na przykład do innej księgarni, która się specjalizuje w jakiejś tematyce. Kolejna na przykład ma dział antykwaryczny, więc nie ma tu konkurencji; może nie jest to współpraca, ale co najwyżej zdrowa rywalizacja.

Dzisiaj głównym problemem, z którym się mierzą księgarnie, jest właśnie brak obrotu i związanego z tym zysku. Udaje się zarobić na koszty utrzymania księgarni i to coraz trudniej.

Anna i Szymon Świtajscy

W takim razie, co według ciebie byłoby lekarstwem? Są różne pomysły: jednolita cena książki, zerowy VAT na książki. Czytałem na lokalnym portalu Głos Lubuski, że w Gorzowie Wielkopolskim radni obniżyli czynsz księgarniom, które prowadzą działalność w budynkach należących do miasta z 50% do 10% kwoty bazowej. Czy to jest lekarstwo?

Śledzę tę sytuację w Gorzowie Wielkopolskim i nie mam jednoznacznej opinii, ponieważ tam dwie księgarnie się zamknęły. Właściciele podjęli decyzję w listopadzie czy w grudniu, a nawet wcześniej, bo podjęcie decyzji o zamknięciu księgarni trwa latami. Czy obniżenie czynszu wpłynęło na tych właścicieli, sprawiło, że zmienili zdanie? (jedna księgarnia się zamknęła, a druga w lokalu komunalnym kontynuuje działalność). Moim zdaniem nie powinno, ponieważ koszty czynszu są tylko jednym z elementów składowych. Wysoki czynsz to nie jest powód do zamknięcia tych księgarni.Przyczyna prawdopodobnie jest taka, że nie mają obrotu, nie sprzedają wystarczająco dużo książek,więc nie mogli zarobić między innymi na ten czynsz. Domniemywam, nie wiem tego na pewno.

W Sopocie kilkanaście lokali komunalnych ma zniżkę w czynszu na prowadzenie działalności kulturalnej. My, jako księgarnia prowadząca działalność kulturalną, plus spotkania autorskie, też mieliśmy problem, kiedy miasto chciało przeznaczyć ten lokal na kulturę. Trzeba było tłumaczyć opozycyjnym radnym, że to będzie działalność kulturalna. Część radnych stała na stanowisku, że to będzie księgarnia (handel), a więc nie kultura. Była o to cała dyskusja, o której dowiedziałem się po kilku latach. W Bydgoszczy na przykład jedna z księgarń walczy o obniżony czynsz w lokalu komunalnym, wiele księgarń walczy. Ale moim zdaniem obniżenie czynszu nie jest wystarczającym lekarstwem dla księgarń, bo nie tu jest główny problem. Księgarnie z wysokim czynszem doskonale sobie radziły przez poprzednie lata, tylko teraz po prostu przestały sprzedawać książki. Księgarnie, księgarze potrafią zarabiać pieniądze, jak mają szansę i dobre, uczciwe warunki.

My jesteśmy specyficzną księgarnią, która w sezonie wakacyjnym gości mnóstwo klientów. Bardzo chętnie odwiedzają nas ludzie z całego świata, przyjeżdżają do Sopotu, widzą ładne miejsce, zaglądają, i ja z nimi rozmawiam.

Mam bardzo dużo klientów z Niemiec, którzy pochodzą z Polski, wracają tutaj, odwiedzają rodziny. Większość z nich ma świadomość, że w Niemczech jest stała cena książki. Dla nich nie ma różnicy, czy kupują w księgarni, na Amazonie, czy gdzieś indziej. Jeden z klientów opowiadał mi ostatni, że przegląda katalog w internecie, a później idzie do swojej najbliższej księgarni i kupuje książkę. Wie doskonale, że wspiera lokalny biznes, a jednocześnie kupuje w tej samej cenie i ma tę książkę natychmiast.

Druga strona medalu jest taka, że w Polsce nie rozwija się np. „dostawa książki po południu” tak jak jest w krajach, gdzie jest stała cena. Internet konkuruje wtedy ze sklepem, księgarnią tym, że ma olbrzymi katalog i bardzo szybko dostarcza towar. Na przykład – zamówisz dziś do godziny 12:00, to do 20:00 masz książkę w domu. Albo masz ją następnego dnia do południa. U nas zamawiając w internecie możesz czekać tygodniami na książkę.

Po rozmowach z klientami, księgarzami, ale też kierując się naszymi doświadczeniami uważam, że dzisiaj nie tylko dla księgarń, ale dla całego polskiego rynku książki ustawa o jednolitej cenie książki jest jedynym ratunkiem. Dlaczego? Bo to jest rodzaj polityki kulturalnej, którą powinno prowadzić państwo. Jeżeli państwo polskie uznaje, że ważna jest cena prądu, gazu, benzyny, papierosów, farmaceutyków, cukru i tam państwo interweniuje, wprowadzając ograniczenia ustawodawcze, śmiało stosuje narzędzia interwencjonizmu czy protekcjonizmu gospodarczego, a w obszarze książek nie interweniuje, to znaczy, że dla państwa nie jest to istotny element polityki.

Bardzo mocno zaangażowałem się w zgłębienie tego tematu, poświęciłem na to ponad pół roku, rozmawiałem z najważniejszymi osobami, które mówią między innymi tak: „Zrobimy wam ustawę o jednolitej cenie książki, jak się dogadacie”. Tyle że to jest jakaś rola negocjatora, mediatora w biznesowych sprawach. To nie jest polityka, polityka kulturalna.

Już w 1981 roku rząd francuski, czując zagrożenie dla rodzimej kultury przez nadchodzącą globalizację rynku, amerykanizację (walczył między innymi z winem amerykańskim, z McDonaldem, itp. zjawiskami) przygotował ustawę o cenie książki. Francuzi zauważyli zagrożenie i wprowadzili ustawę regulującą cenę książki na wolnym rynku. Dzięki temu rynek książki we Francji rozwija się cały czas, otwierają się nowe księgarnie, nowe działy w nich, na przykład coraz liczniejsze księgarnie z komiksami. Ta ustawa była wzorem polityki kulturalnej państwa.

Za rządów Mitterranda powstał cały program związany ze wspieraniem kultury. Dla Francuzów kultura jest ważna, książka jest ważna. Śladem Francji poszło większość państw europejskich, żeby wymienić tu choćby: Niemcy, Austrię, Grecję, Włochy, Hiszpanię, Portugalię i inne.

Według ekspertów najbardziej odpowiadającą dzisiejszej polskiej sytuacji na rynku jest niedawno wprowadzona w Hiszpanii ustawa regulująca rynek książki. To chyba największy rynek w Europie – czytelnictwo jest gigantyczne, jeśli chodzi o ilość tytułów i przeczytanych książek. Ta ustawa ma kilkadziesiąt wyjątków i przepisów dostosowujących: targi, eventy, akcje promocyjne. Nie to, że jedna cena i koniec. Uważam, że rolą państwa jest dbanie o różne elementy polityki. Tylko nasze państwo jest w stanie ocalić polską kulturę i księgarnie, które są jej niezbywalną częścią.

Nie mam też żadnych wątpliwości, że ustawa o książce powinna obejmować wiele innych obszarów z tym związanych, czyli między innymi: rolę pisarzy, tłumaczy, rozliczeń między podmiotami rynkowymi, ograniczenie oligopoli dystrybutorów. Mogłaby regulować wiele aspektów rynku i jednoczyć wszystkich w walce o kulturę polską. Mam jednoznaczne w tej sprawie zdanie, mam na to dowody. Ale jestem też przekonany, że nic się w tym zakresie się nie wydarzy w Polsce 2025 roku. Nic się nie zmieni. Dlatego jestem bardzo smutny z tego powodu, że nasz pięcioletni projekt księgarni musi się mierzyć z takimi problemami.

www.unsplash.com/Tom Hermans

Zadam Ci przewrotne pytanie. Prowadzicie tę księgarnię od 2019 roku i nadal wam się chce, chociaż z tego, co mówisz, powinniście trochę załamywać ręce. Ale jednak widzisz coś dobrego, dlaczego?

Nadal nam się chce. W ciągu tych pięciu lat prowadząc księgarnię, spotkaliśmy wielu autorów, których byśmy nigdy w życiu nie spotkali osobiście. Z niektórymi się poznaliśmy, z innymi wręcz się zaprzyjaźniliśmy. To jest dla nas wielka przygoda.

 Ta księgarnia, nasza osobowość, serdeczność i gościnność powoduje też, mam nadzieję, że stwarzamy możliwość bliskiego kontaktu z autorami. To jest chyba największa nasza radość z prowadzenia księgarni, a dzisiaj wręcz główny cel jej prowadzenia – umożliwienie ludziom kontaktu z wartościowymi książkami i z ich autorami. I to jest równocześnie nasz największy sukces. Kilkaset spotkań w ciągu tych pięciu lat tego dowodzi. 

Na rok 2025 przyjęliśmy taki model – prywatny domu kultury z jakąś marginalną funkcją księgarską, zakładający, że dokładamy do tego interesu, ale jednak chcemy to robić, bo to jest nasza pasja. Więc musimy to zrównoważyć i pewne rzeczy przeorganizować. Teraz mamy przerwę zimową po to, żeby wszystko policzyć, ponaprawiać, i na wiosnę wystartować z nowym otwarciem. Chcemy to robić, bo jest to dla nas misja, ważna funkcja społeczna, miastotwórcza.

To również forma innej misji – nasze wydawnictwo wydaje też książki popularnonaukowe z zakresu psychologii. Sprowadzamy do nas, troszkę siłą wyciągamy z gabinetów wielkich naukowców, największe polskie autorytety. Byli u nas najsłynniejsi żyjący psychologowie, którzy pracują dzisiaj za publiczne pieniądze na uczelniach, robią wielkie granty, badania, uczestniczą w dyskusji o światowej psychologii: profesor Bogdan Wojciszke, profesor Wiesław Łukaszewski, profesor Dariusz Doliński, profesor Janusz Rejkowski, to jest w ogóle legenda polskiej psychologii, profesor Edward Nęcka. Byli u także psychologowie młodszego pokolenia profesorka Małgorzata Kossowska, profesorka Agata Gąsiorowska, doktorka Natasza Kosakowska-Berezecka, i już wkrótce profesorowie psychologii Michał Bilewicz czy Tomasz Grzyb. To największe osobistości w tej dziedzinie, osoby które prowadzą dialog o psychologii na świecie. I my umożliwiamy spotkanie z nimi. To nam rekompensuje wszystkie negatywy. Widzimy też radość naszych klientów wynikającą z możliwości kontaktu z tymi idolami naukowymi albo pisarskimi.

Z kolei na jednym ze spotkań Michał Witkowski w trakcie spotkania u nas czytał fragmenty niewydanej autobiografii. Wszyscy pokładali się ze śmiechu, to było coś niesamowitego. To jest najważniejsza rzecz: taki mały dom kultury i bezpośredni kontakt.

Mówisz, że fajnie jest widzieć radość w oczach ludzi, którzy przychodzą się spotkać z autorkami i autorami. A wy jeszcze macie radość w sercu?

Tak, tak, bardzo. Ania dzwoniła przed chwilą i poinformowała mnie, że rok trwało zdobycie dla Wydawnictwa pewnej książki. Czekaliśmy na nią bardzobyła wydana już kilka lat temu i trudno ją było dostać od macierzystego wydawnictwa. Będziemy wydawać biografię Hilmy af Klint, to jest szalenie ważna książka i się strasznie się tym jaramy. Rozumiesz? [śmiech] Jaramy się wydawnictwem i jaramy się też księgarnią, książką. To jest takie… dziwne. Żyjemy książką. Ja rocznie czytam kilkadziesiąt książek, a Ania ponad setkę.

 Ale wiesz, że jest tak, czego też jestem przykładem, że pasja przekuta w pracę to jest najlepsza rzecz na świecie?

No tak, tak. Te problemy, które są z księgarnią i rynkiem książki, trochę jednak utrudniają. Przygaszają nam emocje i studzą zaangażowanie. Dlatego teraz znów mocno wracamy do wydawnictwa, tak żeby było nas stać na dofinansowywanie księgarni. Jeden projekt, czyli wydawnictwo, zarabia na drugi projekt, czyli księgarnię. I szczerze przyznaję, że mam minusy z zeszłego roku w księgarni, które musi spłacić wydawnictwo, i to trochę nas boli. Anię, która odpowiada za wydawnictwo, i mnie – odpowiadającego za księgarnię.

Miałbym dla ciebie challenge: żebyś otworzył i prowadził księgarnię w Świętochłowicach, w moim mieście. Myślę, że gdybyś zrobił tam księgarnię, która by przetrwała kilka lat, dostałbyś księgarskiego Nobla

Wiesz, u was jest taki problem, że jest miasto przy mieście, czyli właściwie nie mówimy o czterdziestopięciotysięcznym mieście (Świętochłowice), tylko o części trzymilionowej konurbacji. Różne funkcje różne miasta spełniają. Jeżeli idziesz na kawę, to jedziesz raczej do Katowic albo do Gliwic.. I z drugiej strony to jest taki wielofunkcyjny moloch, właśnie dlatego jest to konurbacja. Można to porównać do Zagłębia Ruhry, gdzie aktualnie w grę wchodzą olbrzymie pieniądze na kulturę.

Katowice też w tym kierunku idą przecież, prawda? Macie targi, festiwale kultury, muzyczne. I nie, nie podjąłbym się tego. Otworzyliśmy księgarnię w Sopocie, bo tu mieszkamy, tu żyjemy. Jako wydawcy robiliśmy wszystko w Polsce, dla ogólnopolskiego czytelnika, a w Sopocie nic nie robiliśmy, nie byliśmy tu znani. I jak pojawiła się możliwość wynajęcia tego lokalu, to było naszą misją oddanie czegoś społeczności lokalnej, ubogacenie jej, stworzenie możliwości kontaktu z wielkimi nazwiskami. Uważaliśmy, że brakowało takiego niezależnego miejsca, miejsca spotkań i rozmów o książce. 

www.unsplash.com/Kamil Molendys

Powiedz mi jeszcze na koniec, bo to mnie zaciekawiło, gdybyś mógł porównać procentowo czy liczbowo okres październik-marzec do sezonu wysokiego, kiedy się zjeżdżają turyści i jak mówiłeś wtedy są żniwa. Jak to wygląda?

To jest bardzo proste, bo znam obroty. Obrót jest podstawą każdego przedsiębiorstwa, czyli przychód, wartość uzyskanych pieniędzy ze sprzedaży książek. Co zadziwiające – i dotyczy nie tylko nas, ale mam wrażenie całego rynku książki – sektor „księgarnie”– grudzień przestał być miesiącem szczytowym. Przychody w grudniu kiedyś miały na rynku książki wartość nawet trzech miesięcy.

U nas skończyło się to już dawno, przed pandemią. Ostatni grudzień przed pandemią był bardzo dobry, Później taką sprzedaż mieliśmy rok po pandemii, w lipcu i w sierpniu. Ale w tym roku już nie. W tym roku mieliśmy obrót w wielkości połowy z zeszłego roku z lipca, sierpnia. Połowę. Najlepszymi miesiącami dla nas są czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień. 

 Nasza specyfika powoduje to, że dzisiaj jesteśmy bardzo nastawieni na lokalność – spotkania, a obroty księgarnia generuje na turystach, na przyjezdnych, którzy są zszokowani, że jest jeszcze coś takiego jak lokalna, stacjonarna księgarnia. Bo u nich tego już nie ma. Ludzie przyjeżdżają z całej Polski i mówią: „U nas już nie ma księgarni”. I oczywiście podkreślają, że nasza jest piękna. I to też jest z kolei nagrodą za naszą pracę, nasz wkład w markę Sopot jako produkt turystyczny. Byliśmy nawet w pierwszym roku działalności rzeczywiście wyróżnieni przez lokalną organizację turystyczną jako „Perła Sopotu”. 

Tymczasem myślę, że 90% obrotu jest generowane na klientach spoza Trójmiasta. Czyli jesteśmy produktem turystycznym. Jak pada deszcz, jest gorsza pogoda, to u nas są tłumy. Dużo ludzi przychodzi. Dlatego pozwoliliśmy sobie zamknąć księgarnię na trzy miesiące w martwym sezonie. Jak widzisz prawie nikogo nie ma na ulicy. Puste miasto. Nie przyjechali turyści w tym roku. [Rozmawialiśmy 30 stycznia.]

 Jesteście jakimś sopockim oscypkiem.

Dla pewnej grupy ludzi. Ale najzabawniejsze jest właśnie to zdziwienie. Na szyldzie mieliśmy kiedyś tylko „Smak Słowa”, a później dodaliśmy słowo „księgarnia”. Bo ludzie myślą, że Smak Słowa to knajpa. Wchodzili i dziwili się, że to jest księgarnia. W ogóle, że jest to księgarnia. To jest fantastyczne.

 Chciałem się teraz oburzyć i zdziwić, że ludzie mogą pomyśleć, że „Smak Słowato może być knajpa, ale przecież czasami mnie też pytają, czy na „smakksiazki.pl” piszę tylko o książkach kulinarnych.

No tak, Smak Słowa, Smak Książki. Mamy podobne nazwy i musimy mierzyć się z podobnymi problemami. Ostatnio pojawił się na rynku Smak Liter. Czyli już kolejna smaczna wariacja.

Wszyscy smakują literaturę. 

Ostatnio mówiłem Maćkowi Siembiedzie, że Sopot to by było dla mnie idealne miejsce do mieszkania od października do marca, bo potem jest najazd turystów.

Ale wiesz, jesteś tutaj na wakacjach cały czas. I masz codziennie morze. My w tym roku jedziemy do Sopotu na wakacje – akurat nie planujemy wyjazdu, bo właśnie pracujemy. Jako mieszkańcy też potrafimy korzystać z tego Sopotu inaczej, bo wiemy, gdzie można chodzić, którędy. Pływaliśmy też na łódkach, bo moja córka była sportową żeglarką. A więc korzystasz z tych możliwości. Ludzie jeżdżą na koniach, na rowerach górskich, grają w tenisa, spacerują. Mamy cudowne miejsce do życia. Ja nie jestem z tych sopocian, którzy nienawidzą tłumów. Widać wtedy, że miasto żyje. Chodzimy na długie spacery, na plażę. Jesteśmy nietypowymi mieszkańcami, bo mieszkańcy Sopotu raczej nie korzystają z morza. I kochamy właśnie taki okres jak teraz. Pusty Sopot. Bo to dla mieszkańców jest super.

Tylko że nikt sobie nie zdaje sobie sprawy, że nie ma tutaj usług, nie ma sklepów, są tylko knajpy, kebaby, zdominowały nas żabki. Brak miastotwórczych funkcji, które spełniają właśnie drobne usługi,małe sklepiki, piekarnie. Takie rzeczy praktycznie zniknęły w Sopocie. Ale to jest cena tej wakacyjnej turystycznej popularności.

I taką funkcję pełni też nasza księgarnia – funkcję miastotwórczą, bo – jak zakładaliśmy – w pierwszej kolejności powinna służyć mieszkańcom. W ubiegłym roku mieliśmy dużo spotkań dla mieszakńców. Ale pierwszy raz zrobiliśmy wielki plakat ze wszystkimi letnimi wydarzeniami i przychodzili turyści na spotkania autorskie. Teraz dajemy sobie dwa lata na księgarnię, żeby się utrzymała na rynku. Mamy wymyślony oczywiście drugi wariant, że zrobimy taki prawdziwy klub, „klub książki”. Będziemy się utrzymywać ze składek członkowskich, wpisowych. 

Często chodzę do księgarni Miejscownikw Katowicach albo Dopełniacz w Chorzowie, i tam jest na przykład dział literatury śląskiej albo związanej ze Śląskiem. Myślisz, że takie ukierunkowanie może być ratunkiem dla księgarń? Czy niekoniecznie? Że szukasz czegoś o Śląsku, idziesz do tej księgarni i…

Ale oni sprzedają też inne rzeczy, prawda? Z Dopełnacza i Miejscownika dostawałem listy do listy bestsellerów i patrzę, a oni mają też historię, regionalia. Ale tak, na przykład Spacer po Chorzowie, albo coś takiego. I oni sprzedali tego najwięcej, nawet my to zamawialiśmy. 

My mamy mikrodział regionalny, ale też jako wydawnictwo zrobiliśmy coś takiego, że wydaliśmy książki regionalne. Przewodniki o Sopocie, Spacerownik Sopocki i Bedeker Sopocki. I to są bardzo ciekawe książki, które znalazły uznanie wśród mieszkańców i turystów. Tak, ważnym elementem księgarni kameralnej jest posiadanie książek regionalnych.

Ale czy korzystacie z jakichś programów, które doraźnie wam pomagają? Oprócz tego, że jesteście lokalem na kulturę, czyli macie niższy czynsz, to czy jeszcze jest gdzie wyciągnąć rękę po jakąkolwiek pomoc?

Odkąd powstał „Certyfikat dla małych księgarni” wszędzie o nim trąbię. To jest program prowadzony przez Instytut Książki, podległą jednostkę Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Tak naprawdę to jedyny ogólnopolski program, który reaguje na pogarszającą się sytuację ekonomiczną księgarń. To jest właściwie konkurs – dostajesz w nagrodę grant na półtora roku, który ci pozwala poprawić twoje szanse ekonomiczne, czyli na przykład wyposażyć w nowoczesny sprzęt, załatwić jakieś drobne inwestycje, takie jak szyldy, naprawy drzwi, podjazd, schody. Takie rzeczy, na które nigdy księgarz nie zarobi pieniędzy. Na pewno już nie dzisiaj, w tej obecnej sytuacji. 

To jest naprawdę fantastyczny program i jedyny, który realnie pomaga finansowo księgarniom się utrzymać i poprawić swoją konkurencyjność wobec wielkich graczy. Uczestniczyliśmy w nim dwa razy, właśnie zakończyliśmy drugą edycję. Jest to dla nas oprócz pomocy finansowej takżewyróżnienie, certyfikacjamamy naklejki na drzwiach, bo jest to też certyfikat jakości. 

I na przykład w tym programie bardzo ważny jest udział księgarni w lokalnym środowisku, promowanie lokalnych autorów, książek regionalnych. To wszystko jest brane pod uwagę i cieszę się, że nam udało się dwukrotnie ten certyfikat uzyskać. Wiem również, że ten program jest najlepiej oceniony przez księgarzy, bo realnie dostarcza im pomoc finansową.

Czyli z takim programem księgarnia w Świętochłowicach nie stoi na straconej pozycji?

Musisz funkcjonować dwa lata, żeby móc otrzymać ten grant. Ale to bardzo by pomogło, na przykład na start. Nasz dwuletni plan ratowania księgarni zakłada, że jeżeli w marcu wystartuje program, to złożymy wniosek, ale czy dostaniemy to dofinansowanie nigdy nie wiadomo.  

Mamy też Fundację Smak Słowa, po to, żeby móc wnioskować o wszystkie wspierające rzeczy na księgarnię. I spośród pięciu grantów, które realizowaliśmy w 2024 roku, trzy są na fundację.

 Czyli, reasumując, jest projekt, Wydawnictwo Smak Słowa, który w duży sposób ekonomicznie wspomaga księgarnięSmak Słowa. Jest certyfikat małych księgarń i jeszcze do tego wszystkiego otworzyliście fundację, po to, żeby można było łatwiej startować w konkursach?

Tak, Ania Świtajska w 2021 roku założyła Fundację Smak Słowa właśnie po to, żeby mieć możliwość w ogóle startowania w konkursach, bo jednak stowarzyszenia, organizacje, fundacje są tak zwanym trzecim sektorem, , do których jest skierowane wiele grantów i możliwości finansowania działalności kulturalnej. 

Na przykład Miasto Sopot wspierało nas w organizacji wydarzeń, ale nie mogą nas dotować, bo miasto nie wspiera finansowo przedsiębiorczości. Nie ma takich grantów. Utworzyliśmy fundację, która nie zatrudnia żadnych pracowników, ma minimalne koszty, jest podmiotem nastawionym na realizację celów statutowych, czyli między innymi promocji literatury, realizacji spotkań, wydawania ważnych książek.

Otrzymujemy i realizujemy te granty, i to też jest pomysł, żeby stworzyć wokół siebie strukturę, która będzie wspierać księgarnię. Czyli znów wracamy do stwierdzenia, że księgarnia – zamiast zarabiać na siebie i generować dochód – musi być wspierana. 

Fundacja jest narzędziem pomocowym w procesie utrzymania niezależnej księgarni. Myślę, że wiele wydawnictw utrzymuje cały czas księgarnie. Sonia Draga, Wydawnictwo Czarne, Muza – wiele wydawnictw ma księgarnię firmową i prowadzi politykę promocji swojej marki przez to. U nas to bardziej wydawnictwo wspiera księgarnię. I uważam, że takie łączenie funkcji jest także jedyną szansą dla księgarni, że poprzez kilka narzędzi można jeszcze utrzymać księgarnie kameralne w krajobrazie miast i miasteczek.

Od Ciebie teraz zależy, czy ostatnie zdanie tej naszej rozmowy będzie optymistyczne czy pesymistyczne, bo rzucam tezę, że gdyby nie było Wydawnictwa Smak Słowa, to księgarnia Smak Słowa już by nie istniała.

Tak. To jest prawda i jeśli mamy te wszystkie nasze aktywności na polu książki zrównoważone, wszystko dobrze ustawione, jeżeli dalej część ludzie będzie przychodzić po książki, to nie będzie problemu, jesteśmy w stanie wspierać księgarnię. I dlatego świadomie też daliśmy jej nazwę Smak Słowa. Jakiś czas temu Ania wymyśliła tę nazwę dla wydawnictwa i tak nam się podoba, że księgarnię też tak nazwaliśmy. Ale co zadziwiające dla mieszkańców Sopotu nazwa „Smak Słowa” nie jest kojarzona z Wydawnictwem Smak Słowa, tylko z Księgarnią. Smak Słowa to definicja tego, czym to właściwie się zajmujemy: umożliwiamy smakować słowa, czyli książki. Autorów nie będziemy raczej smakować, pozostawimy to czytelnikom…