Co się takiego stało z polskim kryminałem, że z gatunku, który mocował się z polską historią i teraźniejszością, zmienił się w twór, który tonie w krwi, flakach i spermie?
No to czytam sobie „Osiedle RZNiW” Remigiusza Mroza. Raz, że hit lata i jako autor muszę wiedzieć, co ludzie czytają, dwa, że co jakiś czas jednak daję temu autorowi szansę. Sama książka mnie zawiodła, ale nie zamierzam się nad nią znęcać. W swoim czasie zrecenzowali ją znakomicie Jakub Ćwiek i Wojciech Mucha. Nie ma sensu, żebym powtarzał ich argumenty. Poruszyło mnie w tej powieści jednak coś innego. W pewnym momencie, ni z tego i owego, dostajemy w ryj sceną jak z najgorszego przemocowego porno. Jest gwałt, jest dwóch sprawców, jest kazirodztwo, jest sala tortur, jest całe anatomiczne słownictwo. Ruszyło mnie to. Ruszyło mnie to przede wszystkim dlatego, że to kolejny dowód na to, że polski kryminał staje się z roku na rok coraz bardziej brutalny. I to brutalny w ten najgłupszy i najbardziej obrzydliwy z możliwych sposobów.
Dobra. Wiem, że narzekania na to, że kryminały są „zbyt brutalne” w ustach (pod klawiaturą?) autora kryminałów, co więcej, autora, który w zeszłym roku wydał „Ranę”, brzmią dziwacznie, ale dajcie mi szansę się wytłumaczyć.

www.unsplash.com/Alison Courtney
Zacznijmy od tezy, że kryminały opowiadają o zbrodnie i złu, a więc muszą być brutalne. Trochę tak, trochę nie. Jestem świeżo po lekturze „Punktów zbieżnych” Micheala Connelly’ego. To kolejna część przygód detektywa Harry’ego Boscha. Tym razem Bosch musi odnaleźć sprawcę niewiarygodnie okrutnego zabójstwa. Ktoś w środku nocy włamał się do domu, zgwałcił przebywającą tam kobietę, a potem ją zamordował. Ale dowiadujemy się o tym wszystkim z rozmów bohaterów. Co więcej, ta informacja zostaje nam podana bardzo suchym, policyjnym językiem. Mniej więcej w takim sposób, w jaki ja to Państwu opisałem. Dlaczego w ten sposób? Dlaczego Connelly nie zafundował nam, na samym początku książki, szczegółowego opisu tego zdarzenia tak, jakby zrobiło to co najmniej kilku polskich autorów? No cóż… Moja robocza hipoteza jest taka, że wiedział, że nie musi. Zdawał sobie sprawę, że siła jego powieści tkwi w ciekawie skonstruowanej zagadce, interesującym bohaterze i dobrze poprowadzonej fabule. Potrzebował pokazać nam, że zabójca jest groźny i bezwzględny. Osiągnął swój cel. Bardziej szczegółowy opis byłby tylko próbą szokowania czytelnika tylko po to, żeby go zszokować.
Bo nie chodzi mi o to, żeby nagle kryminały robiły się grzeczne i milutkie, a mordercy zwracali się do ofiar „dzień dobry, przepraszam, czy mogę panią zabić?”. Jednak należy pamiętać, że brutalność w kryminałach powinna do czegoś służyć. Weźmy chociaż za przykład „Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego. Powieść, która skupia się na problemie przemocy domowej. I w której znajduje się sporo mocnych scen. Ale one są tej powieści bezwzględnie konieczne, bo pokazują to codzienne, ukryte, rodzinne okrucieństwo. Bez nich ta książka byłaby niekompletna. (to samo próbowałem nota bene osiągnąć w „Ranie”. Być może mi się nie udało, jeśli tak, to przepraszam. Ale nigdy moim celem nie było szokowanie, dla szokowania). I tutaj jest mój kolejny zarzut do „Osiedla RZNiW”. Wątek, o którym wspominałem na początku, jest po prostu niepotrzebny. Książka doskonale poradziłaby sobie bez niego. Co najśmieszniejsze, zupełnie nie pasuje on do reszty fabuły. A przy tym wszystkim, Miłoszewski jest dla swoich bohaterek, łagodniejszy niż Mróz. Ale pomimo tego, to jego sceny są bardziej poruszające.
Bo ta brutalność, o której piszę, to szokowanie czytelników opisami kolejnych gwałtów i okrucieństw, po prostu nie działa. Pisałem, że scena gwałtu na „Osiedlu RZNiW” mną poruszyła. Ale poruszyła dlatego, że zobaczyłem, że najpopularniejszy pisarz w kraju postanowił dołączyć do tego idiotycznego festiwalu porno-przemocy. Czy zrobiło mi się niedobrze? Tak. Ale na takiej samej zasadzie, na jakiej robi się człowiekowi niedobrze, kiedy widzi rozmazaną kupę na chodniku. Obrzydliwe, ale co z tego? Chcecie Państwo poznać sceny, wątki, które naprawdę mną poruszyły? W „Gniewie” Miłoszewskiego jest rozdział, gdzie mamy opisany z perspektywy czteroletniego chłopca moment, kiedy odnajduje zabitą matkę. Niesamowity i bolesny obraz. Ale samo zabójstwo zostało popełnione wcześniej. Teraz czytamy tylko o leżącym bez ruchu ciele. Albo „Pan Mercedes” Stephena Kinga, gdzie przez pół książki drżałem z obaw o psa jednego z bohaterów, którego chciał zabić tytułowy zbrodniarz. Naprawdę wbiło mi się to do łba. A żeby było najśmieszniej – finalnie temu cholernemu psu nie spadł nawet jeden włos z ogona. Albo weźmy reportaże Przemysława Semczuka, który opisuje sprawy najgroźniejszych polskich seryjnych zabójców. Te książki są przerażające, chociaż o samych zbrodniach opowiada po prostu lakonicznie. Ale znowu, bardziej mnie one poruszają, niż te żałosne opisy seks lochów prosto z katalogu BDSM.

www.unsplash.com/David von Diemar
BO ZŁO TAK NIE WYGLĄDA!
Ten zwrot ku brutalności martwi mnie także dlatego, że świadczy o pewnym braku empatii. Jakby autorzy naprawdę nie rozumieli, co właśnie opisali. Bohaterowie, bohaterki co prawda deklarują, że są wstrząśnięci, przerażeni, ale zachowują się tak, jakby zupełnie nic się nie stało. Ale co najgorsze, i tutaj dochodzimy do naprawdę przerażającej puenty – najwyraźniej to wszystko absolutnie nie przeszkadza czytelnikom.
Jakiś czas temu przeczytałem powieść, której tytułu nie chcę podawać. Idiotyczna fabuła, idiotyczni bohaterowie, a do tego zawartość wypełniona morderstwami, gwałtami i przemocą. Ocena na lubimyczytac.pl? 8 na 10. Znakomita „Topiel” Jakuba Ćwieka? 7,1 na 10. Świetna „Wiara” Anny Kańtoch? 7,4 na 10. „Gniew” Miłoszewskiego? 7,7. „Około Północy” Mariusza Czubaja, jeden z najlepszych kryminałów zeszłego roku – marne 6,3.
Mogę sobie narzekać na tę bezsensowną przemoc. Mogę kręcić głową. Mogę opowiadać, że te wszystkie sceny nie mają żadnego sensu i uzasadnienia fabularnego. „Osiedle RZNiW” było bestsellerem mijającego lata. Najbardziej obrzydliwa książka, jaką czytałem w swoim życiu, na lubimyczytac.pl ma wyższe oceny niż powieści Zygmunta Miłoszewskiego. Smutna rzeczywistość jest taka, że najwyraźniej czytelnicy chcą się taplać w krwi, flakach i spermie. I okej. Nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Jest jak jest. Ale dobrych książek z tego nie będzie.
Wojciech Chmielarz