„Dziwaki, łączcie się!”, kwietniowy felieton Sylwii Chutnik

Sylwia Chutnik, fot: Wydawnictwo Od Deski Do Deski

Nie rodzimy się dziwni – to kultura nas takimi tworzy. Nie ma uniwersalnych zasad bycia innym od reszty – to społeczeństwo wypycha na margines wszystkich tych, którzy jakoś odstają. Od czego? Od normy: zachowuj się tak a nie inaczej, wyglądaj w określony sposób, wychowuj dzieci na jedna modłę. Co ciekawe, normę widzą tylko ci, co z niej wypadli. Wtedy na własnej skórze odczuwają, że cos z nimi nie tak. Pozostała większość wzrusza wtedy ramionami i nie widzi problemu. Dyskryminacja? Nietolerancja? Phi, a u nas jest dobrze. Cóż, pewnie dlatego, że jak się płynie zgodnie z prądem to się raczej na nic nie narzeka.

Myślałam o tym wszystkim w czasie lektury reportażu Karoliny Sulej o Coney Island, w którym już sam tytuł mówi wszystko: „Wszyscy jesteśmy dziwni”. I nie ma, że boli, że wszystko skrojone idealnie od szablonu. Zaliczona matura na pięć, ładna żona, dzieci z obowiązkowym podziałem na chłopca i dziewczynkę. Dom na kredyt, plazma w salonie, meble z Ikea. Tak, jak wszyscy. Te same filmy, te same kluby, te same ciuchy. I kiedy zachce nam się zrobić coś wbrew większości, to zaraz dostaniemy po łapach. Po co się wychylać? To jak w powieści Jerzego Kosińskiego „Malowany ptak”, gdzie inność musi być sponiewierana i wyśmiana, bo zagraża ogólnemu poczuciu spokoju. Albo jak w reportażu Anki Grupińskiej „Najtrudniej jest spotkać Lilith”, gdzie kobiety z ortodoksyjnej wspólnoty żydowskiej kierują się w życiu księgą Sejder micwot hanaszim – Księgą przykazań dla kobiet – która mówi im, jaką mają być gospodynią domową, żoną i co przygotować na Pesach. Jedna z bohaterek reportażu tłumaczy, ze to dla niej idealne rozwiązanie: nie musi myśleć, myśli za nią księga.

Kultura wypluwa wszystkich dziwaków, ale oni są niczym lustro: odbijają w sobie traumy, tabu i pragnienia. Tak jest w przypadku bohaterów książki Sulej: cyrkowców, połykaczy ognia, artystek burleski i osób z niepełnosprawnością. To jak gabinet osobliwości, który naocznie uzmysławia nam to, kim nie jesteśmy. Kim boimy się stać. Wariatem, dziwakiem, potworem.

Próbujemy więc desperacko nie dopuścić do tego, aby stać się wyrzutkiem. Robimy cos wbrew sobie, swojemu temperamentowi i wartościom. Obrączka na palcu, praca od do, kobieta z długimi włosami, mężczyzna z krótkimi. Seks przy zgaszonym świetle i buty kupowane co sezon, bo modne. Cała litania rzeczy, które należy zrobić, bo babcia się obrazi, co sąsiedzi powiedzą i Dulska prychnie. Do wyliczanki normalnych zachowań należy między innymi chrzest dziecka (chociaż jest się ateistką), samochód w leasing (chociaż można pojechać autobusem), wakacje all inclusive, bo znajomi byli i głupio na fejsa nie wstawić fotki z palmą. Istna parada obowiązków normalsa, który z odrazą patrzy na pedała, uchodźcę czy Żyda, chociaż nigdy nikogo z tej kategorii na oczy nie widział, bo się kisi przez całe życie w n-o-r-m-a-l-n-y-m środowisku n-o-r-m-a-l-n-y-c-h osób. I choćby w rzeczywistości chciał zostać klaunem lub striptiserką, to nigdy nie spełni swoich marzeń, bo nie mieszczą się w ramach. A potem będzie chodził na terapię za grubą kasę i zastanawiał się, czemu dusi się w swoim apartamencie i najnowszym modelu samochodu. Pamiętacie wyliczankę głównego bohatera książki Irvina Welsha „Trainspotting” (a potem filmu pod tym samym tytułem)? „Wybierz prace, wybierz karierę, wybierz rodzinę. Wielki telewizor, zmywarkę, samochody, ubezpieczenie zdrowotne”. I tak dalej.

Już się, kurwa, rzygać chce od tych wszystkich szarych, zwykłych ludzi, co w internecie wypisują hejty z najgorszej półki i po cichu oglądają pedofilskie filmiki w necie. Od tych żywych reklam hasła z serii „chłopak i dziewczyna – normalna rodzina” nawalających się przy niedzielnym rosole w imię wartości tradycyjnych i konserwatywnych. Rzeź dziwaków rozgrywa się od najmłodszych lat. Sama jej doświadczyłam, bo od jedenastego roku życia wyglądam inaczej, niż reszta. Z tego powodu liczba opluć, pobić i wyzwisk przewyższyła liczbę modlitw w katechizmie. Byłam zastraszana na ulicy a w szkole ciągle musiałam ścierać się z nauczycielami. To był początek lat dziewięćdziesiątych, dready czy kolczyki były traktowane niczym policzek dla systemu edukacji. Którym zresztą miały być. Dziwaki nie dostają medali za kreatywność. Dziwaki muszą odpaść, bo zakłócają odbiór jedynie słusznego komunikatu. Dziwaki sieją niepokój.

Zostałam więc artystką. Nic innego nie mogłabym robić. Tworząc możesz być wariatką a ludzie pozwalają ci to robić, bo tłumaczą to sobie jako tolerowane odstępstwo od normy. Po raz pierwszy poczułam to, kiedy w pierwszej klasie liceum wygrałam konkurs poetycki w Związku Literatów Polskich. Do szkoły przyszło oficjalne pismo i gratulacje. Moi nauczyciele znaleźli do mnie klucz: acha, to ta artystka. No dobrze, damy jej fory, bo jest inna. Dyplom z konkursu był jak zaświadczenie o byciu inną. Przez jakiś czas nawet działał. Zostawili mnie w spokoju i nie wzywali do pedagoga.

Ale potem znowu musiałam walczyć, chociaż w ogóle nie mam takiej natury. Teraz moje kolorowe włosy stanowią znak rozpoznawczy, ludzie gratulują pomysłowości a fryzjerzy farbują ludzi „na Chutnik”. Myślę sobie, ile ja raz oberwałam za swój image i uśmiecham się – jednak bez żadnej satysfakcji.

W książce Karoliny Sulej o części Nowego Jorku znajdziemy życiorysy osób, które pogodziły się ze swoją innością a wręcz zrobiły z niej atut. Coney Island jest dla nich jak eden, przestrzeń niepodległości. Dla wielu osób taką przestrzenią jest sztuka, bycie pisarzem, aktorką, malarzem czy muzykiem. Od jakiegoś czasu widzimy jednak zakusy władzy, aby zdyscyplinować tych dziwaków. Sprawić, aby tańczyli według odgórnie narzuconej melodii.

Ale tej grupy społecznej się nie wygładzi. Nie uczesze i nie zaprasuje w kancik.

Tutaj nie będzie tak prosto, jak w Ministerstwie Obrony Narodowej czy w sądach. Artyści to nie zdyscyplinowane wojsko stojące w jednym szeregu. Jeden patrzy w lewo, drugi w prawo, a trzeci za długo zawiązuje sznurówki. Armii się z tego nie da ulepić: za mało swobody, za dużo rutyny. Twórcy i twórczynie z natury wykonywanej profesji przekraczają schematy i są wolnościowcami. Dlaczego? Bo to daje im swobodę twórczą. Nikt im nie siedzi na karku i nie dyszy w jedynie słusznym rytmie. Poganianie, strofowanie i wskazywanie kierunku dobre było w powojennym socrealizmie, a i ten okres w sztuce był raczej epizodem dość szybko rozsadzonym wewnętrznym buntem (w ramach ówczesnego systemu). Obecnie pisanie, kręcenie filmów czy granie pod z góry narzucone tematy narodowe wydaje się dość perfidnym nawiązaniem do stalinowskich czasów. Nie ma w tym żadnej przesady: niby mamy wolność twórczą, ale jeśli odetną kurek z pieniędzmi to żadna instytucja kultury długo nie pociągnie. Artyści są może i romantyczni, ale muszą się z czegoś utrzymywać. Perfidia polega tu właśnie na uzależnieniu finansowym, co w kraju o dość marnych tradycjach wspierania inicjatyw kulturalnych bądź społecznych przez naród jest dość kluczowe. Nie mamy bowiem rozwiniętego systemu sponsorowania czy dotowania twórczości, a już zwłaszcza nie działa to w przypadku dzieł kontrowersyjnych czy ryzykownych. To właśnie one muszą – nie da się inaczej – mieć wsparcie państwowe. Ale w obecnej sytuacji politycznej wygląda to coraz bardziej kuriozalnie. Wycofywanie się ministerstwa z finansowania festiwali teatralnych „za karę”, naciski na tłumaczenia zagraniczne konkretnych pisarzy, promowanie polityki historycznej jako dominanty w polskiej kinematografii, wreszcie personalne konsekwencje wobec tych, którzy wyłamują się z wyklętej demagogii.

Władzy wydaje się, że to zadziała. Ale nie z nami te numery.

Książka Karoliny Sulej „Wszyscy jesteśmy dziwni” przypomniała mi o tym, że bycie inna to ciągła praca o to, aby taką właśnie osobą pozostać. Nawet, jeśli przez chwilę społeczeństwo nas zostawi w spokoju, to włączy się system, który widzi w dziwakach bezkształtną masę do zarządzania. To błędne podejście.

Mam więc swoje prywatne Coney Island: znajomych, przy których czuję się bezpiecznie, pracę, w której mogę być tym, kim chcę. Mam swoją głowę, której nikt mi nie odbierze. Mam siebie, swoje dziwactwa i neurozy. Mogę być tym, kim chcę, bo wiem, że inna nie będę. I nie przepraszam za to.