Nadeszła jesień i rozpoczął się dla rynku książkowego sezon targowy. Kiedy piszę te słowa, właśnie dobiega końca wydarzenie we Frankfurcie, jesteśmy nieomal w przededniu Targów w Krakowie, a potem jeszcze Katowice, Łódź, Wrocław – wszystko to jeszcze zanim po raz pierwszy w tym roku zafałszujemy kolędy.
Można by powiedzieć, że to fajnie, bo po raz kolejny zadamy kłam histerycznemu wieszczeniu końca książki. Ponownie licznie i tłumnie będziemy obchodzić te przeciągające się aż po zimę książkowe święto. Istny festiwal czytelniczy. Pokażemy, jaką stanowimy my, czytelnicy, siłę.
Tyle, że wcale nie…
Uważam, że nazywanie targów książki czytelniczym świętem jest określeniem mocno nieadekwatnym. Choć nie, to eufemizm. Nazywanie ich w ten sposób bliskie jest przyznaniu pokojowego Nobla Barrackowi Obamie. Gdzieś tam komuś gdzieś dzwoni, że pokój i POTUS (jak akronimicznie określa się prezydenta Stanów Zjednoczonych) mają ze sobą jakiś związek, wzajemny wpływ i tym podobne. Ale żeby zaraz nagroda?
Z Targami jest podobnie. Ich związek z książkami jest dość oczywisty – książki tam są. Ich związek z czytelnikami też – ludzie, którzy na targi książki przychodzą, bardzo często czytają książki. Samo wydarzenie jednak zaprzecza generalnie wszystkiemu, czym czytanie jest.
Przede wszystkim, tak uważam, czytelnictwo i czytanie należałoby świętować w sposób następujący: po pierwsze, czytając. Po drugie, prowadząc na temat książek ciekawe rozmowy między czytelnikami, ale i z autorami. Po trzecie, to wielce wskazane, zachęcać się wzajemnie do fajnych, interesujących lektur. Po czwarte wreszcie – umożliwić tychże książek zakup.
No i o co ci chodzi, Ćwiek? – powie ktoś w tym momencie. Przecież to wszystko na Targach jest! I faktycznie, na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z każdym z tych elementów. Ale przyjrzyjmy się im bliżej.
www.unsplash.com/Tom Hermans
Czytanie. Jestem dość hardkorowym czytaczem czy ogólnie odbiorcą treści, a przez to rozumiem, że nie przeszkadza mi gwar dajmy na to komunikacji miejskiej – w skrajnych przypadkach mam słuchawki. Nauczyłem się też na przykład chodzić z książką przed nosem lub audiobookiem w uszach po ulicach. Nie rozpraszam się łatwo i mam dość dużą swobodę szybkiego wskakiwania w tekst i jego nastrój, nawet po dłuższej przerwie. A mimo to na Targach, nawet w wyznaczonych do tego kącikach, czytanie to zajęcie ekstremalne. I to wcale nie dlatego, że jestem autorem, ciągle mnie ktoś zaczepia, rozpoznaje, zagaduje. Nie, jest tam zwyczajnie masa przewalających się ludzi, z których każdy szuka choć odrobinę wytchnienia od tłumu, z którym płynął ostatnie dwadzieścia stoisk z umiarkowaną opcją nawet przejrzenia ofert. Leżak, fotel, kanapa jawią się jako rajska wyspa, z tym, że atakowana nieustannie przez łodzie uchodźców. I albo jesteś tym uchodźcą, krążącym, by dorwać zwalniające się miejsce, albo siedzisz na tej kanapie i każde słowo jest wyrzutem sumienia, bo czujesz na sobie tysiące spojrzeń. A nawet jeśli jesteś twardy, robi się wokół ciebie ciaśniej, ciaśniej, ciaśniej i uświadamiasz sobie nagle, że siedząc, jesteś niżej niż wszyscy, że fala już Cię ogarnia, dusisz się. Wtedy zamykasz książkę, wstajesz i ani się obejrzysz, wyspa Twojego fotela ma już nowego króla. Takie to czytanie.
Ciekawe rozmowy owszem, są, zdarzają się. Zwykle wiąże się to z fajnym doborem panelistów i prowadzących, którzy jednak ograniczeni czasem, mnogością kolegów na jednej kanapie i możliwościami hali targowych, właściwie nie mają możliwości większych niż zasygnalizowanie jakiejś tezy. Rozwinąć właściwie myśl? Albo się nie zdarza, albo niknie to wszytko niczym łzy na deszczu w zalewie komunikatów z radiowęzła, muzyki z innych stoisk, reklam i zapowiedzi z kolejnych. To kakofonia, która dociera do nas w przelocie, bo przecież, jeśli nie załapaliśmy się na kilka siedzeń, to płyniemy z prądem.
Katowice z lotu ptaka, zdjęcie dzięki uprzejmości www.tvs.pl
Spotkania z pisarzami? Tak, jasne, są. Czasem nawet, zdarza się, uda się zamienić dwa słowa, choć zwykle jednak autorska obecność na stoisku to podpisywanie pod presją kolejki, albo – jeśli autor mniej znany – wyłapywania potencjalnych czytelników na uśmiech i błagalne spojrzenie. Ale spotkania z pisarzami są. Pomiędzy dużo atrakcyjniejszymi spotkaniami z politykami, aktorami, piosenkarzami, sportowcami – i jasne, pretekstem zawsze jest jakaś tam książka czy uformowany w książkę produkt medialny, ale bądźmy szczerzy – za wyjątkiem kilku autorów, którym udało się zdobyć rozpoznawalność z twarzy, akurat pisarze są w tym ogonku ogonków na szarym końcu.
Wreszcie polecanie dobrych książek. Problem w tym, że na Targach każda książka jest najlepsza. Jest wyśmienitością, bo o to przecież w targach chodzi. By sprzedać. By ładnie zapakować, dodać zakładkę, odjąć z ceny, to na prezent, to dla mnie, a to dla dziewczyny, żeby nie marudziła, że czytam, a to na stosik, a to bo wszyscy stoją, a to, a to, a tamto… W końcu wracasz ze stosem najlepszych książek na świecie, takich, których inaczej byś nie kupił, a tak to podobał ci się tytuł albo oprawa stoiska, albo po prostu wpadłeś w zakupowy szał. Kładziesz te książki na stosie publikacji kupionych jeszcze na poprzednich targach, bo cholera mało czasu ostatnio, a ty ciągle masz co czytać przecież.
A mimo to, wbrew wszystkiemu, co napisałem powyżej, lubię Targi. Te warszawskie, krakowskie, wrocławskie, katowickie (na łódzkich jeszcze nie byłem). Lubię teraz jako autor, lubiłem jako czytelnik. Tyle, że lubię je nade wszystko jako opcję do przejścia się, pozwiedzania, nacieszenia oczu. Tak, jak przyjemność zawsze sprawia mi odwiedzenie sieciowej księgarni w galerii handlowej. Może coś się rzuci w oko, może coś sobie zapiszę. Ale tak jak salonu Empiku nie nazwę Świątynią Książki, tak Targów nie nazwę Świętem Czytania.
Zresztą książka nie potrzebuje Świątyń ani Świąt. Książka jest nieomal samowystarczalna. Potrzeba jej wyłącznie Ciebie, drogi Czytelniku. Twojej całkowitej uwagi i zaangażowania. Reszta nie ma znaczenia.
Jakub Ćwiek