My mamy głębię, a Szwedzi sprawnych agentów literackich – felieton Katarzyny Tubylewicz

Katarzyna Tubylewicz

Mój szwedzki przyjaciel, dziennikarz Håkan z podróży do Polski przywiózł zachwyt naszą pomocą dla uchodźców z Ukrainy oraz jeden numer „Przekroju”, którego nie przeczytał, bo nie zna polskiego. Co jakiś czas Håkan pisze do mnie, że znowu oglądał „Przekrój” i czuje, że tego najbardziej brak mu w Szwecji. Że gdyby mógł czytać pismo tak wyrafinowane jak „Przekrój” i jeszcze w nim publikować, jego życie byłoby bardziej znośne. „Przekrój” stał się dla niego symbolem lepszego świata.

Håkan jest krytykiem literackim i intelektualistą w stylu wschodnioeuropejskim, choć nie ma w nim kropli nieszwedzkiej krwi. Jest załamany postępującą komercjalizacją szwedzkiej kultury, zwłaszcza rynku książki, a także stanem debaty. Według niego nie ma w tym wszystkim głębi. Nie ma prawdziwych dyskusji. Nie ma takich miejsc, jak warszawskie kawiarnie „Wrzenie świata” czy „Big Book Café”, które ze mną odwiedził. W Sztokholmie nie znajdziesz kawiarni pełniącej także rolę księgarni i miejsca spotkań z autorami. Nie ma też wspaniałych festiwali literackich, o których istnieniu nasłuchał się w Polsce. Håkan czuje się kulturalnym pariasem, obywatelem gorszego świata, w którym rządzi Camilla Läckberg, polityczna poprawność i intelektualnie gnuśny konsensus.

Tłumaczę mu, że chyba zwariował, bo w Szwecji ludzie dużo więcej czytają niż w Polsce i że nie ma nic złego, gdy pisarze stają się milionerami jak David Lagercrantz, skoro są też dobre stypendia dla tych, którzy z pisania się nie utrzymują. Poza tym cały świat czyta literaturę szwedzką a ta polska nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem.

– W Sztokholmie nie ma nawet jednego, pieprzonego baru, do którego chodzą się upić poeci – denerwuje się Håkan, który nawet narzeka jak Polak, a nie jak Szwed. Lagercrantza nie poważa, podobnie jak większości szwedzkich pisarzy, których czytają wszyscy. Polska jest za to w jego w oczach kulturalnym rajem, bo w Polsce ludzie dyskutują, kłócą się i palą papierosy w drodze na spotkania literackie. Szwecja to intelektualne dno.

– Dlaczego nie jesteś tłumaczona na szwedzki? – pyta regularnie Håkan. – Przecież wiesz, że chcę przeczytać „Moralistów” . Zrób coś. Załatw to nareszcie.

– Sam coś zrób – mam ochotę odpowiedzieć, choć się powstrzymuję, bo przy Håkanie jestem trochę szwedzka, czyli niekonfliktowa. Ale w myślach robię mu wyrzuty:

– Nie wystarczy, że przetłumaczyłam na polski liczne książki twoich rodaków? Skoro mogłam odkryć niszowego Niklasa Orreniusa i przekonać do przekładu „Strzałów w Kopenhadze” Wydawnictwo Poznańskie, to może jakiś  miły Szwed mógłby odkryć mnie? Dlaczego ja mam się wszystkim zajmować?

W Polsce Håkana zachwyca rozmowa z Pauliną Wilk i nie może zrozumieć, dlaczego jej reportaże „Lalki w ogniu” i „Pojutrze. O miastach przyszłości” nie wyszły jeszcze po angielsku. Albo chociaż po niemiecku, Håkan zna oba języki i naprawdę chce przeczytać te książki. Zwłaszcza „Pojutrze”. Jest ewidentne, że to rzecz uniwersalna, opowieść o rozwoju miast, o tym, w jakim kierunku zmierza świat. W czym problem? Przecież widać, że to autorka, która jest etablerad, czyli uznana. Gdyby była etablerad w Szwecji, „Pojutrze” zostałoby sprzedane do kilkunastu krajów.

Sztokholm, www.unsplash.com/Micael Widell

Wygląda na to, że my mamy głębię, a Szwedzi sprawnych agentów literackich . Ich sprawność jest tak duża, że najnowsza powieść Davida Lagercrantza została sprzedana za duże pieniądze do ponad 20 krajów, jeszcze zanim autor napisał pierwszą  stronę. Sprawność szwedzkich agencji literackich jest tak porażająca, że wmówią wam wszystko. Czasem kontaktuje się ze mną jakieś polskie wydawnictwo biorące udział w aukcji praw kolejnego autora szwedzkiego bestsellera. Pytają, co o nim myślę. Sprawdzam. Autor jest debiutantem i miał na razie w Szwecji jedną recenzję. Jednak jego książka jest już w trakcie przekładania na japoński. I islandzki.

Ktoś powie: ale przecież my, Polacy, też mamy agencje literackie, proszę tylko zajrzeć do internetu. Odpowiem: bardzo mi przykro, ale jeśli chodzi o działalność agencji literackich, to jesteśmy na razie krajem kolonizowanym. W Polsce działają  subagenci zachodnich agencji, w tym oczywiście agencji szwedzkich. Subagenci pomagają szwedzkim agentom w pozyskiwaniu jak najlepszych warunków w polskich wydawnictwach dla szwedzkich autorów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby działało w dwie strony, tak jak opisała to Dubravka Ugrešić:

Agenci, zwiadowcy i subagenci niczym pająki skutecznie opletli siecią współczesny rynek literacki. (…) Subagenci i agenci są ściśle ze sobą powiązani, tak jak Skip Woody i agent numer 3424. Angielski agent, na przykład, będzie miał swojego francuskiego subagenta, a francuski agent swojego angielskiego subagenta”.

Pomiędzy Polską a Szwecją występuje w tym temacie gigantyczna asymetria. Szwedzcy agenci mają polskich subagentów. Polscy agenci nie mają subagentów w Szwecji, bo tak jak Polska jest szalenie zainteresowana kulturą i literaturą szwedzką, tak Szwecja polską kulturą raczej nie. Håkan jest odmieńcem i dlatego zabrałam go do Polski: żeby ktoś wreszcie o naszym kraju dobrze napisał.

www.unsplash.com/Jason Wong

Wracając do kwestii agentów to Dubravka Ugrešić, moja ukochana, chorwacka eseistka, oczywiście nietłumaczona na szwedzki, więc nie przeczyta jej Håkan, świata agentów nie znosi. Twierdzi, że to ludzie, którzy „węszą dookoła, kombinują i bankietują, udowadniając, że life style też może być zawodem”. Istnieje możliwość, że nie lubi ich tak bardzo, bo wysyłają jej regularnie nie dające wiele nadziei odpowiedzi na jej wołanie o pomoc w znalezieniu zainteresowanych jej twórczością zachodnich wydawnictw. Listy takie brzmią mniej więcej tak: „Wschodni Europejczycy nie są trendy, co oczywiście, jest smutne, ale prawdziwe.”

Czytanie wzbronione”, eseje w których Ugrešić genialnie opisuje i obśmiewa mechanizmy zachodnich rynków literackich, wyszły prawie dwadzieścia lat temu, ale są nadal bardzo aktualne. Sama Ugrešić do dziś nie jest znana w Szwecji, ale w paru innych krajach tak. Może Europa, którą wolę zwać Środkowo-Wschodnią zaczyna być trochę bardziej trendy, a może Dubravka znalazła w końcu porządnego i skutecznego agenta.

Sama wiem, że Polska ma genialne festiwale literackie i cudowne miejsca pełne książek, ale w temacie głębi Håkan przesadza. Polski rynek książki jest coraz bardziej komercyjny, choć nadal jego wspaniałą cechą jest otwartość na przekłady i zainteresowanie literaturą z całego świata. Jednocześnie oddałabym królestwo za ten rodzaj komercjalizacji, który sprawiłby , że Polska będzie miała choć jednego prawdziwie skutecznego agenta, który będzie miał swoich subagentów w różnych krajach i będzie wiedział, jak sprzedawać współczesną polską literaturę w świat. Bo ona jest tego warta. Nie mniej niż literatura szwedzka.

Obiecałam Håkanowi, że jak do tego dojdzie, przetłumaczę mu na szwedzki ów przywieziony z Warszawy numer „Przekroju”. Ucieszył się i czeka niecierpliwie. Choć jako nieuleczalny pesymista także wątpi.

Katarzyna Tubylewicz