Krzysztof A. Zajas
Dziennik czasu pandemii cd.
20 kwietnia 2020 (9593 zarażonych, 380 zmarłych)
Susza. Jedna plaga nie wystarczy, natura szykuje drugą. Gorszą, samobójczą, bo zapłaci nie tylko człowiek. Przedwczoraj ryłem ogródek i z bólem serca patrzyłem na przesypujący się przez sztychówkę pył z nielicznymi, niemrawo wijącymi się dżdżownicami. Noszę wodę w konewkach na skarpę (wózek z wężem się rozleciał) i podlewam niedawno posadzone dzikie róże. Wypuściły pierwsze pączki i stanęły w miejscu, jakby się im odechciało walczyć w skrajnie niesprzyjających warunkach. Wilgoci jak na lekarstwo, a opadów na horyzoncie nie widać. Zaraza, susza – następny powinien być ogień, logicznie wynikający z prażenia ziemi przez słońce, koniecznie z silnym wiatrem. Na koniec woda, która spłucze popioły. A nad tym wszystkim Wenus, jasna i pewna swego bogini palącej miłości.
Nad dolinę za moim domem powróciły myszołowy. Od lat rządzi tu ta sama para. Co roku wychowuje jedno młode, które uczy polować i potem wysyła gdzieś w szeroki świat, ponieważ następnej wiosny znowu jest dwójka. Latają powoli i jednostajnie, zataczając równe koła, coraz dalej i dalej, aż przeniosą się nad następną dolinę i znikają. Inne ptaki, które robią harmider od rana do nocy, milkną wtedy i chowają się po kątach udając nieistnienie. Co chyba nie wymaga od nich wielkiego wysiłku, bo nawet jak śpiewają, trudno je znaleźć. Wczoraj późnym wieczorem straszył nas puszczyk – mistrz dźwiękowego horroru. Boszsz, chciałbym tak umieć! Sikorka chyba już zbudowała gniazdo, bo przestała latać do ogródka, zresztą – właśnie go zryłem. Teraz się pojawiła para rudzików. Wygląda to trochę na romans, bo ona siedzi na gałęzi ketmii syryjskiej, on na płocie i niby patrzą w różne strony, ale jak jedno odleci, to drugie zaraz za nim. Kosior całymi godzinami grzebie w trawniku tym swoim żółtym dziobem, a o zmierzchu śpiewa jak wenecki mandoliniarz pod balkonem kochanki. Uwodzi na boku, bo stara koska gdzieś znikła, pewnie siedzi już na jajach.
Córka, studentka weterynarii, zaleciła mi wywieszenie miseczek z wodą na płocie, czyli zmusiła humanistycznie ograniczony umysł do połączenia faktu suszy z faktem ogrodowej aktywności ptaków oraz z pozytywną strukturą afektywną obserwatora. Kwestia zmiany perspektywy z idealistycznej na praktyczną. Posłusznie uruchomiłem warsztat w szopie i miseczka już wisi. Z wodą. Czekam, aż pierwszy raz przylecą się napić, co pewnie trochę potrwa, bo one nieufne są.
Tak wyglądają teraz moje wiadomości ze świata. Te drugie, z internetu, staram się ignorować, inaczej bym zwariował.

Krzysztof Zajas, fot: Michał Ramus/Wydawnictwo Marginesy
Problem moralny na dzisiaj: jak pogodzić ratowanie każdego ludzkiego życia z faktem, że właśnie nadmiar ludzi jest przyczyną katastrofy? Gołym okiem widać, że jest nas za dużo. W niespełna pół wieku liczba ludzi na Ziemi się podwoiła. Podwoiła! Gdzie w czasach mego pacholęctwa stał jeden człowiek, teraz stoi dwóch. Jest również inna zmiana. Ten jeden człowiek jadł wtedy znacznie mniej, niż je każdy z tych dwóch, którzy dzisiaj przyszli na jego miejsce. Potrzebują również więcej ubrań, lekarstw, pojazdów, narzędzi, zabawek – a wszystko to dostarcza im gigantyczna machina produkcyjna kapitalizmu, którego nadrzędną cnotą jest wzrost gospodarczy. Słowo „konsument” nabrało złowrogiego brzmienia: siedzi homo consumens i wtranżala po kawałku swój dom, jak termit ze słynnego odcinka psa Huckleberry. Tak to widzę w przypływie słodkich myśli. Nie oszukujmy się: nasza cywilizacja od jakiegoś czasu przypomina olbrzymi kopiec, z żarciem i wydalaniem na skalę niewyobrażalną jeszcze dla naszych dziadków i babek. W dodatku tego się nie da zatrzymać, bo nikt z własnej woli nie zrezygnuje z przyjemności, jeśli może ją mieć. Trzeba mu odebrać siłą. No i tu zaczynają się świetnie znane schody do nieba…
W ciekawym tekście Powszechne prawo do oddychania (dostęp na www.ello.co) Achille Mbembe mądrze i przekonująco dowodzi, że musimy sobie narzucić pewne ograniczenia cywilizacyjne, w przeciwnym razie zginiemy. Na kilku przykładach pokazuje, że trzeba myśleć w kategoriach dobra całej planety i wszystkiego co żyje, a nie tylko w swoim wąskim interesie. Czyli że tytułowe prawo do oddychania ma każda żywa istota. Jego krytyczne wobec ludzkości argumenty do mnie przemawiają. Wszystkie oprócz końcowej „Kody”, gdzie możemy przeczytać:
Jeśli koronawirus w spektakularny sposób wyraża globalny impas całej ludzkości, to rozwiązaniem jest ni mniej, ni więcej, tylko przywrócenie zdolnej do zamieszkania Ziemi, bo właśnie ona każdemu zaoferuje życie, w którym możliwe będzie oddychanie. Chodzi więc o nasze odnowienie ze źródeł świata, by wykuć nowe światy. Ludzkość i biosfera są ze sobą połączone. Jedno nie ma przyszłości bez drugiego. (tłum. Olga Byrska)
Chwileczkę. Rzecz w tym, że na „zdolnej do zamieszkania Ziemi” człowiek nadal będzie się niepowstrzymanie rozwijał i rozmnażał. Równowaga w naszym rozumieniu służy człowiekowi, ale nie biosferze. Im nas więcej i fajniej nam się żyje, tym bardziej reszta przyrody jest zagrożona. Tu już nie ma szans na harmonię, homeostazę i zbalansowany rozwój. Przekroczyliśmy wszystkie granice harmonii i równowagi, świat przypomina dzisiaj jedną wielką nierównowagę, figurę dysproporcji i odchylenia od normy. To trzeba zastopować. Niestety, nikt nie wie jak, ponieważ każde humanitarne rozwiązanie jest nieskuteczne, a każde skuteczne – niehumanitarne. Żeby ratować planetę, trzeba powstrzymać człowieka. Powstrzymać, hmm…
Człowiek dawno zrezygnował z życia w zgodzie z Naturą w duchu poczciwego Jana Jakuba Rousseau. Powrót jest niemożliwy, chyba że przez Apokalipsę, jak chce Biblia, albo inną kosmiczną katastrofę, jak snuli manichejczycy, gnostycy, kabaliści i inni magicy od metafizyki. To z naszego, arcyludzkiego punktu widzenia. Natomiast z perspektywy Natury da się kwestię załatwić znacznie prościej – za pomocą wirusa. Na przerost osobowości (przecież każdy z nas musi mieć osobowość!) najlepiej posłać coś bezosobowego.
Pod warunkiem, że to ona, Natura, go wypuściła.
No dobrze, dopowiem: to nie człowiek ma problem z wirusem – to świat ma problem z człowiekiem.
21 kwietnia 2020 (9856 zarażonych, 401 zmarłych)
Jedziemy wieczorem na zakupy. Najpierw powoli okrążamy samochodem Lidla by sprawdzić, ilu ludzi czeka przed wejściem. Potem ostrożny wjazd na parking, na sam koniec, jak najdalej od innych. Spokojne, profesjonalne przygotowanie: rękawiczki, maseczki, płyn do dezynfekcji, chusteczki. Gotowe? Aj aj, kapitan. No to wchodzimy. Normalnie jak para włamywaczy, Bony i Clyde u szczytu popularności. Zgarniamy zakupy do dwóch osobnych wózków, każdy ze swojej listy, żeby było szybciej i sprawniej. Pojedynczych klientów o podobnie podejrzanym wyglądzie oraz sprzedawczynie omijamy szerokim łukiem. Nikogo o nic nie pytam, skupiam się na datach przydatności, cenach (znowu wyższe niż ostatnio) i żeby nie tracić czasu. Do kasy podchodzimy osobno, z nakazanym odstępem, jakbyśmy się nie znali. Pach, pach, towar do toreb, przystawienie karty do terminalu, pin, dobranoc pani i wypad na parking. Im szybciej, tym lepiej. Tu strzelisty akt oddechu, jak mówi poeta. Patrzę w górę, gwiazdy. Nocny podmuch wywiewa z kosza na śmieci jednorazowe rękawiczki i sumiennie rozprowadza po okolicy. Żona wychodzi chwilę później, pakujemy się, wsiadamy, zdejmujemy maseczki i wymieniamy uśmiechy. Bingo! Wszystko jak trzeba. Nie popełniliśmy błędu. Ocean’s Two.

www.unsplash.com/Claudio Schwarz | @purzlbaum
Puenta? Mnie pani w kasie orżnęła na piętnaście złotych, żonę na jakieś dwadzieścia pięć. W bardzo prosty sposób: licząc podwójnie towar na wagę lub wklepując odręcznie inny kod. Piszę to na wypadek, gdyby ktoś pytał, o co mi chodzi z tą solidarnością w czasach zarazy.
Druga puenta bardziej literacka: przebraliśmy się za włamywaczy i nas okradziono.
23 kwietnia (10511 zarażonych, 454 zmarłych)
Deszczu nadal nie widać. Dolewam wody do miseczek na płocie, ale ptaszki przylatują sporadycznie, widocznie mają gdzie pić. Ganiają się po drzewach całkiem raźno, świergolą na potęgę i susza im najwyraźniej nie doskwiera. Nie potrzebują mojej pańskiej łaskawości, która ma zrobić dobrze bardziej mnie samemu niż im. Krzywię się głupio i cofam do domu, jak ślimak.
W „Wyborczej” ranking czytelnictwa w Polsce, na podstawie „badań Biblioteki Narodowej”. Na pierwszym miejscu Remigiusz Mróz. Jak McDonald’s. Która kuchnia jest najlepsza na świecie? Francuska. W której najwięcej ludzi jadło ostatniego roku? W McDonaldzie. Na drugim miejscu rankingu Olga Tokarczuk, na trzecim Stephen King. Co z tego wyniku ma niby wynikać? Chyba tyle, że czytamy nie pod wpływem własnych gustów czytelniczych, lecz promocji medialnej i „ogólnego trendu”. Albo o tym, że ankietowani wymieniają książki kupione lub wypożyczone, ale niekoniecznie przeczytane. Tokarczuk sama powiedziała o Księgach Jakubowych, że wszyscy je mają i nikt nie przeczytał. Może, nie wiem. „Stosunkowo młody, ale wyjątkowo płodny” Mróz ma trzydzieści trzy lata i wydał 43 powieści, czyli średnio 6 rocznie licząc od debiutu. Chciałoby się spytać, kiedy on śpi, je i udziela wywiadów. Nie mówiąc o czytaniu i myśleniu…
I wciąż to rytualne narzekanie na „dramatycznie niski” poziom czytelnictwa w Polsce. Nie wiem, kiedy on był dramatycznie wysoki, wydaje mi się, że nigdy, ale zważywszy na ogrom i jakość polskiej produkcji literackiej powinniśmy się cieszyć, że ktoś w ogóle jeszcze czyta. Wszyscy piszą, klecą, wywodzą, chcą być Pisarzami i żeby ich Czytelnicy czytali i uwielbiali. I kupowali, wtedy się jeszcze zarobi, bo „pisorz to mo klawe życie”. W czasach ulicznej swobody wchodziłem czasem do księgarni, ze stolika NOWOŚCI albo BESTSELLERY brałem do ręki jedną książkę, drugą, piątą, dziesiątą – nie było na czym oka zaczepić. Całe regały z pseudoobyczajową kryptopornografią i parakryminalną nibysensacją. Tony papieru zadrukowane banalną paplaniną bez pomysłu i stylu. Ja jestem stary jaszczur, ogień namiętnej lektury zdarza mi się coraz sporadyczniej, ale wyobraziłem sobie mniej wyrobionego odbiorcę, który błąka się po tym targowisku literackiej próżności w bezradnych próbach rozeznania. Ogrom przytłacza, wszystko wygląda i brzmi tak samo – co wybrać? No więc bierze, co mu na wejściu ustawiają: Mróz, Tokarczuk, King. Czy to czyto – nie wiym.

Stephen King, fot: Shane Leonard
Słuchajcie, pisarze! Jeśli chcemy podnieść poziom czytelnictwa w Polsce, może powinniśmy zacząć od siebie i pisać lepsze książki? Nie, ja wiem, że są również dobre, ale one giną w tym natłoku miernoty i księgarniany flȃneur ma kłopot z dotarciem do nich. Zmęczony kupuje byle co i potem w statystykach wychodzi, że Mróz. A jak nie umiemy pisać lepiej, to może powinniśmy odwrócić relacje? Gonzalo z Trans-Atlantyku Gombrowicza wybudował bibliotekę, ale nie miał czasu czytać, bo „za dużo, za dużo i co dzień nowych przybywa, i nikt wyczytać nie może”, więc najął czytelników, żeby czytali za niego, „bo już mnie wstyd, że tak wszystko Nieczytane leży”. Idźmy tropem przez Wieszcza Naszego Przewrotnego podrzuconym i najmijmy Czytelników, żeby te dzieła wiekopomne nasze czytali i statystyki poprawiali. Dlaczego oni mają płacić za czytanie pisania naszego? Co my im takiego oferujemy, czego by oni gdzie indziej nie znaleźli, w lepszej jakości i cenie? Powinniśmy dopłacić i nająć. To jest do zrobienia. Mróz najął.
24 kwietnia (10892 zarażonych, 494 zmarłych)
Koronawirus, który zjawił się jak prorok nowego porządku globalnego i jego główny wykonawca, rozwiązał również problem afrykańskich imigrantów. Właśnie madrycki „El Pais” doniósł, że przybysze z Maroka i Algierii płacą (znowu) wielkie pieniądze, żeby wrócić. Zamiast kupić normalny bilet pasażerski na wycieczkę do Europy, kładą ciężkie tysiące euro za przyjechanie, posiedzenie i wracanie. Jeśli – jak donoszą wścibskie media i organizacje humanitarne – mamy do czynienia ze zorganizowaną przestępczością turystyczną na Morzu Śródziemnym, to może prościej byłoby zalegalizować działalność i uruchomić kursy wahadłowe tam i nazad. Zapaść w turystyce by się trochę spłyciła…
Wiem, to nie jest śmieszne. Sytuacja na świecie jest nienormalna, ludzie reagują nerwowo, czasem panicznie, a inni ludzie świetnie to umieją wykorzystać. Bardziej interesuje mnie siła oddziaływania czynnika pozaludzkiego na nasze reakcje. Powszechna panika, irracjonalne odruchy, masowe działania, kupowania, sprzedawania, wyjeżdżania i zamykania w domach. Gdyby tak się udało tym sterować…
Dobre. Mocne. Literackie. Siedzi taki Wujaszek Samo Zło w kapciach przy biurku, słucha Schulzego, gapi się za okno na taniec sikorek i snuje dywagacje o sterowaniu ludzkością. Szuka języka do opisu świata, który się wymknął. Milczy gderliwie, ponieważ nie znalazł właściwego słowa, a niewłaściwe go irytują. „Jak mówić? Jak rozedrzeć skórę słów?” – Czesław Miłosz.
O polityce polskiej nic nie powiem. Szkoda słów, nawet tych niewłaściwych. Co mogę pozytywnie odnotować od siebie, to jakiś rodzaj równowagi w żalu i cierpieniu. Już się nie szarpię, nie miotam, nienawidzę spokojnie i systematycznie. Moja rozpacz jest stabilna. Niewzruszona.