„Millennium – książki, które nie pasują”, sierpniowy felieton Bartosza Szczygielskiego

Bartosz Szczygielski, fot: Kuba Celej/Wydawnictwo WAB

Pamiętam, jak wiele lat temu, kiedy jechałem pociągiem do pracy, prawie każdy w wagonie miał w ręku książkę. Nie byle jaką, bo był to pierwszy tom sagi Millennium Stiega Larssona. Wielkie, opasłe tomiszcze leżało na kolanach starszych państwa, zwisało nieporadnie z dłoni młodej dziewczyny i było wciskane do aktówki jakiegoś faceta w garniturze. Książka ponad podziałami, pomyślałem.

Minęło trochę czasu od momentu, kiedy skończyłem czytać trylogię Larssona i jeżeli mam być zupełnie szczery, nie pamiętam z niej już za wiele. Nie ma w tym chyba nic nadzwyczajnego, bo jestem tylko człowiekiem, a ludzie mają to do siebie, że zapominają. Sam tytuł do mnie jednak powracał, bo często spotykałem się z tym, że wykreowana przeze mnie postać porównywana była do Lisbeth Salander. Dlaczego? Nie wiem, nie mnie to chyba oceniać, ale ja podobieństw nie widzę żadnych – oprócz tego, że obie są kobietami.

Zacząłem się jednak ostatnio zastanawiać nad jedną rzeczą, która nie daje mi spokoju. Co stałoby się z książkami Larssona, gdyby pojawiły się na rynku dzisiaj? Co więcej: co by się stało, jakby wyszły tylko w Polsce? Jak możecie się domyślać, odpowiedź na te pytania będzie w moim stylu, czyli pełna marudzenia na to, jak wszystko jest do dupy.

Zamieńmy się miejscami. Ty, drogi czytelniku, jesteś pisarzem i chcesz wydać dzieło swojego życia. Wylałeś nad nim hektolitry potu, wypaliłeś milion papierosów, a drugie tyle litrów kawy krążyło po twoim organizmie. Udało się. Masz to! Setki stron maszynopisu, z którego jesteś dumny. Idziesz z tym do współczesnego wydawcy i… twój tekst jest kastrowany.

Gdzie trup?

Pierwsze pytanie, które słyszysz w momencie, kiedy w końcu, po trzech latach czekania, któryś z redaktorów odsyła ci twój tekst. Głowisz się więc, jak sensownie odpowiedzieć na pytanie, bo przecież trup jest. Wprawdzie nie pojawia się na pierwszych stronach, ale zostawiłeś haczyk na początku, więc gdzie leży problem? Czytelnik się nudzi, dostajesz w odpowiedzi. Czytelnik nie może się nudzić, ma być zaintrygowany. Ma ze zniecierpliwieniem przewracać kolejne strony twojej książki, a nie czytać o ekonomicznych przekrętach, których nie rozumie i o politycznych odniesieniach, które nic go nie obchodzą.

Więcej trupów! Szybciej!

Myślisz i nie wiesz, co z tym zrobić, bo trupów nie chcesz. Masz ich wystarczającą ilość i chcesz dać czytelnikowi czas na to, by twoja ekspozycja dobrze wybrzmiała. By poczuł klimat i dał się w niego wciągnąć bez reszty. Wiesz o tym ty, ale wydawca nie. Wydawca chce, żeby twoja książka była taka, jak inne, które mu się sprzedają.

Za długa!

Książka nie zmieści się do torebki i będzie dużo ważyła. To kolejne, co słyszysz, bo przecież opasłe tomy może wydawać w Polsce tylko Katarzyna Bonda, a ludzie i tak na Lubimy Czytać marudzą, że za długie i oni skróciliby to o połowę. Na ciebie też będą marudzić, bo akcja wolno się rozkręca i – patrz punkt wyżej: masz za mało trupów, by nazywać to kryminałem. Nie upierasz się przy kategoryzowaniu, ale przecież twoja książka musi wpasować się w jakąś szufladkę, więc niechętnie zgadzasz się na kryminał. Masz w końcu śledztwo dziennikarskie.

Daj pan im jakieś hobby!

Dziennikarz nie pije na umór, słyszysz. Dopijasz łyk zimnej kawy i zostawiasz to bez komentarza, bo i co masz powiedzieć?Twój bohater ma pracę, która go pochłania, nie potrzebujesz, by zalewał robaka, ale wydawca potrzebuje wyróżnika. Czegoś, co pozwoli mu wypozycjonować twojego protagonistę na jedynego w swoim rodzaju. Mówisz więc, że Lisbeth jest jedyna w swoim rodzaju. Tak, to mu się podoba, ale brakuje mu romantyzmu w relacji z dziennikarzem. Więcej uczucia, mówi. To się sprzedaje, mówi. Ma być szczęśliwe zakończenie, mówi.

Wtedy się poddajesz.

Wydajesz książkę sam, bo możesz. Bierzesz wszystkie oszczędności, dostajesz wymarzony numer ISBN, a razem z nim trzysta egzemplarzy, które trzymasz w piwnicy, bo Empik weźmie je wtedy, kiedy ty oddasz nerkę, żeby mieć na to pieniądze. Piszesz kolejną książkę z nadzieją, że coś się w końcu zmieni. Przecież jest dziś miejsce na książki, których nie da się łatwo zaszufladkować i ludzie będą chcieli je czytać.

Będą?

Bartosz Szczygielski