„Jak obrazić blogera – poradnik praktyczny”. Felieton Bartosza Szczygielskiego

Bartosz Szczygielski, fot: Kuba Celej/Wydawnictwo WAB

Dziś będzie nietypowo, bo kto się nie rozwija, ten stoi w miejscu, czy jakoś tak. Jeżeli spodziewacie się przykładów z życia wziętych, to będziecie zawiedzeni. Nie wywlekam brudów na światło dzienne w felietonach, a robię to jak każdy dorosły człowiek, czyli na stories na Instagramie. Jeżeli jeszcze nie wiecie, to Instagram jest najlepszym miejscem do tego, by poznać człowieka, a blogera tym bardziej. I to z najgorszej możliwej strony.

Jak przystało na każdą dobrą opowieść, zacznę od żartu. Wielokrotnie spotykałem się ze stwierdzeniem, że bloger to zawód, a już największy dla jego rodziców (badum tsss, śmiech z taśmy). I choć może wam się wydawać, że zaserwowany przeze mnie suchar z odmętów Internetu jest wielce nieprawdziwy, to niestety, ale im dłużej obserwuję społeczność Instagrama, tym mocniej przekonuję się o tym, że jest w nim sporo prawdy.

Jeżeli dotrwaliście do tego momentu w tekście, a nie tylko przeczytaliście tytuł i dowcip, to zaznaczam, że uwielbiam niektórych blogerów i szanuję to, co robią. Dlaczego napisałem powyższe zdanie? Bo wiem, że nadinterpretacja to cudowna broń, a ja nie chceę się później w komentarzach powtarzać, żeby przeczytać tekst „ze zrozumieniem”. Dobra, to mamy już za sobą, więc przechodzimy do konkretów, czyli jak obrazić blogera. Dla ułatwienia, będę zajmował się blogerami książkowymi, bo wiadomo.

Najprostszym i najskuteczniejszym sposobem, jest nie robienie niczego. Najlepiej, jakby twój wydawca też nic nie robił. Zero serduszek pod zdjęciami z twoją książką, zero udostępnień na swoim profilu. Nic. Null. Nada. Zero głaskania po główce oznacza, że bloger robi coś źle. Skoro nie został pochwalony, a on książkę pochwalił, to kolejnej już brać nie będzie albo weźmie i po złości nic z nią nie zrobi. Egzemplarz będzie walał się gdzieś po domu, by później wylądować na Skup Szopie, Allegro czy w składzie makulatury. To nieważne, ważne jest to, że bloger pokazał wydawcy, że z nim zadzierać nie wolno.

www.unsplash.com/Dan Counsell

Skoro jesteśmy już przy chłodnym traktowaniu wydawcy, najlepiej tak samo potraktować autora. Skoro ten wymienia z nami wiadomości, komentarze i w ogóle zdaje się nas lubić, spróbujmy wywrzeć na nim presję. „Hej, czemu nie mam patronatu nad twoją nową powieścią?” Wiesz, wydawca ma swoje plany i staram się w nie nie ingerować. „Jasne, rozumiem.” Mijają trzy minuty i już autor nie jest obserwowany na Instagramie, a jego kolejna powieść nigdy nie zostanie przeczytana, choć wcześniejsze były wyczekiwane (to akurat autentyk).

Nic jednak nie działa na blogera książkowego tak mocno, jak książka z… pieczątką. Wiecie, finalny egzemplarz wyczekiwanej powieści i JEB, pieczątka z informacją, że nie powinno się go odsprzedawać. Takiej obrazy majestatu nie da się wybaczyć. Książka ląduje w koszu (bo nie ma jak jej sprzedać), recenzji i zdjęcia nie będzie, ale za to pojawią się stories, gdzie trochę się ponarzeka, jakie to życie jest niesprawiedliwe i nikt cię nie szanuje.

Nie szkodzi, że na książkę czekałeś tygodniami. Taka z pieczątką się nie liczy – no chyba że dostaniesz jeszcze jeden egzemplarz, ale już bez niej. To wtedy może, ale tylko może, rozważysz czy zająć się jej przeczytaniem. Jest tyle innych, mądrzejszych wydawców, którzy traktują blogerów lepiej, że nie musisz się tym przejmować. A autor? Niech się wali, nie dał mi ostatnio serduszka. Zresztą kto ma czas na czytanie, kiedy w tygodniu odbiera się osiemnaście przesyłek z książkami. Całe szczęście są stories. BUM okładeczka. BUM tyłóweczka. BUM następna.

Jasne, zdaję sobie sprawę z tego, że przesadzam i generalizuję. Doskonale wiem, ile pracy kosztuje prowadzenie sensownego i rzetelnego konta na Instagramie, a do tego bloga. Znam takie osoby i są cudowne. Tak, uważam, że blogowanie to praca i powinno się za nią dostawać pieniądze. O ile traktuje się strony współpracujące z szacunkiem, a nie z poziomu „wszystko mi wolno, moje stories widziało tysiąc osób” (z czego 4/5 przed upływem sekundy kliknęło „dalej”, a reszta zdążyła zapomnieć, co właśnie widziała). Chcesz zarabiać na Instagramie? Rób to, ale zachowuj się profesjonalnie. Tak, barter to też współpraca i tak, powinna być na niego zawarta umowa.

Chcesz pieniędzy za wpis, przygotuj umowę i mów o tym otwarcie. Mów o tym na swoim koncie, a nie piszesz o wszystkich przeczytanych książkach tak, jakby to była najlepsza rzecz, jaką trzymałeś w swoich rękach. Chcesz się z tego utrzymywać drogi blogerze? Przestań więc kłamać, że robisz to wszystko z pasji i liczy się tylko i wyłącznie czytanie.

Odnoszę wrażenie, że świat bookstagrama, który tak zawzięcie broni książek przed tym, że robi się z nich produkt, jak każdy inny, sam przyczynia się do powolnego upadku czytelnictwa. A przynajmniej czytelnictwa świadomego, bo wybiera to, co najłatwiejsze.

Szybkie współprace, jeszcze szybsze relacje.

Zero wiarygodności.

Bartosz Szczygielski