„Rozczarowanie”. Tomasza Kowalskiego wizyta w księgarni.

unsplash.com/Pj Accetturo

Ile razy przytrafiło się Wam w księgarni, że osoba, która powinna znać się na swoim fachu nie potrafi pomóc? Albo myli tytuły, albo nie zna autorów? Miałem taką sytuację, gdy chciałem kupić „Książkę twarzy” Marka Bieńczyka. Pani w Matrasie miała gigantyczny problem ze znalezieniem jej w komputerze. Powód? Wpisywała „twarzy”. Przeczytajcie felieton Tomka Kowalskiego, który przechodził podobne męki.

Jako człowiek niezwykle naiwny, obdarzony pewną dozą wrażliwości i wiarą w ludzi, jestem narażony na częste cięgi i razy ze strony rozczarowania – tej choroby toczącej ludzi naiwnych i obdarzonych pewną dozą wrażliwości (że o wierze w ludzi nie wspomnę). Rozczarowania ludźmi i otaczającym mnie światem.

Udałem się pewnego wiosennego dnia do księgarni, ponieważ poszukiwałem książki. Jakiej? O tym później. Wspomnę tylko, że jest to pozycja ważna i znana w kręgu światowej literatury – żadne tam, niszowe memłanie, jakiegoś tam amerykańskiego poety z Seattle. Nic z tych rzeczy. Idąc do księgarni, tej świątyni myśli uwięzionej w druku, żywiłem się nadzieją i naiwnym wyobrażeniem, iż ludzie tam pracujący, robią to nie tylko po to, by zarobić parę złotych na życie, ale głównie z powodu ich miłości do literatury. Byłem przekonany, że ktoś biegający przez osiem godzin, pomiędzy półkami uginającymi się od książek, posiada wiedzę o tym, co dzieje się i działo na rynku literackim na przestrzeni ostatnich, dajmy na to, 200 lat. I że wie, iż oprócz Biblii, ludzie stworzyli jeszcze parę innych wartościowych pozycji książkowych. Wyobrażałem sobie, że tymi osobami, są to na przykład absolwenci filologii polskiej, którzy po skończeniu studiów, postanowili resztę życia spędzić w sieciowej księgarni i że znajomość kanonów literatury obcej i tej rodzimej, nie stanowi dla nich wiedzy tajemnej. Zaraz po przekroczeniu progu świątyni, otrzymałem pierwszy cios ostrzegawczy ze strony dziewczęcia, ubranego w granatową podkoszulkę z logiem księgarni, wyszytym na piersi.

Dzień dobry! – Dziewczę rzuciło w moją stronę, kategorycznie, ostro, wręcz karcąco. No tak. W końcu przyszedł cham, który nie wie, że jak się gdzieś wchodzi, to trzeba najpierw wytrzeć buty, a potem grzecznie powiedzieć dzień dobry, a nie od razu walić do książek, jak jakiś knur do koryta. To, że ja po prostu nawet nie zdążyłem się przywitać, nie miało znaczenia, niesmak pozostał. Pouczony i skarcony, przywitałem się jak trzeba, co nie zmienia faktu, że było mi głupio. Dobra nasza. Dziewczyna w granatowym podkoszulku podeszła do mnie i już jakoś tak sympatycznej, spytała.

– W czym mogę pomóc?

Tak lepiej” – pomyślałem. Następnie dodała.

– Czego pan szuka, może wskażę?

Takie pytanie zadać mężczyźnie! Kurcze! Przecież wiadomo, jak to jest. My mężczyźni jesteśmy obarczeni zapisanym w naszych genach, atawistycznym pierwiastkiem „myśliwego”. Mężczyzna nigdy, ale to przenigdy nie zapyta się o drogę. Mężczyzna nie zapyta się gdzie coś leży, gdzie się znajduje. Mężczyzna to wie, a jeśli nawet tego nie wie, to sam to znajdzie. Będzie szedł po tropach, po śladach i w końcu to znajdzie, bez niczyjej pomocy. Nawet jeśli miałby przez tydzień brnąć po pas w głębokich śniegach zlodowaconej, północnej Europy, ścigany przez prehistoryczne wilki i niedźwiedzie i tak w końcu dotrze do półki, na której znajduje się płyn do zmiękczania swetrów. Tak jesteśmy skonstruowani. Ja jednak jestem mężczyzną nowoczesnym, który brzydzi się pierwotnymi instynktami. Ja, w przeciwieństwie do moich kolegów, tych zarośniętych goryli, jestem otwarty na propozycję pomocy ze strony słabej niewiasty w wieku przedszkolnym. Tak więc, jako mężczyzna nowoczesny odpowiedziałem.

– Szukam książki pod tytułem „Moskwa – Pietuszki”.

Panienka na to odrzekła.

– Zapraszam pana do tego tam komputerka, zaraz wspólnie poszukamy.

Wiedziałem, że powieść, ten cudowny poemat autorstwa Wieniedikta Jerofiejewa, powstały w latach 1969-70, jest dla tej młodej istoty, niewątpliwej miłośniczki literatury, czymś tak znanym i oklepanym, że pytając się o tę książkę, narażam się z jej strony, na jakiś gest politowania i dezaprobaty dla moich braków w oczytaniu. Ale co tam. Idziemy sobie do komputerka. Dziewczę sprawnymi dłońmi zaczyna stukać po klawiaturze. I tu, właśnie tu, dopada mnie moja zmora, moja klątwa i przeznaczenie – czyli wspomniane na początku rozczarowanie. Specjalistka od sprzedaży dzieł literackich, patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczyma i mówi.

– „Moskwa – Pietuszki”? To pewnie z kategorii przewodniki turystyczne?

Kurwa! Wróciłem do domu. Otworzyłem butelkę wódki i wypiłem zdrowie Wieniczki – bohatera jednego z najsłynniejszych przewodników turystycznych.

Tomasz Kowalski, pisarz. W Wydawnictwie MG ukazała się jego książka „Mędrzec kaźni”. Wiosną w księgarniach pojawią się „Rozmowy na trzech grabarzy i jedną śmierć”.