Niech się wstydzi ten co robi, nie ten co widzi

Adam Szaja, fot: Michał Jastrząb/Fotosynteza

Mam najlepszą pracę na świecie. No dobra, może poza byciem piłkarzem. Fakt jest taki, że pracuję o wiele więcej niż w czasach, gdy pracowałem na etacie, ale jednak jest zupełnie inaczej. Sam decyduję, czy pozostałe 150 stron książki przeczytam późnym wieczorem, a może zrobię to zaraz po obiedzie. Oczywiście, że rytm dni, tygodni i miesięcy wyznaczają terminy, nagrania, ale generalnie rzecz ujmując, bardzo wiele rzeczy mogę sobie zaplanować. Mam pewność, że w trakcie czytania nikt nie wyśle mnie nagle do obsługi katastrofy kolejowej, pożaru zabytkowego kościoła, ewentualnie karambolu na autostradzie A4. Nie piszę jednak tego żeby się chwalić, dziś chcę się trochę pożalić. Dlaczego?

Dlatego, że czasem  w tej najlepszej pracy, poza byciem piłkarzem, opadają ręce. I co najgorsze, ręce opadają z powodu działalności potężnych mediów z potężnymi zasięgami. Przesłuchałem sobie pewną audycję w radiu X. Był tam cytowany fragment dziennika, który Krzysztof Zajas pisze na smakksiazki.pl. Może kojarzycie, bo te zapiski lądują na stronie od początku wprowadzenia się koronawirusa do naszego kraju, czyli od około dwóch miesięcy. Nie muszę Wam mówić, że jest to treść unikatowa, bo przecież Zajas nie pisze tych dzienników na tony, więc nie można ich znaleźć nigdzie indziej poza moim blogiem. Jakie było moje zdziwienie, gdy redaktor prowadzący powiedział coś w ten deseń: „Twój dziennik można znaleźć w Internecie”. Nie muszę Wam dodawać, że nie padła nazwa miejsca, w którym publikowany jest dziennik, bo przecież potężna stacja radiowa nie ma obowiązku powoływania się na źródło. Idąc tym tropem, to pisząc o rankingu najlepiej zarabiających polskich pisarzy opublikowanym przez „Wprost”, powinienem napisać: „taki ranking znajdą Państwo w gazecie”?. Gdy dyskutuję o wynikach badań czytelnictwa Biblioteki Narodowej mam powiedzieć: „pewna instytucja przeprowadziła badania, a ich wyniki są dostępne w Internecie”? Czy powołanie się na źródło, z którego cytuje się fragmenty, albo powoływanie się na zamieszczoną tam informację jest aż taką ujmą?

www.unsplash.com/Elijah O’Donnell

Są też przykłady pozytywne. Kilka miesięcy temu w magazynie „Pocisk” redaktor Rafał Bielski pisząc o liście Jakuba Ćwieka do Remigiusza Mroza mógł napisać, że list został opublikowany w Internecie. Sprecyzował jednak, że konkretnie to miejsce w sieci nazywa się smakksiazki.pl. Nie dalej jak wczoraj powoływałem się na wywiad w radiu Tok FM, a w zeszłym tygodniu na rozmowę właścicielki Wydawnictwa Pauza z Marcinem Wilkiem na blogu „Wyliczanka”. Najlepszy szef, którego miałem, czyli Rafał Kurowski, wbijał nam do głów na każdym kolegium, że jeśli o sprawie pierwsza napisała „Gazeta Wyborcza”, to poinformujcie ludzi, że jako pierwsza o sprawie napisała „Gazeta Wyborcza”. Czy taka informacja sprawi, że materiał/program będzie gorszy? Nie sądzę.

Jestem w stanie sobie wyobrazić linię obrony, która może brzmieć tak: „nasze zasady korporacyjnie nie pozwalają nam na powoływanie się na inne media”. Przyjmuję, ale w takim razie nie korzystaj redaktorze z pracy innych mediów, nawet sto razy mniejszych i milion razy mniej znaczących. Tutaj mógłbym zakończyć, ale dodam tylko, że tytuł nie jest wymyślony przeze mnie. Pochodzi z piosenki „Przy słowie”, którą napisał Kazik Staszewski. Chociaż nie, nie tak. Piosenkę znajdziecie Państwo w Internecie – tak jest idealnie.

Adam Szaja