Z poezją albo masz relacje ściśle intymne, albo nie masz ich wcale. Dobry wiersz czyta się tak, jakbyś to ty go napisał. Dobry wiersz jest twoim wierszem, dlatego przy każdej okazji powtarzasz z niego całe frazy, mamroczesz pod nosem strofy i wersy, ponieważ pasują do twojego życia. Są o tobie. Na tym polega fenomen poezji, która słusznie uchodzi za najwyższą ze sztuk słowa. Niewielu potrafi tak mówić i chociaż piszą miliony, prawdziwe pisanie wierszy to jedno z najbardziej elitarnych zajęć ludzkości.
Herbert potrafił. Swoje studenckie lata (stan wojenny) przejechałem głównie na nieszczęśliwej miłości, śpiewaniu Kaczmarskiego i czytaniu Herberta. Miłość z nieszczęśliwej zmieniła się w szczęśliwą, gitarę z Kaczmarskim odstawiłem za szafę, a tamten tomik wierszy Herberta mam do dzisiaj, zaczytany do niemożliwości. Pożyczyłem go trzydzieści pięć lat temu z pewnej biblioteki miejskiej i nie oddałem, i już nie oddam. Biblioteka ma ze mnie inne korzyści, a ja mam cały czas tego samego, swojego Herberta. I o czym bym nie mówił, natychmiast ze strychu pamięci zstępuje cytat:
Niewiele zostanie Ryszardzie naprawdę niewiele
z poezji tego szalonego wieku na pewno Rilke Eliot
kilku innych dostojnych szamanów którzy znali sekret
zaklinania słów formy odpornej na działanie czasu bez czego
nie ma frazy godnej pamiętania a mowa jest jak piasek
Do Ryszarda Krynickiego – list
To o elitarności poezji. Ilekroć sam próbuję coś napisać, myślę o piasku mowy, szuflami przesypywanym na tony wokół nas, z czego nic poza piaskiem nie zostaje. Był odtrutką na moją szarą, brzydką i dosyć podławą rzeczywistość lat osiemdziesiątych. Na powszechny brud i niechlujność oferował czystą, krystaliczną myśl, destylowaną z naszej cywilizacji, cokolwiek pod tym pojęciem rozumiemy. Mówiłem poprzednio o lusterku Gombrowicza, przystawionym do naszych twarzy (klik). Herbert przystawiał naszym czasom lusterko starożytności. Zabójcza ironia. Nigdy w tych zestawieniach nie wypadamy zbyt dobrze, bo jak tu być cnotliwym i szlachetnym, gdy „wkoło huczy wspaniałe życie/ rumiane jak rzeźnia o poranku” (Pan Cogito o cnocie). O tej rumianej rzeźni myślałem tak długo, aż przestałem jeść mięso.
Cyzelował słowa z kaligraficzną zajadłością, potrafił zbudować wiersz z milczenia, pustki i „zabranego powietrza”. Uczył mnie pokory, wytrwałego piłowania formy w samotności, aż słowo dobije się do rzeczy. Prawie nigdy mi się nie udawało, jemu zawsze. Dlatego ten tomik trzymam w pobliżu, na półce przed nosem, żeby pamiętać. A jak już zupełnie nie wiem, jak brzmi dobra metafora, otwieram i czytam na wyrywki:
Jest nagła wyspa Rzeźba morza kołyska
groby między eterem i solą
dymy jej ścieżek oplatają skały
(…)
Jej kruchość pośród wrzasku elementów
gdy nocą w górach gada ludzki ogień
a rankiem zanim wybłyśnie Aurora
pierwsze w paprociach wstaje światło źródeł.
Wyspa
Za taki wers, jak ten o gadającym ogniu, pół życia by się oddało…
Uczył mnie niezależności myślenia. Nie przeciwko komunie – przeciwko wszelkiej opresywnej ideologii, która włazi w nasze życie z buciorami oblepionymi brudną intencją i poucza, że to dla naszego dobra. Przyzwoitość – nikt lepiej od niego nie zdefiniował tego słowa, wraz z całym mozołem i surowością, jakie w nie wpisała ludzka natura. O tym przecież opowiada genialna postać Pana Cogito, który bywa tchórzliwy, ale i odważny, lękliwy, ale i pewny siebie, mały, ale i wielki. Przyzwoitość jest właśnie dla maluczkich i niedoskonałych, z jej pomocą mogą przekroczyć swoją małość.
Śmiech mnie sarkastyczny bierze w swe objęcia gdy sobie przypomnę, jak przez lata polska prawica urabiała go na swojego wieszcza, powołując się na jakieś jego spory ze zdrajcą Miłoszem, złośliwości pod adresem Michnika i tym podobne publicystyczne wycieczki schorowanego poety. Gdyby ktoś chciał przywalić obecnej władzy mocną poetycką frazą, znajdzie ich u Herberta bez liku. Na przykład pod adresem posłanki, która z manierami peerelowskiej bufetowej nazywa opozycję parlamentarną „bydłem”, polecam fragmenty z Potęgi smaku o posyłaniu w teren „chłopców o twarzach ziemniaczanych/ bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach”. A nasze obawy o to, co się dzieje dzisiaj w polskiej polityce, świetnie oddaje wiersz Do Marka Aurelego:
to niebo mówi obcą mową
to barbarzyński okrzyk trwogi
którego nie zna twa łacina
to lęk odwieczny ciemny lęk
o kruchy ludzki ląd zaczyna
bić I zwycięży…
No i to genialne Przesłanie Pana Cogito. Uniwersalne, bo skierowane przeciwko każdej totalitarnej władzy i dziś powinni je chórem powtarzać nie ci, którzy ukryci za kordonem policyjnym demolują polską demokrację, lecz ci, którzy demonstrują na ulicach w jej obronie. To oni z „Gniewem bezsilnym” idą po „złote runo nicości”, swoją „ostatnią nagrodę”, aby zdobyć dobro, którego nie zdobędą. Nic lepiej nie oddaje stanu ich ducha, niż słynna strofa:
Niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy – oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
prof. Krzysztof Zajas
Tak jest, kto chce używać poezji do politycznych celów, wystawia się na wielkie ryzyko, że poezja obróci się przeciwko niemu. Mówię o prawdziwej poezji tych kilku szamanów, którzy znali sekret zaklinania słów, nie o politycznych najmitach wpychanych teraz przez urzędników na listy lektur. Tym ostatnim polecam frazę: „także wspólna lektura szkolna/nie powinna stanowić przesłanki wystarczającej/aby zabić” (Rozważania o problemie narodu).Wiersz, nawet tak finezyjny i delikatny jak Herberta, to broń straszliwa i niebezpieczna dla nieumiejących się z nią obchodzić. Dlatego zawsze fałszywie i obco brzmiały dla mnie deklamacje poetyckie na akademiach szkolnych, używane do wzmożenia naszych narodowych uczuć, jakby chodziło o podanie środka odurzającego. Odpowiedziałbym tak:
Rów w którym płynie mętna rzeka
nazywam Wisłą. Ciężko wyznać:
na taką miłość nas skazali
taką przebodli nas ojczyzną.
Prolog
Kiedy umierał o świcie 28 lipca 1998 roku, dokładnie dwadzieścia lat temu, nad Warszawą podobno przetaczała się burza. W oknach wystawowych stołecznych księgarń stał tego dnia jego ostatni tomik pt. Epilog burzy. Moje literackie uwielbienia lokowały się już wtedy gdzie indziej i nekrolog w gazecie przyjąłem z konstatacją zaledwie melancholijną, należną zacnym, zasłużonym żywotom. Człowiek odszedł, wiersze zostały. Banał. A zarazem wszystko. Oddalały się i zbliżały przez dwadzieścia lat, mniej lub bardziej potrzebne, ale są, cierpliwe, gotowe na jedno twoje skinienie. I kiedy myślę o tamtym odchodzeniu w burzy o świcie, wyciągam rękę, zdejmuję z półki wytartą, poplamioną książkę i czytam:
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Ładne, poeto. Ale nieprawdziwe. Zostaje wieczna namiętność do przenikliwej myśli, celnej frazy, cudownej metafory, od której kręci się w głowie. „Gdy nocą w górach gada ludzki ogień”. To jest prawdziwe.
Ps. Wziąłem biografię Herberta pióra Andrzeja Franaszka i czytam, że Herbert był kobieciarz, konfabulant, alkoholik i pieszczoch komunistycznych władz, a swoją akowską przeszłość i wiele innych cnotliwych epizodów najzwyczajniej zmyślił. Cudne, poeto. Ta twoja niezmierzona ironia…
Krzysztof Zajas – autor jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, literaturoznawca, literaturoznawca. Autor kryminalnej „Trylogii grobiańskiej” oraz horroru „Oszpicyn”.