Syndrom sztokholmski (odc. 2). 25 lat z Harrym Hole. Tekst Rafała Chojnackiego

Jo Nesbo, fot: Thron Ullberg/Salomonsson Agency

W 2022 roku mija dokładnie 25 lat odkąd norwescy czytelnicy mogli po raz pierwszy zapoznać się z bohaterem, który dziś należy do panteonu detektywistycznych sław skandynawskiego kryminału. Jesienią 1997 roku na księgarskie półki trafiła powieść Flaggermusmannen (Człowiek nietoperz), a na okładce widniało nazwisko Jo Nesbø. Dziś to wystarczy, żeby nieźle sprzedać książkę, jednak w momencie literackiego debiutu, autor powieści kojarzony był raczej jako lider muzycznej grupy Di Derre, która miała już wówczas na koncie trzy płyty.

Kim jesteś, Jo Nesbø?

W 1997 roku zespół pop rockowy zespół Di Derre był już dość znany, ponieważ w 1994 roku przebił się w Norwegii z albumem Jenter & Sånn. Pierwszy nakład tej płyty, drugiej w dyskografii tej formacji, wydany był pod tytułem Kvinner og Klær, ale kobiecy tygodnik o tej samej nazwie zagroził wydawcy procesem i album został wycofany ze sklepów, co sprawia, że jego pierwsza edycja to dziś biały kruk na rynku kolekcjonerskim.

Zespół Di Derre powstał w 1992 roku, Nesbø założył go ze swoim młodszym o rok bratem, Knutem. Nieco ponad dekadę wcześniej bracia grali razem w piłkę nożną w młodzieżowej drużynie klubu Molde FK. Klub był wtedy u szczytu popularności, ponieważ świetnie radził sobie w lidze i grywał w europejskich pucharach. Niestety, zerwane wiązadła krzyżowe w obu kolanach oznaczały dla Jo koniec kariery futbolowej. Był rok 1978, a osiemnastoletni wówczas piłkarz musiał znaleźć dla siebie nowy cel w życiu. Tymczasem Knut kontynuował karierę, trafił do „dorosłego” składu Molde, później zmienił klub, zajmując się aktywnie futbolem do 1990 roku. W międzyczasie został też dziennikarzem sportowym, piszącym dla największego norweskiego dziennika „Aftenposten”.

www.unsplash.com/Andrea Cipriani

Czas po kontuzji był dla Jo dość trudny, ponieważ okazało się, że wybór kariery piłkarskiej sprawił, iż jego oceny w szkole nie należały do najlepszych, trzeba się więc było solidnie przyłożyć, żeby dostać się na ekonomię. W międzyczasie przypomniała sobie o nim armia. Wprawdzie kontuzja wykluczyła go z zawodowego sportu, ale nie sprawiła bynajmniej, by miała go z tego powodu ominąć obowiązkowa służba wojskowa.

W lata dziewięćdziesiąte Nesbø wszedł jako makler, niedługo potem założył zespół, w którym ponownie współpracował z bratem, a jednocześnie studiował, by przebranżowić się na analityka rynków finansowych. Wspomniany powyżej sukces grupy Di Derre z 1994 roku, trafił w nienajlepszy czas dla braci, ponieważ w tym samym czasie zmarł ich ojciec, Per Ingvar Nesbø. Reakcją była wytężona praca, która zaowocowała wydaniem w 1996 roku jeszcze lepiej przyjętego albumu, zatytułowanego Gym, który został platynową płytą. Wszystko to doprowadziło jednak Jo do wypalenia zawodowego, związanego zarówno z pracą ekonomisty, jak i muzyka.

Nesbø? To ktoś znany?

Często powtarzaną legendą, dotyczącą literackiego debiutu Jo Nesbø, jest bezpośrednie skojarzenie śmierci ojca i podróży, jaką przyszły pisarz odbył do Australii w 1996 roku. Być może on sam tak to zapamiętał, ponieważ czas pomiędzy pogrzebem a wyjazdem mógł mu się wydawać jednym pasmem ciężkich przeżyć, których nie złagodził nawet komercyjny sukces wydanego w międzyczasie albumu. Nie zmienia to jednak faktu, że między oboma wydarzeniami upłynęły prawie dwa lata.

Faktem natomiast jest, że zarys akcji debiutanckiej powieści powstał w trakcie lotu międzykontynentalnego. Jeżeli jednak przyjrzeć się pokrótce fabule, o której napiszę nieco więcej poniżej, sam pobyt w Australii mógł być dla Jo równie wyczerpujący, jak dla stworzonego przez niego bohatera. Niepokojąca jest jego znajomość różnego rodzaju barów i spelunek, a także alkoholowych wizji, które spowijają umysł norweskiego detektywa. Oczywiście nie musi się to w żaden sposób przekładać na doświadczenia samego pisarza, jednak realizm, z jakim pisze o tej tematyce, w zestawieniu z nienajlepszą kondycją psychiczną, z jaką wyjechał z Norwegii, daje nieco do myślenia.

Powieść musiała powstać dość szybko, nie jest z resztą przesadnie długa. Kryminalny śwatek Skandynawii nie znał jeszcze wówczas Stiega Larssona i jego opasłych tomów Millennium. Kryminały były  nieco bardziej zwięzłe. Manuskrypt Nesbø trafił na biurko jednego z redaktorów w wydawnictwie Aschehoug. Tyle tylko, że podpisany był pseudonimem Kim Erik Locker, a jego tytuł brzmiał Terra Nullis, czyli Ziemia niczyja.

Jak się później okazało, Nesbø nie chciał, żeby jego muzyczna sława wpłynęła na decyzję o wydaniu lub odrzuceniu manuskryptu. Kiedy jednak otrzymał potwierdzenie chęci wydania książki i w siedzibie wydawcy powiedział jak się naprawdę nazywa, zapanowała konsternacja. Nikt nie miał pojęcia kim jest Jo Nesbø. Nazwa zespołu również niewiele pomogła, choć jeden z pracowników był nawet w stanie zanucić któryś z przebojów grupy. Choć dla ego muzyka był to zimny prysznic, to jednak dzięki temu zdecydował się  na wydanie książki pod własnym nazwiskiem. Wydawca zaproponował również zmianę tytułu.

To ma być skandynawski kryminał?

Gdy powieść się rozpoczyna, jest styczeń. W Norwegii to miesiąc kojarzący się głównie ze śniegiem i z ciemnością. Idealny dla kryminalnej scenerii. Jednak od pierwszych wersów Człowieka nietoperza czytelnik może mieć lekki dysonans poznawczy. Coś się tu nie zgadza. Bohater ląduje w Sydney? I właśnie tam przez całą powieść prowadzi śledztwo? To ma być skandynawski kryminał?

Tymczasem dla czytelników i krytyków z krajów nordyckich powieść ta okazała się odświeżającą nowością. Jeszcze w tym samym roku otrzymała ona Nagrodę Rivertona (Rivertonpriset), najbardziej prestiżowe wyróżnienie, przyznawane powieściom kryminalnym w Norwegii. Stein Riverton, to pseudonim klasyka skandynawskiego kryminału, piszącego w pierwszej połowie XX wieku. W Polsce jego książki wydawane są pod prawdziwym nazwiskiem: Sven Elvestad. Mimo wielu kontrowersji, związanych z tą postacią, nagroda jego imienia to gwarancja wysokiej klasy kryminału. Na dziś Nesbø ma już w kolekcji trzy takie nagrody, z czego jedną przyznano mu jako honorową, za całokształt twórczości (w 2016 roku). Tymczasem jego debiut spotkał się dzięki Nagrodzie Rivertona z dobrym przyjęciem właściwie na całym świecie.

Dowodem tej popularności może być druga nagroda, przyznana Człowiekowi nietoperzowi. Mowa tu mianowicie o Szklanym Kluczu (Glassnøkkelen), wyróżnieniu nawiązującym nazwą do klasycznej powieści Dashiella Hammetta. Nagrodę tę przyznaje Skandynawskie Towarzystwo Kryminalne(Skandinaviska Kriminalsällskapet), mające swoją siedzibę w Danii. Otrzymuje ją najlepsza w danym roku powieść, wydana w krajach nordyckich. Warto zauważyć, że z książką Nesbø konkurowały m.in. Nie oglądaj się Karin Fossum, Fałszywy trop Henninga Mankella i Komisarz i cisza Håkana Nessera. Niewątpliwie było więc spośród czego wybierać.

Jo Nesbo, fot: Trond H. Trosdahl

Mimo zmienionej scenografii, skandynawscy czytelnicy rozpoznali swojaka. Literacki debiut Nesbø ma bowiem w sobie wszystkie cechy, które sprawiają, że skandynawski kryminał jest traktowany przez wielu niemal jak osobny podgatunek tego rodzaju literatury. Mamy tu do czynienia z doskonale skonstruowanym bohaterem, który ma swoje jasne i ciemne strony, a na dodatek w krytyczny sposób spogląda na problemy społeczne, które stawia przed nim rzeczywistość. W przypadku Człowieka nietoperza takich tematów jest kilka – od kwestii etnicznych, związanych z dyskryminacją rdzennych ludów Australii, poprzez tematy związane z orientacją seksualną, po antropologiczne ujęcie tematu starcia zupełnie innych wartości i sposobów myślenia. Ta ostania kwestia wydaje się najważniejsza, jeżeli chcemy rzeczywiście wydobyć z tej powieści to, co w niej najlepsze.

Jak czytamy Nietoperza w Polsce?

Człowiek nietoperz to powieść, która jest w Polsce bardzo niedoceniona. Spora w tym zasługa pecha, jakiego książka ta miała na naszym rynku, właściwie od samego początku. Pierwsze wydanie, które mało kto już pamięta, ukazało się nakładem wydawnictwa Pol-Nordica, w styczniu 2005 roku. Był to czas, kiedy nikt jeszcze u nas nie słyszał o Stiegu Larssonie, a powieści Henninga Mankella specjaliści od „prawdziwej luteratury” pożyczali sobie obłożone w gazetę. Chodziło o to, żeby by było widać autora i tytułu, bo przecież nie wypada czytać kryminału, a jednak przecież ten Szwed po prostu świetnie pisze…

Mniej więcej w tym samym czasie na hasło „skandynawski kryminał” reagowano w Polsce z pobłażliwym uśmiechem. Niekiedy pytano o to, czy to coś takiego, jak „spaghetti western”, innym zaś razem można było usłyszeć o tym, że przecież skandynawskie raje (to nie literówka!), to miejsca, gdzie policja zajmuje się głownie ściąganiem kotów z drzewa.

Powieści Nesbø wróciły do polskich czytelników już na fali skandynawskiego boomu, zapoczątkowanego na świecie przez Millennium. Norweg zajął wówczas miejsce na półkach m.in. obok docenionych wreszcie przez masowych odbiorców powieści Henninga Mankella i Lizy Marklund, których początki w Polsce były podobnie trudne. Jednak Wydawnictwo Dolnośląskie zaczęło wówczas wydawanie książek o Harrym Hole od Czerwonego gardła (Rødstrupe), trzeciego tomu serii, będącej jednocześnie początkiem tzw. Trylogii z Oslo, wewnętrznej mini-serii w cyklu o Harrym. Człowiek nietoperz pojawił się ponownie dopiero w 2012 roku, kiedy to powieści z serii Nesbø były już w Polsce dobrze kojarzone. Dla stałych czytelników skandynawskich kryminałów umieszczenie akcji w Australii mogło być poczytane niemal za zdradę… Dodatkowo wydawca umieścił na okładce kuriozalne nieco hasło, zaczerpnięte z amerykańskiego „The Independent”: Następca Stiega Larssona. Komu to było potrzebne? Nie wiadomo.

Szlachetnym wyjątkiem w polskiej recepcji Człowieka nietoperza jest ujęcie, jakie prezentuje w swojej książce Mariusz Czubaj. Popularny polski autor kryminałów, oprócz tego że jest literatem, zajmuje się również naukowo antropologią kultury. Jego książka Etnolog w Mieście Grzechu, zawiera sporo pochwał pod adresem Nesbø, a w szczególności jego literackiego debiutu. Dla tytułowego Etnologa, badającego powieści kryminalne jako antropologiczne case studies, opowieść o starciu kultur to okaz niezwykły, trudny do przecenienia.

To właśnie Czubaj zwraca uwagę na to, że Harry przybywa do Australii obciążony typowymi dla Europejczyka stereotypami, konkretnym sposobem myślenia i horyzontem oczekiwań, w którym pobrzmiewają echa kolonialnej przeszłości. Aby rozwiązać kryminalną zagadkę, norweski policjant (a wraz z nim podążający jego tropem czytelnik) musi przestawić swój sposób myślenia na inne tory. To proces, który wiedzie bohatera do dramatycznego finału powieści. Dla czytelnika jest to wprawdzie mniej traumatyczne przeżycie, ale i tak można z tej powieści wyciągnąć sporo mocnych wrażeń. Wystarczy tylko przygotować się na coś trochę innego, niż zwykły skandynawski kryminał. To raczej coś więcej.

Kolejny odcinek Syndromu sztokholmskiego pojawi się na początku września i będzie rezultatem poszukiwań nowości po księgarniach w Stolicy Skandynawii.

Rafał Chojnacki, deckare.pl