„Writers block”, felieton Wojciecha Chmielarza

Wojciech Chmielarz, Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy

Pisanie felietonu w szczycie ostatniej sierpniowej fali upałów nie jest łatwym zadaniem. Pot ze mnie spływa, ciężko mi się oddycha, a równocześnie w głowie mam pustkę. A pokusa, żeby zadzwonić do smakksiazki.pl i powiedzieć mu, że sorry, ale tym razem z tekstu nici jest coraz większa.

Cała ta sytuacja naprowadza mnie na pomysł napisania tekstu na temat, który przeraża każdego pisarza. Mowa o twórczej blokadzie, o czymś co anglosasi nazywają „writers block”. Państwo znają ten obrazek z telewizji i kinowych ekranów. Pisarz lub pisarka siedzący godzinami przy biurku, z rękoma zawieszonymi nad klawiaturą i wpatrujący się niemo w pusty ekran komputera. Albo wyrzucający do kosza jedną za drugą zmiętą kartkę papieru. Popkulturowo najsłynniejszym chyba przykładem blokady twórczej jest Jack Torrance z „Lśnienia” Stephena Kinga. Aspirujący pisarz, który wyjeżdża spędzić zimę w odciętym od świata hotelu i gdzie ma nadzieję skończyć swoją wielką powieść. A potem spędza całe dnie stukając na maszynie jedno i to samo zdanie: All work no play makes Jack a dull boy. Możemy zastanawiać się, czy to być może przez blokadę Jack poddał się wpływom demonicznego hotelu, a może było odwrotnie – to hotel sprowadził na bohatera twórczą niemoc.

Twórcza niemoc jest czymś, co spotkało znacznie lepszych pisarzy ode mnie (żeby była jasność, całkiem jest ich sporo). Zmagał się z nim F. Scott Fitzgerald, Franz Kafka, Lew Tołstoj czy Joseph Conrad, żeby wymienić tylko prawdziwych tytanów literatury. Osobnymi przypadkami są takie postacie jak J.D. Salinger czy Harper Lee, którzy napisali kilka pozycji, odcisnęli swoje piętno na literaturze, a potem zamilkli na dekady. Wikipedia (zapomnijmy na chwilę, że niekoniecznie jest to wiarygodne źródło informacji, a przypomnijmy sobie, że piszę ten tekst w pośpiechu i w sierpniowym upale) podpowiada mi, że twórcza niemoc została po raz pierwszy opisana profesjonalnie przez psychoanalityka Edmunda Berglera w 1947. I od tego czasu poświęcono jej sporo badań.

www.unsplash.com/Florian Klauer

Jakie są więc przyczyny blokady pisarskiej? Wygląda na to, że ilu pisarzy, tyle blokad. Ale najpopularniejszymi powodami są stres, perfekcjonizm, obawa przed krytyką, goniące terminy, ale także zmieniająca się gwałtownie kondycja życiowa (problemy finansowe, rozwód, śmierć kogoś bliskiego, problemy psychiczne, depresja i inne). Jest to też napięcie związane z tym, czy oddajemy czytelnikom książkę równie dobrą jak nasze poprzednie prace. Strach przed obniżeniem lotów bywa paraliżujący. Towarzyszy temu również wytłumaczenie czysto biologiczne, które może wydawać się banalne, chociaż mnie uwodzi trochę swoją prostotą oraz logiką. W sytuacji stresu główne procesy decyzyjne rozgrywają się w układzie limbicznym, a nie w korze mózgowej. I tutaj wyjaśnimy sobie jedno. Układ limbiczny to taki pierwotny narząd, zakopany głęboko w naszym mózgu, który na wszystkie dylematy ma dwie odpowiedzi – walcz albo uciekaj. Z kolei kora odpowiedzialna jest za myślenie twórcze. Czyli im bardziej pisarz zestresowany, tym staje się mniej kreatywny (co od razu falsyfikuje popularną tezę, że „artysta głodny jest o wiele bardziej płodny”).

Są oczywiście tacy pisarze, który twierdzą, że blokada twórcza ich nie dotyczy. Jednym z nich był William Faulkner, który twierdził, że pisze tylko wtedy, kiedy ma natchnienie. A potem dodawał, że na szczęście u niego natchnienie pojawia się codziennie o dziewiątej rano, kiedy siada przy maszynie. Podobnie uważał Jack London. Patrick Rothfuss, autor powieści fantasty, twierdzi z kolei, że całe to gadanie o blokadzie to nic więcej jak robienie przez pisarzy wokół siebie zamieszania, próba pokazania, razem z opowieściami o muzie i natchnieniu, jacy to wyjątkowi niby jesteśmy.

www.unsplash.com/Andrew Seaman

A co ze mną? Nigdy nie zdarzyło mi się cierpieć na twórczą niemoc. Niemniej, rozumiem strach, jaki może być związany z wypuszczeniem kolejnej książki. Przeżywałem to kilka tygodni temu, kiedy wielkimi krokami zbliżała się premiera „Rany”. Wiedziałem, że po „Żmijowisku” moja sytuacja zupełnie się zmieniła. Przy cyklu o Mortce, „Wampirze” i „Zombim”, nawet biorąc pod uwagę, że były to na przykład moja piąta, szósta czy siódma książka, dla czytelników zawsze byłem przyjemną niespodzianką. Kimś, kogo dopiero poznają i kto przyjemnie ich zaskoczył. Jasne, nie zawsze. Była grupa, rosnąca z każdą powieścią, wiernych czytelników, którzy mi towarzyszyli i kibicowali (dzięki wielkie za to!), ale tak naprawdę szersza publiczność mnie nie znała. Zmieniło się to po „Żmijowisku” właśnie. Nagle okazało się, że czytelnik ma wobec mnie pewne oczekiwania. A ja nie miałem pojęcia, czy jestem w stanie je spełnić.

Rana” jest już na księgarskich półkach. Możecie Państwo po nią sięgnąć. A wcześniej przeczytać recenzje. Niektóre są dobre, inne złe, ale generalnie jest, mam wrażenie, nieźle. Ale wracając do tematu tego felietonu – jak ja sobie radzę z twórczą niemocą? Po prostu siadam i piszę. Żeby się rozruszać. Żeby zacząć. Żeby napisać kilka słów, kilka zdań, akapitów, które potem pewnie wywalę, ale które sprawią, że coś zrobię. Ruszę do przodu. Pisać, pisać, pisać. Chociażby felieton na temat blokady pisarskiej na ponad pięć tysięcy znaków.

Wojciech Chmielarz