Mało jest drzew, które są tak ważne, jak kasztanowce. W maju wyczekujemy aż zakwitną, bo przecież inaczej nie ma mowy o maturze. Ale prawdziwy szał na nie nadchodzi jesienią
Wiele napisano i powiedziano o fenomenie zbieraniu grzybów w Polsce. Jesienią lasy szczelnie wypełniają się ludźmi w każdym możliwym wieku, każdej płci, których łączy wzrok wbity w ziemię wiklinowy (najczęściej) koszyk i scyzoryk w kieszeni. W tajemnicy trzymają najlepsze tereny zbierackie, zazdrośnie zerkają do koszyków konkurentów, chętnie opowiadają o tym, jakie to niegdyś znaleźli borowiki, rydze czy kanie.
Podobnym zajęciem jest polowanie na kasztany. Wygląda to zresztą niemalże identycznie, chociaż areną zmagań są tutaj miejskie podwórka, a nie las. Gromady ludzi krążą wokół wysokich drzew, wyszukując w trawie brązowych kulek. Dodatkowy dreszczyk emocji zapewnia konieczność unikania psich kup (w lesie rzadko jednak spotykanych). O ile jednak grzybobranie jest nieźle w literaturze polskiej opisane, to zbieranie kasztanów jest fenomenem całkowicie pisarsko zignorowanym. I to pomimo tego, że zajmują się nim nie tylko dzieci, ale też osoby całkiem dorosłe. Kobiety i mężczyźni. Jest to zajęcie całkowicie demokratyczne.
W zbieraniu kasztanów fascynuje mnie to, że jest to czynność absolutnie bezsensowna. Grzybobranie przynosi jednak jakieś wymierne korzyści. Te wszystkie jajecznice z kurkami, suszone grzyby, słoiki wypełnione marynowanymi podgrzybkami. W przypadku kasztanów wmawiamy sobie, że zbieramy je dla dzieci, żeby potem robić z nich kasztanowe ludziki (nota bene, właśnie ukazał się kryminał pod takim tytułem autorstwa Sorena Sveistrupa, po 200 stronach mogę powiedzieć, że całkiem udany), ale bądźmy szczerzy – najczęściej przynosimy do domu worek pełen jesiennych zbiorów, zostawiamy go w przedpokoju, żeby wyrzucić po dwóch miesiącach. A równocześnie ludzie naprawdę się angażują w to zajęcie. W tym ja. Dość powiedzieć, że pewnego dnia poważnie uszkodziłem sobie prawą nogę schodząc z kasztanowca, na który wspiąłem się, żeby trochę potrząsnąć gałęziami w wiadomym celu. Powiem tylko, że miałem wtedy dużo więcej lat niż wypadało (dużo więcej!).

www.unsplash.com/Waldemar Brandt
Piszę o tym wszystkim, bo fenomen zbierania kasztanów zauważyłem dopiero w tym roku. To znaczy, wcześniej wiedziałem, że ludzie zbierają kasztany. Ale nie docierało chyba do mnie w pełni jak powszechna, demokratyczna i popularna jest to czynność. Jak wielką niektórzy do niej przywiązują wagę. I to sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, jakich jeszcze fenomenów w otaczającym mnie świecie nie zauważyłem lub ich nie doceniam. W pewnym momencie pogodziłem się, że nie nadążam już za rozwojem technologii. Zatrzymałem się gdzieś na poziomie facebooka. Ledwo ogarniam, o co chodzi z instagramem. Nigdy nie korzystałem ze snapchata i już totalnie nie rozumiem tiktoka. Dodajmy jeszcze do tego wszystkie youtube’owe mody, za którymi po prostu nie nadążam. Są też poważniejsze przykłady. Dopiero niedawno dowiedziałem się o modzie na podcasty. I znowu. Wiedziałem, że coś takiego jak podcasty istnieje. Wiedziałem, że przygotowują je i amatorzy, i poważne redakcje. Ale dopiero kilka dni temu uświadomiono mi jaki jest zasięg tego zjawiska. A mówimy tutaj tylko i wyłącznie o tym, co się dzieje w świecie wirtualnym! Co z tym, co wydarza się poza siecią?
Wszystko to mnie martwi. Pisarz, szczególnie twórca dziejących się współcześnie kryminałów, powinien jednak trzymać rękę na pulsie. Orientować się w tym, co jest teraz na topie. I tym właśnie będę zajmował przez jesień. Odetchnę po promocji „Rany”, a później spróbuję przynajmniej trochę nadgonić za współczesnością. Będę obserwował, będę się uczył, będę starał się zrozumieć. Zobaczymy, gdzie mnie to poszukiwania zaprowadzą. Czego się dowiem o otaczającym mnie świecie. Jeśli mają Państwo jakieś sugestie, czemu powinienem się przyjrzeć – proszę wrzucać w komentarzach lub wysłać mi wiadomość na facebooku.
Zanim jednak się tym wszystkim zajmę, pójdę najpierw pozbierać trochę kasztanów.
Wojciech Chmielarz