„Jak zarobimy na Noblu”, listopadowy felieton Krzysztofa Domaradzkiego

Krzysztof Damaradzki dziennikarz, pisarz. Fot. Adam Tuchlinski

Tokarczuk to, Tokarczuk tamto, Tokarczuk dostała tyle i tyle, będzie tu i tam. Nie sądziłem, że kiedykolwiek doświadczę tak ogromnego zainteresowania polskiej opinii publicznej osobą, która zajmuje się literaturą. Ani że od tego będzie zależeć część mojego zawodowego życia.

W tej całej noblowskiej zawierusze najbardziej urzekła mnie publikacja tygodnika „Wprost”. Olga Tokarczuk uplasowała się na drugim miejscu listy najbardziej wpływowych Polaków. Znalazła się przed Mateuszem Morawieckim, Donaldem Tuskiem i Andrzejem Dudą. Przed Dawidem Podsiadłą czy Robertem Lewandowskim. Przed Tadeuszem Rydzykiem, Dodą oraz Patrykiem Vegą. Przegrała jedynie – jakżeby inaczej – z Jarosławem Kaczyńskim.

Mam wrażenie, że wprostowa kapituła parokrotnie pomieszała listę najbardziej wpływowych Polaków z zestawieniem ludzi, o których z różnych powodów w ostatnim czasie dużo się mówi (tak tłumaczę chociażby czternaste miejsce Mariana Banasia). Ale nawet jeśli autorzy rankingu przyznali pisarce bonusowe punkty za świeżość jej wyczynu, drugie miejsce Tokarczuk jest kolejnym świadectwem niebywałej skali noblowskiego sukcesu. Ten w wymiarze osobistym jest oczywisty: 3,5 mln złotych nagrody (zwolnionej z niemal milionowych obciążeń podatkowych), rewelacyjna sprzedaż książek (w dwa tygodnie utwory noblistki sprzedały się w ponad 45 tys. egzemplarzy – i to w samym Empiku), dożywotnie miejsce w literackim panteonie i pewnie dożywotnia utrata świętego spokoju. Ale jak ten sukces wygląda w wymiarze społecznym? Narodowym? Kulturowym? Wydawniczym?

Kiedy w ostatni weekend października tłumy fanów czyhały na autograf noblistki przed siedzibą Wydawnictwa Literackiego, kilka kilometrów dalej odbywały się Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie. Również tłumnie oblegane – organizatorzy doliczyli się 68 tys. uczestników. To jedna z imprez, na których zapomina się o kryzysie czytelnictwa, ponieważ przestronne progi hali Expo ledwo mieszczą literackiego fioła Polaków. I pewnie nie jest zaskoczeniem, że w tym roku – przynajmniej w wymiarze kuluarowym – targi stały pod znakiem Tokarczuk.

W ciągu paru godzin odbyłem kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt rozmów z autorami, wydawcami, dziennikarzami i czytelnikami na temat noblistki. Kontekst był oczywiście makiaweliczny, ponieważ wszystkich interesował wpływ jej sukcesu na branżę literacką. Efekt Nobla. Profity, jakie na fali tego wyczynu może zgarnąć cały rynek książki. I choć jesteśmy narodem malkontentów, przeważały optymistyczne prognozy.

Poniżej znajdziecie kilka okołobiznesowych predykcji, które usłyszałem albo pomogłem ukuć. Niektóre brzmią jak fantastyka, halucynacje albo żart, ale inne wydają się całkiem zdroworozsądkowe.

1. Pojawią się nowi czytelnicy
Po nie najprostszą twórczość Tokarczuk będą sięgać głównie wprawieni fani literatury, którzy do tej pory nie mieli styczności z jej prozą. Ale oprócz nich rozrywką, jaką jest czytanie, zainteresują się ci, u których do tej pory książki przegrywały z kabaretem, talent show czy Netflixem. I nawet jeśli zatrzymają się na utworach pokroju „Pięćdziesięciu twarzy Greya” czy autobiografiach celebrytów, będzie to oczywisty zysk dla złaknionego dobrych wieści rynku, który wzbogaci się o nowych odbiorców.

2. Każdy zacznie pisać
Nobel to literackie mistrzostwo świata. A kiedy w sporcie zawodowym pojawia się mistrz, masa amatorów próbuje go naśladować. Dlatego za kilka miesięcy wydawnictwa odczują napór na skrzynki e-mailowe. Potem poczują go autorzy, którym przybędzie konkurentów. Po drodze powstanie mnóstwo literackich potworków, bo przecież pisać każdy może. Zwłaszcza gdy na horyzoncie majaczy trzy i pół bańki za Nobla.

3. Wzrośnie zainteresowanie polską kulturą
Skoro nasza literatka zgarnia Bookera oraz Nobla, skoro nasz fantasta daje podkład pod potencjalny hit serialowy Netflixa (Andrzej Sapkowski i jego „Wiedźmin”), skoro filmowcy dostają Oscary (Paweł Pawlikowski) czy inne Srebrne Niedźwiedzie (Małgorzata Szumowska), to najwyższa pora, aby do głównego nurtu przebiła się świadomość, że z naszą kulturą nie jest najgorzej. I że warto z niej czerpać garściami.

4. Polskim autorom będzie łatwiej (to chyba najbardziej odjechana prognoza)
Łatwiej debiutować, negocjować z wydawcami, rywalizować na rodzimym rynku z zagranicznymi twórcami. A co lepsi zaczną robić spektakularne międzynarodowe kariery.

Olga Tokarczuk, fot: Łukasz Giza/Wydawnictwo Literackie

5. Kryminał zyska poważanie
Autorzy kryminałów nie mogą narzekać na wąskie audytorium. W dodatku za sprawą niektórych twórców (szczególnie skandynawskich), zgrabnie wplatających w utwory wątki społeczne, polityczne czy ekonomiczne, są traktowani śmiertelnie poważnie. Z reguły. Gdzieniegdzie nadal ciągnie się za kryminałami odium literatury niskich lotów. Ale może przestanie, skoro nawet noblistka sięgnęła po ten gatunek (choć pisząc „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, potraktowała go instrumentalnie – jako przystępną powłokę dla moralitetu o szacunku dla naszych braci mniejszych).

6. Literatura zbliży się do internetowego mainstreamu
Marzenie ściętej głowy, prawda? A jednak Tokarczuk od kilku tygodni nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych. O niej, o Noblu i o książkach bajają w mediach spece od kultury, politycy i celebryci. Wirtualna Polska zainicjowała nawet kampanię #GdybyNieKsiążka, w ramach której aktorzy (m.in. Andrzej Seweryn) czy ludzie sportu (Adam Małysz) dzielą się refleksjami na temat literatury. Do mainstreamu jeszcze daleka droga, ale to całkiem wyraźny krok w stronę przestrzeni, którą w sieci okupują wiadomości polityczne, doniesienia sportowe czy plotki z życia gwiazd.

Żeby była jasność: to nie był zalew jednoznacznie pozytywnych proroctw, powodowany targową duchotą czy chwilowym hurraoptymizmem. Wiele osób z branży uważa, że sukces Tokarczuk to tylko krótkotrwały zryw. Jednorazowy strzał. Bardzo kolorowy i efektowny fajerwerk, który zapada w pamięć, ale jest tylko… kolorowym fajerwerkiem. Błyskotką.

A to z kolei prowadzi do bardzo ponurej konkluzji. Bo jeśli Nobel dla Polki nie wywrze pozytywnego wpływu na rynek literacki, trudno wskazać coś, co mogłoby to zrobić.

PS. Nie jestem pewien, czym „Wprost” bardziej mnie zaskoczył: drugim miejscem Olgi Tokarczuk czy czterdziestą trzecią pozycją Wiesława Myśliwskiego, który wyprzedził m.in. Zygmunta Solorza, Roberta Biedronia i Agnieszkę Holland. Prędzej spodziewałbym się ujrzeć w takim zestawieniu Remigiusza Mroza, którego proza może nie promieniuje na całą polską kulturę (tak autorzy rankingu uzasadnili pozycję Myśliwskiego), ale niewątpliwie dociera do mas. A to nie lada sztuka.

PPS. Nie widziałem w zestawieniu ministra kultury Piotra Glińskiego. Ale może nie doczytałem do końca.

Krzysztof Domaradzki