Nie jest ważne co, ważne, że czytają. Lipcowy felieton Bartosza Szczygielskiego

Bartosz Szczygielski, fot: Maksymilian Rigamonti/ Wydawnictwo WAB

Internet to bardzo niebezpieczne miejsce, szczególnie wtedy, kiedy zapuścicie się w jego najmroczniejsze rejony. Istnieją strony, gdzie lepiej nie wchodzić i takie, które zapewnią wam koszmary przez to, co tam zobaczycie. Sądziłem, że dość trudno trafić w takie miejsca przypadkiem, a potem odkryłem grupy zrzeszające czytelników na Facebook’u.

Mam nadzieję, że przebrnęliście przez lead i nie zaczęliście festiwalu komentarzy, które bronią rzeczonych grup. Chcę zaznaczyć, że to świetna inicjatywa i może być miejscem, gdzie dowiemy się o książkach i autorach, których nie znamy. W teorii. Niestety, ale mam wrażenie, że już tak nie jest. Wchodząc na jedną z popularniejszych grup na Facebook’u, która, rzecz jasna, związana jest z kryminałem, widzę ciągle to samo. Te same nazwiska, okładki i polecenia. Zjawisko szczególnie mocno nasila się, kiedy następuje premiera nowego tytuł kolejnego króla, królowej albo biskupa kryminału.

www.unsplash.com/William Iven

I to nie jest jeszcze najgorsze. Sam należę do kilku grup, gdzie czytelnicy wymieniają się spostrzeżeniami, ale po jednej z przecen zorganizowanych w dyskoncie, stwierdziłem, że najwyższa pora wyciszyć powiadomienia. Mój newsfeed wyglądał wtedy jak żywa reklama uśmiechniętego owada, a co gorsza, cały czas widziałem te same tytuły. Jeden po drugim. Nie wiem skąd bierze się tak silna potrzeba dzielenia się tym, co właśnie kupiliśmy w Biedronce. I to tylko dlatego, że tym „czymś” jest książka.

Może istnieją grupy, które zrzeszają wielbicieli pomidorów i tam, po każdej przecenie w sklepie, pojawiają się setki zdjęć prezentujących warzywa. Jeżeli istnieją, chętnie się zapiszę, bo pewnie dowiem się znacznie więcej o tym, czego jeszcze nie znam. Żeby było ciekawiej, podczas omawianej promocji, pojawiła się propozycja, żeby zdjęcia umieszczać w komentarzach pod jednym wpisem. Pozwoliłoby to zachować porządek i nie spychać postów traktujących o literaturze gdzieś na bok, ale jak pewnie się domyślacie, nic z tego nie wyszło. Każdy chciał po prostu pokazać, że…czyta.

I co w tym złego, powiecie. Nic. Czytanie jest świetne, ale uwaga, bo ta informacja może niektórych zszokować, nie czyni z nas lepszych ludzi. Co więcej, nie musimy się tym chwalić. I nie, nie każdy kto czyta zasługuje na szacunek. Nieśmiało chciałem przypomnieć, że Ted Kaczyński zaczytywał się w powieściach Josepha Conrada, a Ted Bundy ponoć czterokrotnie przeczytał powieść Charrière’a Papillon. Choć to można jeszcze zrozumieć, bo wiadomo o czym ona opowiada. Czy sam fakt, że wyżej wymienieni czytali książki ma sprawić, że zacznę ich szanować? No nie. Chciałem też zaznaczyć, że panowie byli bardzo inteligentni, ale dalej nie będę im okazywał szacunku.

Czemu w ogóle poruszam ten temat? Bo przeczytałem zdanie, które posłużyło mi za tytuł tego felietonu. Dołączyłem do kolejnej grupy (nie, nie uczę się na błędach) i pierwsze na co natrafiłem, to post o książkach z serii Grey’a. 50 twarzy i te sprawy. Nie czytałem, więc państwo pozwolą, że nie będę odnosił się do ich jakości, ale odniosę się do czegoś innego. Do tego, jak łatwo przychodzi nam kategoryzowanie innych ludzi, a jednocześnie ustawianie samych siebie kilka stopni wyżej. Owszem, twórczość E. L. James raczej nie powinna znaleźć się na tej samej półce, co dzieła powiedzmy Johna le Carré lub Dostojewskiego, ale czy osoby czytające erotyki są… głupsze? Inaczej. Czy to, że my tego nie czytamy sprawia, że jesteśmy mądrzejsi?

www.unsplash.com/Martin Oslic

Nie wiem jak was, ale mnie absolutnie nie interesuje to, co czytają inni. Tak samo, jak nie interesuje mnie, z kim sypiają. To prywatna sprawa, ale nie potrafię przeboleć jednego. Tego, że literatura źle napisana, wychwalana jest pod niebiosa tylko dlatego, że w końcu „coś” się przeczytało i przy tym nie zasnęło. Nie oszukujmy się, miałkie, płytkie i kiepsko napisane książki sprzedają się lepiej, niż pączki pod hash barem. Dotyczy to każdego gatunku literackiego i wystarczy, żeby w środku pojawił się ostry seks, ostry język i mamy ostrą jazdę po topkę Empiku.

Marzy mi się sytuacja, gdzie w grupach Facebook’owych, zrzeszających tysiące ludzi, prowadzone będą rzeczowe dyskusje. Bez bałaganu, bez udowadniania, że to co my czytamy, jest lepsze od tego, co czytają inni. Niech sobie czytają, wolna droga, ale błagam, nie róbmy z kiepskiej literatury czegoś wyjątkowego tylko dlatego, że była na przecenie w Biedronce.

Bartosz Szczygielski