Fragment norweskiej petardy, absolutny must read!

fot: materiały prasowe Wydawnictwa Literackiego

Słuchajcie, to jest naprawdę dobra, mocna rzecz. Nawet zaryzykuję tezę, że to jedna z najlepszych książek, które pojawiły się w tym roku na polskim rynku.  Kiedy widzimy hasło „literatura skandynawska”, myślimy – kolejny kryminał, wciągająca lektura, które porwie nas w wir dochodzeń, przesłuchań, tajemniczych śmierci i niewyjaśnionych zaginięć. Simon Stranger staje jednak po drugiej stronie, dodając cegiełkę do niekryminalnej siły literatury norweskiej. Mówi wprost o rzeczach, które dotychczas były pomijane, przemilczane. Autor  nakreśla portret podwójny młodego mężczyzny, jednej z najbardziej znienawidzonych postaci podczas niemieckiej okupacji. Henry Oliver Rinnan, bo o nim mowa, to postać historyczna, nazistowski kolaborant, pracujący dla okupanta szpieg i zbrodniarz wojenny.

Pewnego dnia autor, i jednocześnie narrator oraz bohater, odkrywa, że jego teściowa urodziła się w willi w Trondheim, w której w latach II wojny światowej miał swoją kwaterę Rinnan. Cała historia jest niezwykła o tyle, że rodzina żony Strangera ma korzenie żydowskie… Odkrycie staje się przyczynkiem do próby odtworzenia historii domu w przy Jonsvannsveien czterdzieści sześć.

Opowieść przeplatana jest relacjami z badań przeprowadzanych przez autora, migawkami z życia jego rodziny oraz refleksjami na temat antysemityzmu w ujęciu historycznym. Szkielet realnych wydarzeń historycznych uzupełniony jest elementami fikcji literackiej w najlepszym wydaniu. Język jest precyzyjny, dosadny, doskonale opisujący istotę zła.

Przeczytaj fragment Leksykonu światła i mroku:

N

N jak nowi członkowie, nowe upoważnienia i nowa kwatera główna pod nowym adresem, przy Jonsvannsveien czterdzieści sześć.

Jest wrzesień 1943 roku. Rinnan po raz pierwszy wchodzi do salonu, w butach. Rozgląda się, szeroko uśmiecha i myśli, że tutaj będzie im dobrze. Blisko centrum, a jednak na uboczu. Dużo miejsca i widok na pola, jeżeli ktoś by coś kombinował, do rodziny zaś szybko można dojechać autem.

Podchodzi do okna, skąd patrzy w dal, ponad więdnącymi drzewami owocowymi w ogrodzie, wydmuchuje chmurkę dymu, która rozpływa się w tym samym miejscu, i odwraca się do pozostałych. Są wśród nich Ivar Grande, Kitty i Inga. Karl Dolmen, Solveig Kleve i jej ośmioletnia córka, która też ma zamieszkać w tym domu. Wszyscy młodzi, tak jak on. Wszyscy weseli, tak jak on. Pokazuje im, gdzie mają odstawić skrzynki, które wnoszą, a następnie otwiera jedną i wyjmuje butelkę koniaku. Zdobył ją specjalnie na tę okazję. Inni mieszkańcy miasta nie mają papierosów, nie mają wódki, nie mają samochodów, benzyny ani pracy. On ma wszystko.

Ivar? Przyniesiesz kieliszki? — pyta Rinnan.

Czy to chwilowe wahanie w spojrzeniu zastępcy dowódcy, Ivara Grandego? Czy uważa się za zbyt ważnego, by wykonywać tak proste zadania? Mimo to robi, co każe mu Rinnan. Wychodzi z nim Inga. Potem wszyscy gromadzą się wokół Henry’ego, tak jak kiedyś stawał w półkręgu z rodzeństwem w lesie albo na piętrze, gdzie spali. Rinnan podchodzi do każdego po kolei, napełnia kieliszek za kieliszkiem, czuje unoszącą się woń koniaku, tak mocną, że prawie szczypie go w oczy. Po tym jak nalewa wszystkim, wznosi toast.

Drodzy członkowie bandy. Witajcie w naszej nowej kwaterze głównej — mówi i zbliża kieliszek do warg, czuje palący smak w ustach, zauważa też, że alkohol prawie natychmiast rozprasza myśli. — Tutaj możemy w spokoju planować akcje. Stąd będziemy koordynować ataki. Planować infiltrację ruchu oporu, szykować się do zmiażdżenia go od wewnątrz.

Widzi, że słowa te wzbudzają zachwyt, wszyscy się ożywiają.

Razem, moi przyjaciele i współpracownicy, razem jesteśmy najważniejszą bronią Niemców w Norwegii! Słyszeliście, co Goebbels powiedział w swojej przemowie?! Agenci, o których wspomniał, to my! Tak dobrze nam idzie, że wieść o nas dociera aż do serca Niemiec! A będzie jeszcze lepiej! To nasza nowa kwatera główna. Tu będziemy planować akcje… I oczywiście się bawić!

Niektórzy się rozluźniają i unoszą kieliszki. Rinnan wstaje i robi kilka kroków w stronę kominka. Zatrzymuje się, odwraca do pozostałych. Jednym haustem wypija resztę koniaku.

Otrzymaliśmy upoważnienie, by robić, co nam się podoba. Możemy aresztować wrogów, przesłuchiwać ich, a jeśli trzeba — dokonywać egzekucji. Wszelkie środki dozwolone, przypomnijcie sobie tylko, jak próbowali mnie zabić przed moim własnym domem! W czasie gdy spały tam moje dzieci! Jest wojna, ale my ją wygramy. Stąd zmiażdżymy ruch oporu. Tutaj, w tym domu, moi przyjaciele, napiszemy historię! — woła Rinnan na koniec, unosząc przed sobą pusty kieliszek, chwilę wytrzymuje spojrzenia pozostałych, aż nagle ciska nim do kominka. Kieliszek trafia w polana, sypią się iskry, brzęczy szkło rozbite o ściankę za płomieniami.

Kilka osób aż podskakuje. Niektórzy zaczynają się śmiać, ale jego nie oszukają. Już wie, że się go boją, że są niepewni, co może wymyślić, i tak właśnie ma być, bo w ten sposób może dalej nimi sterować, mieć nad nimi pełną władzę. Rinnan zapala kolejnego papierosa i rozgląda się po pokoju, jakby nic się nie stało.

Potem schodzi na dół przyjrzeć się piwnicy.

N jak nazwiska.

N jak nerwy.

N jak noc i nękające myśli, które nachodzą Ellen Komissar, kiedy leży w ciemności w sypialni przy Jonsvannsveien czterdzieści sześć i nie może spać. Nasłuchuje oddechu męża, próbuje poznać, czy śpi, aż wreszcie odzywa się do niego szeptem:

Gerson?

W mroku nie widać tapety, szafek nocnych ani firanek. W mroku nie widać oczu Gersona, które się otwierają i patrzą w ciemność po przeciwnej stronie łóżka, odwrócone od niej.

Cicho odpowiada „tak”. Kilka sekund panuje cisza, aż wreszcie Ellen znów otwiera usta.

Nie wiem, czy dam radę tu dłużej mieszkać.

Ależ, Ellen…?! Myślałem, że tę dyskusję mamy już za sobą?

Ja…

Wiesz, że nie mogę zostawić Jacoba w Trondheim samego z matką. Ktoś musi prowadzić sklep…

Tak, ale dlaczego musimy mieszkać tutaj… w tym domu?

Może wytrzymasz jeszcze trochę? Przejdzie ci.

Mówiłeś tak przed przeprowadzką, ale wiesz, że mi nie przejdzie. Będzie jedynie gorzej. Wszyscy pytają mnie, jak się tu mieszka, czy się nie boję, czy nie…

Cicho, Ellen! Obudzisz Jannicke!

Wiesz, co oni tu robili, Gerson? Wiesz?!

Tak, jasne, że wiem. Ellen, ale to było dawno!

Dawno?! Dzisiaj Jannicke przyniosła z piwnicy kolejną kulę i zapytała, co to takiego. Myślałam, że wszystkie zebrałeś?

Rozejrzę się tam jeszcze raz. Ponownie wszystko umyję. W porządku?

Przez kilka sekund żadne z nich się nie odzywa. Myśli błądzą po omacku w ciemności, jak dwoje ludzi uciekających nocą przez las, bez tchu, wystraszonych, odsuwających gałąź za gałęzią w poszukiwaniu miejsca, w którym można by się wydostać; wtedy Gerson znajduje prześwit.

Nigdy nie narzekałaś na morderstwa w twierdzy Akershus, kiedy tam byliśmy. Albo na wojny, które toczyły się za granicą. To tylko przeszłość! Musimy myśleć o tym, co będzie!

Ja…

Nie możesz po prostu spróbować, Ellen?

Tak…

Dobrze… A teraz muszę już spać. Dobranoc, Ellen.

Dobranoc.

N jak niespodziewane znalezisko. Jest popołudnie w połowie lat pięćdziesiątych. Siostry wdrapują się po schodach na poddasze. Za zamkniętymi drzwiami, które mają przed sobą, znajduje się pokój z łukowym oknem, gdzie nie wolno im wchodzić, bo matka znów ma migrenę i musi odpocząć, ale mogą za to wejść do jednego z pokoików po lewej stronie, do tajnego pomieszczenia na strychu, nazywanego przez Jannicke Klubem Stearynowym. Tajemny kącik, do którego można się dostać jedynie w pozycji skulonej, na czworakach. Starsza siostra prowadzi, trzymając oburącz świecę o rozedrganym płomieniu, i z przerażeniem zmieszanym z radością pokazuje Grete, co znalazła w środku: malutki woreczek związany sznurkiem. A w nim coś dziwnego. Nieduże, powyginane płatki czegoś suchego i twardego, co Grete rozpoznaje dopiero po kilku sekundach. To paznokcie. Nie tylko końcówki, ale całe ludzkie paznokcie.

Powieść ukaże się 17 czerwca w Wydawnictwie Literackim. Z norweskiego przełożyła Katarzyna Tunkiel.

Materiał powstał na podstawie informacji prasowej