„Jako dziennikarz miałem dyżury w bibliotece”, rozmowa z Robertem Małeckim

Robert Małecki, fot: Łukasz Piecyk

Małe miasto, mroźna zima, dwa trupy i brak śladów zbrodni. Czy z tych składników można stworzyć rasowy kryminał? Już wkrótce premiera „Skazy” Roberta Małeckiego. Rozmawiamy o powieści, która otwiera nowy cykl kryminalny.

W piekle polskiej prowincji

Marka Benera, dziennikarza poszukującego swojej zaginionej żony, czytelnicy mieli już okazję dobrze poznać. I jak widać po odbiorze Twojej kryminalnej trylogii z Toruniem w tle, zaprzyjaźnili się z tym bohaterem. Skąd więc pomysł, żeby właśnie teraz, właśnie w takim momencie, odstawić go na boczny tor?

Marek Bener wykonał swoje zadanie i zasługuje na chwilę odpoczynku, na którą ja z kolei nie mam najmniejszej ochoty. Tym bardziej, że pomysł nowego cyklu kryminalnego kiełkował w mojej głowie od chwili wydania debiutu, a więc od września 2016 roku. Już wtedy wiedziałem, że nowym bohaterem moich powieści uczynię komisarza Grossa. Niewiele wówczas o nim wiedziałem, ale z czasem szkic tej postaci zyskiwał głębi i w końcu powstał całkiem zgrabny portret. Potem wystarczyło osadzić tego człowieka w odpowiednim miejscu i dać mu do rozwiązania tajemniczą sprawę. Tak oto powstała „Skaza.”, której premiera 5 września.

Twoi wierni Czytelnicy wiedzą czego się spodziewać, a na co mogą liczyć nowi?

Wojtek Chmielarz, autor okładkowej „polecajki” pisze, że to kryminał o piekle polskiej prowincji, rodziny i policji. Mój Wydawca, Czwarta Strona, uzupełnia że „Skaza” to opowieść o dramacie, który zatruwa umysły, ale też o zbrodni, błędach i odkupieniu. A ja dodaję, że to także opowieść o samotności, niezrozumieniu się najbliższych, poszukiwaniu wartości w świecie, w którym jest ich zwyczajnie coraz mniej. Wiem, to nie brzmi jak rasowy kryminał (śmiech)! Jednak przyglądając się warstwie fabularnej, mogę powiedzieć, że starałem się stworzyć interesującą historię, zaczynającą się od znalezienia ciał, które nie noszą żadnych znamion przestępstwa.

Są ciała, nie ma zbrodni. Tylko krzyk z przeszłości domaga się prawdy” – czytamy na okładce.

No właśnie. Więc za tą śmiercią coś musi stać i komisarz Bernard Gross próbuje ustalić co to takiego. Żeby się tego dowiedzieć, musi prześledzić sprawę tajemniczego zaginięcia sprzed dziesięciu lat.

Do tej pory akcja twoich powieści rozgrywała się w Toruniu. Jak jest tym razem?

Skoro postanowiłem odpocząć od Marka Benera, to dałem sobie również czas na odpoczynek od mojego Torunia. Ale nie odszedłem za daleko. Akcja „Skazy” dzieje się w podtoruńskiej Chełmży, 15-tysięcznej miejscowości. Miasto ze wspaniałym jeziorem i starówką nad jego brzegiem, ciekawą historią i dumnie prezentującą się konkatedrą. Niestety, jak wiele podobnych małych polskich miast, nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą. A jednocześnie ma w sobie to coś, co sprawia, że kiedy przechadzasz się jego ulicami, to już wiesz, że to znakomita scenografia dla powieści. A dla kryminału – wręcz wymarzona.

Robert Małecki, fot: Łukasz Piecyk

Łączy cię coś z tą Chełmżą?

Zaczynałem tam pracę jako reporter toruńskich „Nowości”. Uczyłem się fachu przyjmując mieszkańców na tak zwanych dyżurach reporterskich, podejmowałem różnego rodzaju interwencje. Co ciekawe, dyżury te pełniłem w bibliotece, w pomieszczeniu na parterze po prawej, gdzie obecnie znajduje się dział wypożyczeń. Każdego tygodnia przygotowywałem całą stronę poświęconą wydarzeniom z Chełmży. Było to dawno temu i prawda jest taka, że pewnie nie pomyślałbym o niej jako miejscu akcji moich powieści, gdyby nie fakt, że obejrzałem „Belfra”. Część scen do tego serialu kręcono właśnie tam. I wtedy przypomniałem sobie o mieście nad jeziorem i o jego potenacjale fabularnym.

A jakie uczucia towarzyszą przed zbliżającą się premierą?

Głównie strach (śmiech)!

To już twoja czwarta książka, jesteś na rynku od niemal dwóch lat. Czego tu się bać?

Przed wydaniem debiutu bałem się, co oczywiste, bo to był debiut. Było dla mnie ważne, jak zostanie przyjęty. Kiedy napisałem drugą część przygód Marka Benera, bałem się jak zostanie przyjęta, bo zmieniłem sposób narracji. Z historii tworzonej w pierwszej osobie przeszedłem na narratora trzecio-osobowego oraz uspokoiłem akcję. Z kolei przy „Koszmarach („Koszmary zasną ostatnie” – przyp. red.) bałem się jak zostanie przyjęte zakończenie trylogii. A teraz boję się, bo napisałem zupełnie inną powieść. Niespieszną, nieco melancholijną, trochę duszną, trochę mroczną. Brak w niej pościgów, walki na pięści, nagłych twistów, itp. Ale niewątpliwie jest to powieść, którą chciałem napisać, bo siedziała głęboko w mojej głowie już od dawna. No i wreszcie boję się, bo stworzyłem też zupełnie innego bohatera. Tym razem to policjant. Nie wiem jak zostanie przyjęty przez Czytelników.

Właśnie, może powiesz o nim coś więcej?

Komisarz Bernard Gross jest po czterdziestce. Na skutek konsekwencji pewnych zdarzeń z 2008 roku na własną prośbę zostaje przeniesiony z Komendy Miejskiej Policji w Toruniu do komisariatu w Chełmży. To człowiek, który zetknął się ze złem i to spotkanie pozostawiło w nim trwały ślad, skazę. Jest wycofany, ucieka od zgiełku, prowadzi niemal samotniczy tryb życia. A jednocześnie to wytrawny śledczy. Ma nosa do rozwiązywania zawiłych zagadek kryminalnych.

 

Fragment powieści:

Od łódki dzieliło go nie więcej niż dzie­sięć metrów. Za nią, na brzegu, roiło się od mieszkańców. Przy linii brzegowej zauważył dwóch policjantów z prewen­cji. Podniósł rękę niby na powitanie, ale jednocześnie dał im czytelny znak, żeby powstrzymywali co bardziej ochoczych młodych gniewnych od wchodzenia na lód. Gwar dolatywał w jego stronę niesiony wraz ze ślizgającym się po tafli lodu mroźnym wiatrem.

Podszedł bliżej i wtedy dojrzał w łódce szmaty przyprószone śniegiem. Odwró­cił się i spojrzał w miejsce, gdzie straża­cy rozkuwali lód. Nie wiedział jeszcze, kim był topielec, nie wiedział, co robił na zamarzniętym jeziorze i kiedy załamała się pod nim tafla lodu.

Od łódki w stronę centrum nie prowa­dziły żadne ślady. Wykluczył więc ten trop. Musiał tylko sprawdzić, czy nie było ich od strony brzegu. Zbliżył się do zaniedbanej łajby i dopiero wtedy zrozumiał, jak bardzo się pomylił.

Serce gwałtownie zaczęło pompować krew.

To nie były szmaty.”

ROBERT MAŁECKI

Politolog, filozof i dziennikarz, a także nauczyciel kreatywnego pisania. Przede wszystkim jednak w równej mierze au­tor i czytelnik kryminałów. Uznawany za jednego z najlepszych polskich specjalistów w tej branży.

Kryminalne serca czytelników zdobył świetnie skonstruowaną, mroczną i wciągającą do ostatniej strony trylogią z Markiem Benerem („Najgorsze dopiero nadejdzie”, „Porzuć swój strach”, „Koszmary zasną ostatnie”).