Nie wiem, czy zauważyliście, ale pisarze wchodzą w przestrzeń publiczną coraz śmielej. Jeszcze nie tak dawno kontrakt Szczepana Twardocha z Mercedesem odbił się szerokim echem – w mediach huczało, buzowało, niosło się pytanie, czy to się godzi. Dziś Szczepan łypie na nas gniewnie z bankowych witryn, Kasia Bonda podejmuje współpracę z Max Factor, a plejada autorów kryminałów rusza z dokumentalnym serialem na platformie Polsatu. Wychodzą poza przypisaną im rolę. Jak swego czasu Łukasz Orbitowski użyczający swojego Instagrama do promocji serialu Netfliksa.
Cieszy. Podobnie jak to, że HBO Polska jest takie dumne, że realizuje „Ślepnąc od świateł”. To, w jaki sposób mówią o tej produkcji, daje nadzieję, że więcej nie powtórzy się obrzydliwość, jakiej dopuszczono się na gali Bestsellery Empiku, gdy fetując sukces serialu „Belfer” pominięto odpowiedzialnych za tę historię scenarzystów. A okoliczności powstawania „Chyłki” Mroza? Ogromnie cieszy mnie, że w komunikowaniu tej produkcji rola pisarza i literackiego pierwowzoru wciąż jest najważniejsza, a newsy obsadowe, choć ważne, schodzą na drugi plan. Super, naprawdę.
To, co lubię jeszcze bardziej – gdy pisarz świadom swojej pozycji postanawia coś z tym zrobić. Coś ważniejszego. Pamiętam, jak z dumą i podziwem obserwowałem, jak Zygmunt Miłoszewski mówi politykom na gali „Paszportów Polityki”, że powinni się wstydzić swojego podejścia do kultury.
A Twardoch? Jakby mi nie było po drodze ze Szczepanem (a często nie jest), ma mój szacunek za to, jak wytrwale i bezkompromisowo walczy o śląskie tradycje.
Piszę o tym wszystkim przy okazji listu wystosowanego przez wielu znanych pisarzy do organizatorów Targów Książki w Krakowie. Listu pełnego trafnych spostrzeżeń, bardzo sensownych uwag, zarzutów i kwestii do bezwzględnego i pilnego poruszenia. Listu podpisanego między innymi przez Jacka Dehnela, Olgę Tokarczuk, Sylwię Chutnik czy Jakuba Żulczyka. Listu, który, podkreślam, w całej rozciągłości popieram.
Dla niewtajemniczonych prosto i dosadnie: Targi w Krakowie od dawna są imprezą cholernie niewygodną, a do tego coraz bardziej stają się imprezą niebezpieczną. Wie o tym każdy, kto choć raz był na targach w sobotę i kto przeciskał się wąskimi alejkami, nie w kierunku, w którym chciał iść, a tam, gdzie niósł go tłum. Nie zliczę, ile razy ja, człowiek postury raczej słusznej, z łokciami wyrobionymi na dziesiątkach koncertów, miałem problem z dopchaniem się do miejsca docelowego. A co ma powiedzieć ktoś mniejszy?
Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, fot: smakksiazki.pl
Że już nie wspomnę o tym, że chyba każdemu w wielkiej hali pełnej papieru przynajmniej raz przyszła do głowy myśl, co by było, gdyby wybuchł tutaj pożar. Zapewnienia organizatorów, że wszystkie normy w tym względzie są spełnione, mam za puste i śmieszne. Tak może powiedzieć wyłącznie ktoś, kto nigdy nie uczestniczył w ewakuacji, nie wspominając już o pożarze.
Dojazd na targi to żart, w dodatku jeden z tych rzucanych przez wujka Włodka przy naleweczce po rodzinnym obiedzie, czyli żałośnie nieśmieszny i w dodatku opowiadany co roku. Trzymając się podniesionej już wcześniej tragicznej wizji, już widzę te karetki czy wozy strażackie dojeżdżające na miejsce wydarzenia.
I tak dalej i tak dalej. Nie chodzi tu o skupianie się na samych Targach w tej chwili, czy na treści odpowiedzi, w której dwa razy podkreślono z wyrzutem, że korespondencja, zanim została przeczytana przez prezydenta miasta czy organizatorów Targów, trafiła do opinii publicznej. Jezu, mając jeszcze w pamięci mój list do Remka i reakcję wielu ludzi na niego, muszę zapytać: czy nikt w tym kraju nie wie, na czym polega list otwarty? I że jego istotą jest to, że ponieważ został on upubliczniony, nie można go zignorować i mieć w dupie, jak to często dzieje się z krytyczną korespondencją? List upubliczniony, jeśli doczeka się odpowiedzi, pozwala po jakimś czasie powiedzieć publicznie: sprawdzam! I jeśli się wywiązałeś ze złożonych obietnic, możesz jeszcze wiele na tym ugrać!
To jednak, co jest dla mnie kluczowe w tym tekście, to owo „sprawdzam”, które jest obowiązkiem podpisanych pod listem pisarzy. Bo pojawiła się odpowiedź, padły obietnice, deklaracje, rzeczy do zrobienia etc. Moim zdaniem nierozwiązujące do końca problemu, ale ufam, że czuwają nad tym tęższe głowy od mojej i jak coś mówią, to wiedzą co.
Ale jeśli nie? Jeśli kwestie nie zostaną rozwiązane, jeśli problem przedkładania kolejnej płacącej wejściówkę osoby, kolejnego stoiska, kolejnego wydawcy nad bezpieczeństwo tych już obecnych nie zniknie, to co wtedy?
Pisarze rosną w siłę, zaczynają mieć twarze, rozpoznawalne głosy, ludzie ich widzą, zapamiętują, słuchają, nie tylko czytają. To potencjał, ale należy sobie zadać w tym momencie kilka pytań:
Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, Grzegorz Kalinowski, fot: smakksiazki.pl
Jak wielu z tych rozpoznawalnych będzie w stanie rzucić to na szalę w imię ważnej sprawy? Jak wielu nie ulegnie presji wydawcy i czytelników i użyje ze swojej rozpoznawalności dźwigni do wymuszenia poprawy tej czy innej sytuacji?
Pozostając przy przykładzie tego listu i tych konkretnych Targów, które zaczną się za miesiąc – ilu autorów powie: Jeśli tak dalej będzie, jeśli nic lub niewiele się zmieni to pieprzyć mój zysk, pieprzyć korzyści z bycia na tak wielkich targach, bezpieczeństwo jest ważniejsze?
Chcę wierzyć, że wszyscy podpisani pod listem i wielu innych również. I mam szczerą nadzieję, że nie skończy się na liście i w razie potrzeby ewentualnym bojkocie, ale także na tym, że wszyscy pokażemy, że nie po to mamy większy lub mniejszy dar opowiadania historii, by teraz uciszać go w sobie w imię zysków naszych czy cudzych.
Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, fot: smakksiazki.pl
Proponuję zatem następującą rzecz. Jeśli okaże się, że sytuacja jest nadal tak zła, jak do tej pory… uczyńmy ją jeszcze straszniejszą. Wykorzystajmy naszą wiedzę, talenty pisarskie, umiejętności obserwacji i przewidywania i tylko w oparciu o nie napiszmy antologię opowiadań: „Tragedia na targach”. Opiszmy same realne scenariusze w oparciu o nasze postulaty. Oddajmy w pełni realia wydarzenia i niech ludzie sami zadecydują, czy kompletny, być może do tej pory pomijany obraz tego, co się może wydarzyć im pasuje. Teksty rozdajmy za darmo. Albo lepiej – zysk przeznaczmy na rodziny ofiar pamiętnych katowickich targów gołębiarskich.
A co do samych Targów, pojedźmy wszyscy tam, gdzie będzie bezpiecznie dla ludzi, którzy kupują nasze książki. Niech to będzie kryterium kluczowe przy rezerwowaniu sobie październikowego weekendu 2019.
I szczerze, z całego serca. Oby to nadal był Kraków. Ale nie za wszelką cenę.