Ach, styczeń! Mój ulubiony miesiąc w roku, bo wtedy wszyscy nagle dostają wiatru w skrzydła. Siłownie zapełniają się pełnymi wigoru trzydziestolatkami ze słuchawkami w uszach, spada sprzedaż papierosów i alkoholu, a świat staje się po prostu piękniejszy. I nie szkodzi, że za oknem szaro, buty przemakają, a do roboty i tak trzeba chodzić. I w związku z tym, że nastał nam nowy rok, ja także mam pewne postanowienie. Czytał będę mniej.
Czytanie stało się czymś ekskluzywnym, a przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. A już na pewno takie jest w oczach wielu osób, które chętnie stają się „niestatystycznymi Polakami”, bo wiadomo, że ci statystyczni książek nie czytają. Nie jestem w stanie tego pojąć, bo sam proces czytania nie jest rzeczą specjalnie skomplikowaną. Czytanie ze zrozumieniem już tak, ale o tym za chwilę. Dobrze też wiemy, jak to wygląda ze statystykami. Ilekroć mówi się o stanie czytelnictwa, zawsze przywołuje się konkretny raport. Mało kto przywołuje wtedy liczebność próby, która za 2017 rok wynosiła… 3185 osób.

www.unsplash.com/Susan Yin
Nie da się jednak ukryć, że chyba nie czytamy za dużo. Małe księgarnie upadają, bo wygodniej jest pójść do centrum handlowego i tam coś kupić. Zresztą najtaniej i najlepiej to jest w sieci, więc sytuacja księgarni raczej nie ulegnie poprawie. Czemu jednak zamiast czytać więcej, moim postanowieniem noworocznym będzie czytanie mniej? Z prostego powodu – w czytaniu nie ma nic magicznego. Nie czyni mnie lepszym człowiekiem, a już na pewno nie stanę się nim czytając coś, co mnie po prostu męczy.
I dlatego będę czytał mniej, a pozycje wybierał w prosty sposób. Kierując się intuicją i z polecenia osób, którym ufam w tej kwestii bezgranicznie. Mam to szczęście, że w swoim otoczeniu takie osoby mam. Niestety, nauczony doświadczeniem, wiem, że opinie znalezione w Internecie na niewiele się zdają. Często mam wrażenie, że powstają po przeczytaniu opisu książki, a nie jej samej. I tu dochodzę do kolejnego spostrzeżenia, a mianowicie tego, że czytać lubię ze zrozumieniem. Nie interesują mnie zapychacze umysłowe, bo od tego mam filmy. Kolorowe obrazki, które sprawiają, że się wyłączam. Jestem niestety chyba starej daty, bo książki według mnie powinny robić z głową coś innego.
Czytanie dla samego czytania nie jest, a przynajmniej dla mnie, żadną wyższą formą rozrywki. Nie lubię też tego „ciśnienia”, które gdzieś tam zakotwiczono w mojej głowie i które nieustannie przypomina mi: czytaj więcej, bo jak nie czytasz, to jesteś głupi. Cóż, może i jestem, ale wiem też, że pochłanianie książki za książką prowadzi do jednego. Do zmęczenia materiału. Zaczyna się szukać czegoś, co wywoła w nas emocje, a z każdą kolejną lekturą jest po prostu coraz gorzej. Nic nie cieszy, nie sprawia przyjemności, a strony po prostu się przewraca, bo jak się tego nie robi, to jest się gorszym. Jest się tym smutnym, statystycznym Polakiem, który siedzi przed telewizorem i żłopie piwo.

www.unsplash.com/Clem Onojeghuo
Mnie taki czytelniczy marazm też dopadł. Książki przestały mi dawać przyjemność, a już na pewno nie taką, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Kartki leciały jedna za drugą, a ja czułem się tak, jakby oglądał coś, co już widziałem tysiąckroć. Może wybierałem zbyt podobne do siebie lektury, bo w większości były to kryminały. Może, nie wiem, ale to nieistotne. Uświadomiło mi to, że czytanie może po prostu… zmęczyć. Zaorać.
Mam więc zamiar czytać mniej. Zrobić sobie detoks, który mam nadzieję doprowadzi do tego, że kolejna książką, za którą złapię, znów sprawi, że poczuję się jak dzieciak. Tak, że będę ją chłonął, a nie czytał. Przeżywał, a nie przekartkowywał. Brakuje mi tego uczucia. Brakuje mi tej dziecięcej zabawy z odkrywania. Odnajdywania smaczków i szczegółów utkanych przez autora. Potrzebuję odwyku i patrząc na to, jak i ile książek pojawia się na rynku, mam wrażenie, że taki odwyk przydałby się także wydawcom.
Można wydawać i można czytać wszystko, jak leci. Można też czytać mniej i mieć z tego dziecięcą radość. Nawet jeżeli ma to oznaczać chwilowe odstawienie, bo jest ono warte emocji, które potem się pojawią.
A przynajmniej taką mam nadzieję.
Bartosz Szczygielski