Fascynujecie się Markiem Krajewskim, Stiegiem Larssonem, Zygmuntem Miłoszewskim? Zapomnijcie o nich. Na scenę kryminału wkracza profesor Krzysztof A. Zajas. Dodajmy, że wkracza z przytupem. Zawodowo zajmuje się badaniem literatury, ale w końcu sam wziął się za jej tworzenie. „Ludzie w nienawiści” to pierwsza część trylogii kryminalnej, której miejscem akcji jest Kraków i okolice. Drugi tom trafi na półki w kwietniu.
Panie profesorze, komisarz Krzycki będzie polskim Kurtem Wallanderem?
Chcę, żeby Krzycki był nasz. Ma dużo polskich cech. Łącznie z tym, że stara się być racjonalny, a wychodzi mu, że jest intuicyjny.
Przyzna Pan, że słabości mają jednak podobne: kobiety i alkohol.
Kobiety i alkohol to słabości wszystkich mężczyzn, nie tylko detektywów.
Jak zareagowali studenci na Uniwersytecie Jagiellońskim na fakt, że ich profesor napisał kryminał? Więcej uszczypliwości czy szacunku?
Różnie. Trochę mieli z tym zabawy, np. jeden ze studentów obniżył mi notę na pewnym portalu literackim, bo dał mi tylko ocenę 6/10. Generalnie są jednak zadowoleni, że ktoś taką normalną książkę do czytania napisał. Od tej strony chyba u nich zapunktowałem. Jest bardzo sympatycznie, jeśli ktoś przyzna, że czytał. Powiem szczerze, że cenię czytelników, którzy zarzucają mi jakieś niedociągnięcia.
Na przykład?
Jeden z czytelników wytknął mi, że w Mc Donaldzie nie ma talerzy. To jest fajny szczegół, na który ja nie zwróciłem uwagi. Inny czytelnik zauważył, że na ulicy Szerokiej na Kazimierzu jest komisariat, a nie komenda. Ja się nie oburzam, wręcz przeciwnie. To są bardzo ciekawe uwagi.
Wie Pan już jak „Ludzi w nienawiści” odebrali małopolscy policjanci?
No właśnie nie wiem. Myślałem nawet, żeby pojechać z książką i wręczyć ją szefowi wydziału kryminalnego, ale nie zrobiłem tego jeszcze. Faktem jest, że po napisaniu książki inaczej patrzę na pracę policjantów. Przyglądam się jakie wykonują gesty, jakie są ich reakcje na ulicach w Krakowie.
Przed nami jeszcze dwa tomy przygód komisarza Krzyckiego. Czy miał Pan od początku w głowie całą trylogię, czy były momenty, że dochodził Pan do ściany i nie wiedział co dalej?
Przyznam, że miałem kryzys, a co się z nim wiązało, nawet półroczną przerwę w pisaniu. Dotarłem do połowy i nie wiedziałem co dalej z tym zrobić. W międzyczasie napisałem prawie całe dwie inne powieści, a potem wróciłem do przygód Krzyckiego. Wtedy poszło już z górki.
Czytając „Ludzi w nienawiści” łapałem się na tym, że oczami wyobraźni widziałem fabułę książki na ekranie kina. Widzi Pan taki potencjał?
Każdy by chciał, żeby jego książka została sfilmowana. Powiem Panu tak, że rozmawialiśmy z żoną, kto mógłby hipotetycznie w takim filmie wystąpić. Największy problem mieliśmy z głównym bohaterem. Krzyckiego mógłby zagrać Andrzej Chyra. Mógłby też zagrać główną rolę Marcin Dorociński. On najbardziej mi przypomina bohatera mojej książki. Za parę lat mógłby go zagrać Dawid Ogrodnik, to ten aktor, który zagrał w „Idzie”.
Zdjęcie autora oraz okładka: https://www.soniadraga.pl