Można mieć wszystko, a jednocześnie nie mieć niczego. Był w miejscu, o którym marzy każdy młody piłkarz. Najlepsze europejskie kluby, reprezentacja swojego kraju, poważanie, sława, pieniądze. Aż tyle, jednak okazało się, że tylko tyle.
„Życie wypuszczone z rąk” to historia Roberta Enke, byłego bramkarza między innymi FC Barcelony czy reprezentacji Niemiec. Znali go nie tylko kibice z całego świata, ale też duża rzesza psychiatrów i psychologów. Teraz nie jest już tajemnicą, że Enke cierpiał na depresję. Gdy grał, nikt o tym nie wiedział. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że żeby wstać rano z łóżka, czy jechać na zgrupowanie klubu, musi wykonać nadludzki wysiłek. Najprostsze czynności sprawiały mu problem. Potrafił nie póść na trening i cały dzień leżeć w łóżku i patrzeć w sufit. Przy każdym błędzie popełnionym na boisku wmawiał sobie, że to już koniec kariery, że jest do niczego. Przykład? Po swoim pierwszym meczu w Fenerbahce uciekł z klubu.
Patrząc z boku, każdy piłkarz chciałby być na jego miejscu. Jednak jak pisał w pamiętnikach sam Robert Enke, w głowie coraz cześciej miał ciemność, która nie pozwoliła mu nie tylko normalnie trenować, ale też żyć. Żeby tego było mało, jego córka zmarła w szpitalu kilkanaście tygodni po urodzeniu. Państwo Enke zaadoptowali kolejne dziecko, któremu nie było dane dorosnąć u boku swojego ojca. Enke był murowanym numerem 1 w bramce Niemiec na Mistrzostwa Świata w RPA. Mówił o tym sam Joachim Loew, selekcjoner reprezentacji. Niestety, wszystko potoczyło się inaczej. Enke zrezygnował z gry w kadrze pod pretekstem nietypowego wirusa. 10 listopada 2009 roku wyjechał z domu na trening. Dzień wcześniej snuł z żoną plany, chciał znów wrócić na boisko. Długo nie wracał do domu, miał wyłączony telefon. Zaniepokojna Teresa Enke zadzwoniłą do trenera, by dowiedzieć się, o której skończył się trening. Dowiedziała się, że tego dnia treningu w ogóle nie było…
Enke rzucił się pod pociąg. Cały piłkarski świat okrył się żałobą. Cały piłkarski i nie tylko piłkarski świat, zaczął głośno mówić o problemi depresji. Nie tylko wśród sportowców. Niestety, żeby to się stało Robert Enke musiał wypuścić swoje życie z rąk.