Słysząc podczas rozmowy słowa, jak te, które pojawiły się w tytule felietonu, zapewne wielu z was mocno by się wkurzyło. Jak ktoś mógłby zakładać, że nasi pisarze są gorsi? Jesteśmy przecież najlepsi we wszystkim, za co się zabieramy. A jeżeli chodzi o umniejszanie zasług, to nie mamy sobie równych.
Ostatnio opublikowano listę powieści kryminalnych, które zostały zgłoszone do kolejnej edycji „Kryminalnej Piły”. Lista jest długa, bo liczy aż 67 pozycji, a po usunięciu powtarzających się nazwisk pisarzy i pisarek, którzy wydali więcej niż jedną książkę w 2017 roku (jak wy to do cholery robicie?), zostaje nam 56 nazwisk. Sporo prawda? Na „Międzynarodowy Festiwal Kryminału” wysłano 80 powieści. Innymi słowy, mamy z czego wybierać.
Owszem, możemy założyć, że nie wszystkie ze zgłoszonych powieści spełniają założenia kryminału, ale z całą pewnością, nie mamy się czego wstydzić. Przecież taka ilość słowa pisanego musi oznaczać, że przynajmniej część z tych książek, jest więcej niż przyzwoita. Co więcej, może być nawet lepsza niż to, co widzimy na księgarskich półkach z napisem TOP na samej górze. Czemu więc tak często zdarza się nam sprowadzać polskich pisarzy do parteru? Nie jest to może już tak nagminne, jak kiedyś, ale dalej bez problemu można znaleźć krzywdzące ich opinie.
Wystarczyło kilka minut na największym portalu z opiniami na temat książek w Polsce i oto wyniki:
– Dają mi wiarę, że polskie kryminały mogą być naprawdę dobre.
– Bardzo dobry, polski kryminał (…)
– Z natury jestem uprzedzona do wszystkiego co polskie, w szczególności obawiam się zawsze filmów i książek (…)
– (…) patrząc przez pryzmat polskich pisarek powieści kryminalnej nie liczyłam na cuda (…)

fot: www.unsplash.com/Aaron Burden
Wszystkie ww. fragmenty pochodzą z pozytywnych recenzji, ale sami musicie przyznać, że nie są takie do końca. Może się wydawać, że przesadzam i zaczynam popadać w paranoję. Pewnie jest w tym trochę prawdy, bo mam ku temu skłonności, ale po przeczytaniu tego typu zdań można odnieść wrażenie, że polskie powieści traktowane są… gorzej. I to z tylko jednego powodu. Rodowodu osoby, która daną pozycję napisała.
Może niezbyt dokładnie szukałem, ale nie znalazłem nigdzie opinii, które miałby w sobie wyrażenia tak jak np. „jak na kryminał napisany przez anglika, to jest dobrze” czy „zaskakujące, że francuz potrafi pisać takim językiem”. Rozumiecie o co mi chodzi? Ostatnio Wojciech Chmielarz na swoim profilu autorskim zauważył, że w internetowym głosowaniu na najlepszą książkę 2017 roku, polska reprezentacja jest dość skromna. Znalazły się głosy, które wyrażały zdziwienie, bo przecież powieści jest tak dużo, że nie wszystkie muszą pochodzić od polskich autorów. Zgadzam się z tym, choć chciałbym w takim plebiscycie popularności widzieć znacznie więcej swojsko brzmiących nazwisk.
Widzę dwa powody takiego stanu rzeczy. Pierwszy to niechęć i strach przed tym, że polskie oznacza gorsze. Raz się sparzyłem czytając powieść polskiego autora, więc nie popełnię tego błędu nigdy więcej. Przyznajcie, to głupie. Szkoda tylko, że dalej zdarza mi się słyszeć i czytać takie wytłumaczenia, choć całe szczęście, jest to coraz rzadsze. Drugim powodem jest niestety promocja. Wydawnictwo wykupując prawa do przekładu musi zadbać o to, żeby taka inwestycja się zwróciła. Tu nie wystarczy kilka postów na Facebooku. Tu uruchamia się największe działa. Pamiętacie co działo się przy „Dziewczynie z pociągu”? I powiedzcie mi, że przy takim worku pieniędzy, jaki został władowany w promocje, ta książka nie była skazana na sukces. Czy gdyby polscy pisarze, wszyscy, dostawali akcje na tego typu poziomie, inaczej byśmy ich postrzegali? Możecie mi wierzyć lub nie, ale za sukcesem wielu pozycji nie stoi nic innego, jak kasa.

www.unsplash.com/Annie Spratt
Najgorsze jest to, że nawet przy sprawdzonych i gwarantujących sukces nazwiskach polskich pisarzy, musimy posługiwać się odniesieniami do naszych „lepszych” sąsiadów. Ostatnio rzuciło mi się w oczy hasło reklamujące nową powieść Remigiusza Mroza. „Pierwszy polski thriller psychologiczny na miarę największych światowych bestsellerów!”. Cholera, nie dość, że „pierwszy polski” to jeszcze godny tych „światowych”. Przecież to logiczne, że inni polscy autorzy do tej pory nie pisali thrillerów, a co więcej, jeżeli już powstały, to nigdy nie dorastały one do pięt tym zagranicznym.
Co jak co, ale przyłożyć umiemy jak mało kto.
P.S. „Gniew”, „Uwikłanie”, „Podpalacz” i „Wiara”, czyli dwie powieści nagrodzone Wielkim Kalibrem, nominowana do tejże i kolejna, która być może dostanie nominację w tym roku. To jakbyście byli ciekawi do jakich pozycji odnosiły się przytoczone w felietonie opinie.
Bartosz Szczygielski