21 października 1966 roku nauczycielkę z Londynu wyrwało ze snu silne przeczucie, że wkrótce wydarzy się coś strasznego. Godzinę później w walijskim Aberfan doszło do tragedii – na górnicze miasteczko osunęła się część hałdy węglowej, zabijając ponad sto czterdzieści osób, w większości dzieci. Wśród lekarzy, którzy pojawili się na miejscu, był psychiatra John Barker. To on – dla jednych szarlatan, dla innych innowator łączący naukowe podejście z otwartością na ezoterykę – wpadł na pomysł niecodziennego badania: postanowił zebrać świadectwa osób, które w jakiś sposób przeczuły tragedię. By je odnaleźć, założył we współpracy z dziennikiem „The Evening Standard” Biuro Przeczuć, które z czasem przekształciło się w bazę danych zawierającą sny i wizje, mające posłużyć jako ostrzeżenia. Przeczytajcie fragment książki „Biuro Przeczuć. Historia psychiatry, który chciał przewidzieć przyszłość”, która ukaże się już 31 stycznia w tłumaczeniu Agnieszki Wilgi.
W ciągu ostatniej doby cały świat dowiedział się o istnieniu walijskiej wioski o nazwie Aberfan – miejsca, gdzie dzieci zostały pogrzebane żywcem pod górą odpadów węglowych usypanych przez ich ojców. Wolontariusze z Czerwonego Krzyża rozdali między innymi dziesięć tysięcy papierosów. Brytyjska organizacja zajmująca się ochroną zwierząt wysłała na miejsce furgonetkę i pięciu pracowników, którzy chodzili po domach, by sprawdzić, czy zwierzęta nie ucierpiały w wyniku zamieszania i nie wymagają szczególnej opieki (jak się okazało, takie problemy nie występowały). Jeśli na miejscu katastrofy coś było potrzebne, natychmiast przysyłano tego ogromne ilości. Na wieść, że brakuje rękawic, dostarczono sześć tysięcy par. Gdy policja zgłosiła zapotrzebowanie na spycharkę o nazwie „955 Shovel” [Łopata 955], omyłkowo przysłano dziewięćset pięćdziesiąt pięć łopat. Przed kopalnię zajeżdżały nieoczekiwanie ciężarówki pełne konserw, koszul i owoców. W wielu miejscach piętrzyły się zapasy gumy do żucia, mydła, zup i butelek brandy.
Dostępu do miejsca katastrofy broniła policyjna blokada, ale niemal każdej osobie w mundurze lub dość poważnie wyglądającym samochodzie udawało się ją pokonać. Rankiem 22 października do wioski zajechał ciemnozielony ford zephyr. Za kierownicą siedział wysoki, barczysty mężczyzna w garniturze i pod krawatem. Był to John Barker, czterdziestodwuletni psychiatra pasjonujący się nietypowymi stanami umysłu. Kilka lat wcześniej zmagał się ze znaczną nadwagą, zaczął więc ćwiczyć i stosować dietę opartą na sucharach, dzięki czemu obecnie ubrania nieco na nim wisiały i zdawał się starszy niż w rzeczywistości. Miał podkrążone oczy, mięsiste wargi i ciemne włosy, które zaczesywał na czoło. Był starszym specjalistą w szpitalu psychiatrycznym Shelton na obrzeżach miasta Shrewsbury, oddalonego od Aberfan jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód, ale leżącego już po drugiej stronie granicy Walii z Anglią. W owym czasie pracował właśnie nad książką, w której dociekał, czy można umrzeć z przerażenia.
W pierwszych relacjach z Aberfan podawano informacje o chłopcu, który zdołał uciec z budynku szkoły bez szwanku, lecz potem zmarł z powodu wstrząsu psychicznego. Psychiatra chciał to sprawdzić, ale na miejscu zdał sobie sprawę, że zjawił się zbyt wcześnie. Wciąż jeszcze odkopywano ciała. „Szybko zrozumiałem, że niezręcznie byłoby w tej sytuacji o niego pytać” – pisał potem. Przeraził się tym, co zobaczył. Sam miał żonę i troje małych dzieci. Na widok spustoszenia robiło mu się niedobrze. Przypominały mu się niemieckie naloty, które przeżył jako nastolatek, dorastając w południowym Londynie, ale tragedia w Aberfan zdawała się jeszcze bardziej wstrząsająca, ze względu na ogromną liczbę ofiar w jednym miejscu, w dodatku tak małych. „Na ulicy stali rodzice zasypanych dzieci, z wyrazem oszołomienia i beznadziei na twarzach. Wielu wciąż płakało. Nie spotkałem tam niemal nikogo, kto by nie stracił kogoś bliskiego”.
Łatwo było namierzyć gapiów i osoby postronne, które przyjechały do Aberfan bez ważnego powodu. Ludzie krzyczeli na policjantów stojących z boku i pijących herbatę. Ktoś rzucił puszką po tytoniu w fotografa i zbił mu lampę w aparacie. W ciągu dnia zaczęło mżyć, setki osób przekopujących rumowisko przemokły, a ulice, i tak już pokryte odpadami, zalewało błoto. Pojawiły się obawy, że hałda może się znów osunąć i spowodować dalsze nieszczęścia. W wiosce panowało potworne napięcie. Punkty pierwszej pomocy przeniosły się do miejsc bardziej oddalonych od zbocza. Przygotowano klakson, który w razie niebezpieczeństwa miał dać sygnał ostrzegawczy.
John Barker mógł po prostu wsiąść w samochód i odjechać, ale tak nie zrobił. Od dawna interesowały go tematy makabryczne i niesamowite. Na pierwszy rzut oka był zwyczajnym psychiatrą. Studiował w Cambridge i w szkole medycznej Uniwersytetu Londyńskiego. Ubolewał jednak nad ograniczeniami swojej dziedziny. Wierzył, że „nowy wymiar” psychiatrii tylko czeka na włączenie go w naukę głównego nurtu, o ile da się przekonać lekarzy, żeby zajęli się zagadnieniami i schorzeniami kojarzonymi przeważnie z medycyną alternatywną i szarlatanerią. Barker należał do brytyjskiego Towarzystwa Badań Parapsychologicznych (Society for Psychical Research), które założono w 1882 roku w celu śledzenia zjawisk paranormalnych. W ostatnich latach przed katastrofą w Aberfan jego członkowie interesowali się problematyką przeczuć, czyli sytuacji, gdy ktoś wie, co się zdarzy, zanim to faktycznie nastąpi. Barker był nowoczesnym lekarzem, a w owych ezoterycznych dociekaniach kierował się podejściem, które opisywał jako „świadomy racjonalizm”. Swoje badania prowadził niejako mimowolnie, jakby władała nim potężna i głęboka siła. W kluczowych momentach życia, gdy mierzył się z jakąś barierą lub ostrzeżeniem, parł dalej, nieustępliwie.
W Aberfan wyczuł, że ma do czynienia z czymś doniosłym, choć nie był pewien, co to takiego. Podczas rozmów ze świadkami katastrofy uderzyły go wzmianki o „kilku dziwnych i poruszających zdarzeniach”. Szkolny autobus wiozący dzieci z pobliskich okolic opóźnił się z powodu mgły i dojechał na Moy Road już po osunięciu się hałdy. Dzięki opóźnieniu jego pasażerowie ocaleli. Pewien chłopiec zaspał, ponoć pierwszy raz w życiu, matka więc pospiesznie wyprawiła go do szkoły. Wyszedł z domu z płaczem, a chwilę potem zginął. Decyzje podejmowane bezmyślnie, automatycznie, na kilka sekund przed osunięciem się hałdy – kubek herbaty przed rozpoczęciem pracy, zwrócenie wzroku w niewłaściwą stronę, odpoczynek na murku – tego rodzaju drobiazgi przesądzały o życiu lub śmierci.
Barker chciał poznać charakter tych decyzji i ich podłoże. Czy ludzie przejawiali racjonalny lęk czy raczej podświadomą wiedzę? Ciemne, sztuczne usypiska nad Aberfan od dawna oddziaływały na wyobraźnię mieszkańców wioski. Członkowie rodzin pogrążonych w żałobie opowiadali o snach i możliwych znakach. W kilka tygodni po katastrofie matka ośmioletniego Paula Davisa, który zginął w szkole Pantglas, znalazła rysunek przedstawiający liczne postacie przekopujące zbocze góry pod napisem „koniec”. Chłopiec wykonał go w wieczór poprzedzający tragedię.
John Barker usłyszał też historię o Eryl Mai Jones, dziesięciolatce o „niezbyt wybujałej wyobraźni”. Na dwa tygodnie przed osunięciem się hałdy dziewczynka powiedziała matce, że wcale nie boi się śmierci. „Po co w tak młodym wieku rozmyślasz o śmierci? – odparła jej mama. – Chcesz lizaka?”
Później zaś nastąpiła rozmowa opublikowana po pewnym czasie przez Barkera na podstawie relacji miejscowego pastora Glannanta Jonesa, pod którą podpisało się oboje rodziców dziewczynki:
Na dzień przed katastrofą Eryl Mai powiedziała do matki:
– Mamusiu, chcę ci opowiedzieć, co mi się dzisiaj śniło.
Matka odparła łagodnie:
– Kochanie, nie mam teraz czasu. Opowiesz mi później.
Dziecko:
– Nie, mamo, musisz posłuchać. Śniło mi się, że poszłam do szkoły, ale szkoły nie było. Zasypała ją góra czegoś czarnego!
Następnego ranka dziewczynka poszła do szkoły i tam zginęła.
Johna Barkera pociągały eksperymenty. Po katastrofie w Aberfan wpadł na pomysł niecodziennego badania. Zważywszy na szczególny charakter zdarzenia i jego przemożny wpływ na świadomość ludzi w całym kraju, postanowił zebrać jak najwięcej przypadków osób, które w jakiś sposób tę tragedię przeczuły, i czegoś się o nich dowiedzieć. Napisał do Petera Fairleya, redaktora działu naukowego w londyńskiej gazecie „Evening Standard”, z prośbą o nagłośnienie tych poszukiwań. […]
*
John Barker otrzymał siedemdziesiąt sześć odpowiedzi na swój apel w sprawie osuwiska w Aberfan. […] Psychiatra odpisał na otrzymane listy i zadzwonił do ich nadawców, żeby spytać o szczegóły i dostępnych świadków. Spośród sześćdziesięciu dość prawdopodobnych przeczuć dwadzieścia dwa miały oparcie w dowodach wskazujących, że zostały opisane, zanim jeszcze hałda numer siedem zaczęła się ruszać. Zebrany materiał przekonał Barkera, że zdolność do przeczuć wcale nie jest w społeczeństwie czymś niespotykanym – jak podejrzewał, może ona występować równie często jak leworęczność. Wizja Eryl Mai Jones, dziewczynki zmarłej w Aberfan, stanowiąca przykład „czystego przeczucia”, jak i szczegółowy opis przedstawiony przez Constance Milder podczas seansu spirytystycznego wydały mu się równie zdumiewające.
Johna Barkera jako lekarza wyjątkowo interesowały relacje siedmiu respondentów, u których przeczuciom towarzyszyły objawy zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Do osób tych oprócz Grace Richardson należała także panna Middleton, która obudziła się, krztusząc się z przerażenia. Inna kobieta, pracująca w bankowym dziale badań, doświadczyła natomiast „silnych fal”, które w okresie poprzedzającym katastrofę co dwie godziny zakłócały jej koncentrację. Większość ludzi należących do tej grupy uważała swoją zdolność jasnowidzenia za cechę stałą, a zdolność przeczuwania zdarzeń dostrzegała u siebie od lat.
Do owej siódemki należał też Alan Hencher, pracownik pocztowej centrali połączeń międzynarodowych. Swój list napisał 29 października, czyli w dzień po ukazaniu się artykułu Fairleya, lecz w przeciwieństwie do pozostałych respondentów, którzy zdawali się albo niepewni, albo przesadnie skupieni na tym, by wypaść przekonująco, Hencher pisał w sposób dość beznamiętny: „Przyjmuję, że jestem w stanie przewidzieć pewne zdarzenia, ale nie mam pojęcia, jak to się dzieje ani dlaczego”.
Na dwadzieścia cztery godziny przed katastrofą w Aberfan siedział po godzinach w pracy, w głównym urzędzie pocztowym, mieszczącym się w Faraday Building w pobliżu Tamizy w londyńskim City. Według jego relacji wszystkie wcześniejsze przeczucia poprzedzała narastająca przez kilka dni silna migrena, „jakby na głowie zaciskano mi stalową obręcz”. Natomiast jeśli chodzi o katastrofę w Aberfan, doznania pojawiły się nagle:
Uderzyło mnie to nagle, bez ostrzeżenia. Zacząłem się cały trząść, poczułem się ospały i nie mogłem się skoncentrować na pracy. Gdy kobieta siedząca obok spytała mnie, czy nie jestem chory, powiedziałem jej, że gdzieś w kraju ma miejsce wielka katastrofa, która może pochłonąć wiele ludzkich istnień. Nie byłem w stanie dokładnie określić miejsca zdarzenia, zresztą nigdy tego nie umiałem. (Od tamtej pory owa koleżanka patrzy na mnie z wielką troską i chyba stara się unikać przebywania koło mnie).
John Barker postawił tezę, która całkiem by pasowała do książki Davida Enocha na temat rzadkich chorób i zaburzeń: stwierdził, że być może istnieje coś takiego jak „syndrom prekatastrofalny”, doświadczany przez niewielką część ludzi. Podejrzewał, że u pewnych osób mogą występować szczególne doznania fizyczne poprzedzające ważne lub emocjonujące zdarzenia, jak u bliźniąt, które twierdzą, że odczuwają nawzajem swój ból, nawet jeśli dzielą je setki kilometrów. „Czy może jest to nieznany dotąd syndrom medyczny lub psychosomatyczny, pokrewny poniekąd zjawisku określanemu mianem »współczującej projekcji bólu«? – pytał Barker w artykule opublikowanym w roku 1967 w periodyku Towarzystwa Badań Parapsychologicznych. – Czy objawy występujące u tych jednostek biorą się ze swoistej telepatycznej »fali wstrząsu« wywołanej katastrofą? Lecz jeśli tak, to dlaczego doświadcza się ich z wyprzedzeniem, a nie dopiero w czasie zdarzenia […]? Nie ulega wątpliwości, że owe »ludzkie sensory katastrof« wymagają dalszej analizy, w tym być może pełnego badania psychiatrycznego”.
W przeczuciach dotyczących katastrofy w Aberfan Barker dostrzegał coś ogromnie obiecującego, lecz zauważał też trudności typowe dla tego rodzaju badań. Podobnie jak w większości przypadków nadzwyczajnej intuicji materiał można zebrać dopiero po fakcie. Należy też zadać sobie pytanie metafizyczne: co właściwie odczuwa ktoś, kto ma przeczucie – czy w jakiś sposób odbiera samo zdarzenie, czy raczej wstrząs i smutek przez nie spowodowane? „Katastrofy w Aberfan nie da się oddzielić od wieści o niej” – pisał lekarz. Jak zatem można wykorzystać przekazywane informacje? Barker przyznawał, że nawet gdyby ostrzegawcze sny i przeczucia od razu upublicznić, nie było powodu, dla którego ktoś miałby im wierzyć lub podejmować na ich podstawie konkretne działania: „Po pierwsze dlatego, że byłyby zapewne niedostatecznie jasne, po drugie zaś nie istniał żaden kanał służący do przekazywania ich odpowiednim władzom”. Osoby, które zgłosiły się w odpowiedzi na artykuł Fairleya, po prostu cieszyły się, że ktoś chce ich wysłuchać. „Oto moje fakty! – pisała wspomniana pracownica banku. – Chętnie korzystam z okazji, żeby Państwa o tych sprawach informować, bo ludzie zwykle są skłonni uznawać człowieka za wariata”.