Jego główny bohater jest dziennikarzem, tak jak on sam kiedyś. Akcja jego książek toczy się w Toruniu, czyli mieście, w którym mieszka. Poznajcie, chociaż już pewnie znacie, Roberta Małeckiego – potrafiącego upiec bardzo ciekawą historię, która finalnie nie okazuje się zakalcem. Dajcie się porwać do Torunia, nie pożałujecie.
W jednym z wywiadów porównałeś pisanie powieści do pieczenia ciasta. Dlaczego tym ciastem jest akurat kryminał?
Bo w gruncie rzeczy chodzi o to, że w jednym i drugim przypadku trzeba mieć w ręku przepis. Kryminał ma swoje określone ramy konstrukcyjne, gorset, który w jakimś stopniu ustawia opowieść, kierunkuje ją. Jako czytelnik, wiem czego mam się spodziewać kiedy sięgam po kryminał. I wcale nie oznacza to ubezwłasnowolnienia gatunku. W tych określonych ramach może się rozgrywać wiele pasjonujących opowieści, co widać zresztą na zapełnionych księgarskich półkach. Zresztą, co tu dużo gadać. W jednej formie można upiec tort, jabłecznik, drożdżówkę, a jak ktoś się uprze to i pizza wyjdzie.
Powiedziałeś kiedyś, że trupy ścielące się gęsto na kartach powieści, to nie jest dla Ciebie rzecz najważniejsza. Co jest więc priorytetem?
Zagadka i tajemnica. Te dwa elementy muszą ze sobą współgrać i być motorem napędowym w moich powieściach. Kiedy zaczynasz od trupa wszystko jest już ustalone, chodzi tylko o to, żeby złapać winnego śmierci i dowiedzieć się dlaczego stało się to, co się stało. I żeby było jasne – taka sytuacja też bywa czytelniczo interesująca. Kocham powieści Arnaldura Indridasona i Jorna Liera Horsta, więc wiem, co mówię. Ale w przypadku opowieści o Marku Benerze postawiłem na tajemnicze zaginięcia. Bez nich nie zabrałbym się do roboty, bo za takimi zdarzeniami zawsze stoi jeden wielki znak zapytania. Ta niepewność co do losów zaginionego powoduje przyspieszony puls. Jak wir potrafi wciągnąć czytelnika i sprawić, by porzucił wszelkie codzienne sprawy i oddał się lekturze. A na tym zależy mi najbardziej.

Toruń, fot: Robert Małecki
Jak to się stało, że Twój główny bohater, Marek Bener, ma tak skomplikowany życiorys?
Bener do pewnego momentu swojego życia był taki, jak wielu z nas. Miał wspaniałą żonę, pracę, którą kochał, czyli mówiąc krótko, był szczęśliwy. Ale nagle w jego życiu osobistym wybuchła bomba – zaginęła jego ciężarna żona. Świat zwalił się Benerowi na głowę. Codziennie zadręcza się pytaniami o jej los, codziennie oskarża się o zaniechania jej poszukiwań. Lata lecą, śladów brak. Nic dziwnego, że Marek wciąż szarpie się i walczy, balansując na linie między okruchami przeszłości a nijaką przyszłością. Niestety, czasami tak bywa, że jedno zdarzenie wywraca do góry nogami nasze życie. Pech chciał, że w 2010 roku padło na Marka Benera.
W obu powieściach zmaga się z zaginięciem żony. Zaginięcie kogoś najbliższego, to chyba najgorsza rzecz, która może nas spotkać. Czy robiłeś do książki badania na ten temat? Łatwo jest zniknąć bez śladu?
W Polsce rocznie ginie około 15 tysięcy osób. To tyle, ile ma podtoruńska Chełmża. Jedno małe miasteczko. Oczywiście wiele, bo ponad 90 proc. osób, udaje się szybko odnaleźć, ale te liczby i tak przyprawiają o ciarki. Jeśli zaś pytasz, czy łatwo jest zniknąć bez śladu to odpowiem tak: życie pokazuje, że łatwo, a przykładów można mnożyć. Wystarczy zerknąć na moje, kujawsko-pomorskie podwórko i wspomnieć chociażby o tajemniczym zaginięciu mojej byłej redakcyjnej koleżanki Aleksandry Walczak, dziennikarki z Grudziądza. Ale spójrzmy dalej. Londyn 14 września 2007 roku. Kamery w samym centrum miasta, na stacji King’s Cross, rejestrują niepozornego 14-latka. To ostatnia informacja o jego losie. Młody, uzdolniony matematycznie chłopak znika w jednej z największych metropolii świata jak kamień w wodę. Żadnego punktu zaczepienia. Od tamtej chwili minęło właśnie 10 lat, a Andrew Gosden wciąż nie został znaleziony.
W obu powieściach pierwsze zdanie od razu wsysa czytelnika w akcję. Jaka jest recepta na taki początek?
Ważne jest to, jak się powieść zaczyna, ale nie mniej ważne, jak się kończy. Z tymi pierwszymi zdaniami to jest tak, że one przychodzą z czasem. Najpierw jest ciągłe myślenie o scenie, o tym, kto i dlaczego się w niej pojawi. Z tego zamysłu i wielokrotnych pisarskich prób powstaje coś, co zaczyna mi się podobać. Dopiero wówczas więcej energii poświęcam na szlifowanie pierwszego zdania i akapitu.
Jak Twoje wykształcenie filozofa i politologa pomaga w konstruowaniu postaci?
Pomaga na pewno moje dawne doświadczenie dziennikarskie i poznawanie ludzi. Różnych, bo czasem dobrych, czasem złych, ale zawsze innych, inaczej się wysławiających, inaczej wyglądających. Myślę, że to jest dobry background do tworzenia postaci literackich.

Robert Małecki, fot: Łukasz Piecyk
Masz swoją ulubioną postać ze swoich książek?
Nie jest to żadną tajemnicą, że najważniejszą dla mnie postacią jest Marek Bener. Chociaż toruńska trylogia, której dwa tomy zostały już wydane, a nad trzecim pracuję, dotyczy zaginięcia żony Benera, to tak naprawdę cała historia jest opowieścią o nim, o człowieku, który z tą traumą się zmaga. Odnosi małe sukcesy i większe porażki, walczy często sam ze sobą i z duchami przeszłości. Ta jego perspektywa oglądu świata jest tu najistotniejsza i najciekawsza zarazem.
Jak wypada kryminał polski w porównaniu z kryminałem szwedzkim?
Znakomicie. Wystarczy sięgnąć po powieści Mariusza Czubaja, Wojtka Chmielarza, Zygmunta Miłoszewskiego, Ryśka Ćwirleja czy Kasi Bondy, by zrozumieć, że polska literatura kryminalna jest na światowym poziomie, chociaż wciąż spektakularnych sukcesów w tej materii na koncie nie mamy. Liczę jednak, że nadejdą.
Gdyby miał powstać film na podstawie Twoich powieści, to kogo obsadziłbyś w rolach Marka i Szamana?
Coraz częściej padają takie pytania, więc z przyjemnością się rozmarzyłem. Jestem przekonany, że w roli Benera znakomicie sprawdziłby się jeden z najlepszych polskich aktorów, Tomasz Kot. Jeśli zaś chodzi o Szamana to z obsadą miałbym spory problem (śmiech).
To będzie tylko trylogia, czy może jeszcze zmienisz zdanie?
Trylogia. Dlatego, że w polskiej literaturze kryminalnej dawno nie było wyrazistego wątku spajającego trzy tomy opowieści. Oznacza to tylko tyle, że wątek zaginięcia żony Benera musi znaleźć finał w tomie trzecim. Ale jednocześnie już dziś mogę zapowiedzieć, że Marek Bener nadal będzie rozwiązywał skomplikowane sprawy tajemniczych zaginięć. Umowa na „czwartego” Benera została już podpisana.
Nad czym teraz pracujesz?
Na razie nic więcej zdradzić nie mogę. Ale obiecuję, że nadal będzie kryminalnie i tajemniczo.
Czym dla Ciebie jest absolutne minimum:)?
To święty spokój, na który nie mam co liczyć! (śmiech)

Toruń, fot: Robert Małecki