Zabierając się za pisanie książki nigdy nie przypuszczałem, że będę korzystał z Instagrama. Te dwie czynności wydawały mi się czymś zupełnie różnym, ale jak się okazało, byłem w dużym błędzie. Media społecznościowe zmieniły wszystko, także to, jak dziś wygląda codzienność twórcy. I to jest odrobinę przerażające, bo odnoszę wrażenie, że niedługo przestanie liczyć się treść, a wszyscy zachwycać się będziemy jedynie obrazkami. I dajemy na to ciche przyzwolenie.
Zanim zacząłem pisać powieści, byłem blogerem. No, może nie do końca w tym rozumieniu tego słowa, do jakiego większość z nas się przyzwyczaiła, ale całkiem blisko. Pisałem recenzje książek na kilku portalach. Przez lata powstały setki tekstów, które dalej można gdzieś tam wygrzebać w sieci. Za żaden nie dostałem ani złotówki, a co najwyżej egzemplarz książki. Innymi słowy, byłem w dokładnie tej samej sytuacji, co dziś większość blogerów książkowych. Bywało tak, że poświęcałem swój czas wolny na czytanie tego, co nie do końca mi pasowało, bo wcześniej się do tego zobowiązałem. Bywało też tak, że dokładałem do całego tego interesu, kiedy należało pojechać na wywiad czy wysłać komuś paczkę z wygraną powieścią. Doskonale więc zdaję sobie sprawę z tego, ile czasu i energii potrzeba na to, by stworzyć bloga. Miejsce, gdzie czytelnicy będą chcieli wracać.
www.unsplash.com/William Iven
Nie narzekałem na ogrom pracy, bo lubiłem to robić. Lubiłem pisać recenzje, później felietony i w końcu opowiadania. Cieszył mnie każdy czytelnik, któremu chciało się napisać jakikolwiek komentarz. Dziś nie publikuje już recenzji w tej formie, co kiedyś – z prostego powodu: zwyczajnie nie mam na to czasu. Praca zawodowa i praca nad powieścią zabiera cały mój czas, a trzeba czasem coś zjeść i po prostu się wyluzować. Dalej jednak mam kilka blogów, na które lubię zajrzeć, bo wiem, że pojawiające się tam teksty są tego warte. Szkoda tylko, że tych blogów niedługo zacznie ubywać. A wszystko przez social media.
Facebook przyzwyczaił nas do tego, że jest darmowy. Oczywiście to nie jest prawdą, bo płacimy za korzystanie z platformy swoimi danymi oraz zachowaniami, które specjalne algorytmy przekształcają później tak, żeby trafiały do nas profilowane reklamy. Obecnie bez płacenia za sponsorowane posty, można zapomnieć o dużych, organicznych zasięgach. Facebook nie lubi też „wypuszczania” nas poza swoje granice, więc linki przekierowujące poza portal radzą sobie jeszcze gorzej, jeżeli chodzi o zasięgi. Wrzucając dziś post z linkiem, zobaczy go zapewne mniej osób, niż jeszcze powiedzmy trzy miesiące temu.
www.unsplash.com/Jakob Owens
To przekłada się na ruch na stronie. Mniej osób wchodzi na bloga, a my jako twórcy przestajemy odczuwać z radość z publikowania nowych wpisów. Nie dostajemy w końcu żadnej gratyfikacji za wykonaną pracę. Co z tego, że recenzja książki powstawała długie godziny, skoro przeczytało ją potem osiem osób? Co innego Instagram. Pięknie wystylizowane zdjęcie przynosi niemal natychmiastową satysfakcję, bo serduszka pojawiają się jak opętane. Owszem, pod fotografią jest miejsce na opis, ale nie jest on najważniejszym elementem całości. Co z treścią? Co z merytorycznymi tekstami?
Uwielbiam patrzeć na ładnie skomponowane kadry z książkami, ale powoli zaczyna brakować mi miejsc w sieci, gdzie pojawiają się wnikliwe analizy książek. Obawiam się, że za kilka lat zostaną jedynie zdjęcia. Blogi przenoszą się na Instagram, a wpisy zastępowane są materiałami wideo, gdzie najważniejszy jest prowadzący.
Treść?
Treść kiepsko się klika.
Bartosz Szczygielski