Wywiad w kąpielówkach. Tekst Piotra Niemczyka

Piotr Niemczyk, fot: Peter Beym

Tytuł dziwi. Chociaż tylko na pierwszy rzut oka. Na początku przychodzi do głowy żart. Jachty mają tyle do wywiadu, co rowery albo wrotki. Ale po chwili pojawia się refleksja, że skoro rowery i wrotki są wykorzystywane do obserwacji przez służby specjalne, to przecież jachty mogą służyć do łączności, pomiarów, nasłuchu elektronicznego i transportu oficerów i agentów. To właśnie o tym jest ta broszura.

Zaczyna się trochę od teorii szpiegowania, ale ponieważ jest na ten temat dużo grubych książek, więc nie będę się odnosił do kilku stron na początku. Ale już po pierwszych kilku stronach można się dowiedzieć, że pierwsze żaglowce, które można nazwać szpiegowskimi powstały w XIII (!) wieku. Były to brygantyny. To szybsza i bardziej zwrotna wersja bryga. Popularnego wówczas statku transportowego. Także dla wojska. Inna sprawa, że zadania jakie w większości otrzymywały te łodzie bardziej przypominały piractwo niż szpiegostwo. No ale jeżeli piractwo nazwiemy operacjami specjalnymi, to wszystko gra.

Andrzej Kowalczyk, autor „Jachtów szpiegowskich”, ma zupełnie niezłe doświadczenie w operacjach specjalnych. Jako nastolatek był inspiratorem ośmieszenia obchodów 20-lecia PRL. Przed trybuną honorową dla partyjnych oficjeli pod napisem „Niech żyje 22 lipca!” harcerze, do których należał, dopisali „Dawniej E. Wedel”. (Nie wiem czy mam przypominać, że w okresie PRL zakładom Wedla zmieniono nazwę na „22 Lipca” czyli datę ogłoszenia manifestu PKWN). Zimą, po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, rozwiesił na szczycie Mont Blanc transparent „Solidarności”. Odbiło się to szerokim echem po całym świecie. Jako dziennikarz był redaktorem najpopularniejszej, na I zjeździe Solidarności w hali Oliwii w Gdańsku, gazetki „Pełzający Manipulo” (byłem, pamiętam), a później współpracownikiem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.

Niewątpliwie najważniejszy dla żaglowego wywiadu czas to okres II wojny światowej. Jak napisał autor: „Przede wszystkim przemieszczały się bezszelestnie i tanio. Po drugie ówczesne systemy radarowe nie wykrywały drewnianych jednostek. I po trzecie, stosowane wtedy na morzu torpedy były zbyt drogie aby walczyć z jachtami”. I dalej „wywiady (…) werbowały masowo agentów spośród szyprów i załóg głównie kutrów rybackich ale i jachtów żaglowych stylizowanych na kutry.”

W efekcie jachty i kutry odegrały znaczącą rolę w śledzeniu i niszczeniu niemieckich U-Bootów oraz przy przewożeniu agentów, dywersantów i żołnierzy ruchu oporu, przez kanał La Manche, Morze Śródziemne, we wszystkie możliwe strony, a nawet przez Atlantyk do Argentyny, Brazylii i RPA. Szczególnie ciekawe wnioski wysnuwa autor w związku z rejsami do Ameryki Południowej. Czy już w 1944 roku żeglarze przerzucali tam środki mające zapewnić wygodne życie hitlerowskim elitom po przegranej wojnie?

Jedna z najciekawszych opowieści dotyczy przerzucania, francuskim jachtem, niemieckich „nielegałów” wraz z żołnierzami francuskiego ruchu oporu. Inna – dużo bardziej współczesna – zahacza o wysadzenie przez wywiad francuski statku „Rainbow Warrior”, na którym w 1985 roku działacze „Greenpeace” protestowali przeciwko francuskim próbom atomowym na atolu Mururoa.

Polskich wątków jest tak wiele, że można by podejrzewać, że Polska była potęgą morską na równi z Wielką Brytanią i Francją. Kapitanem jednego z pierwszych żaglowców polujących na U-Booty był Polak, przerzuceni przez nieświadomy tego francuski ruch oporu agenci Abwehry udawali Polaków, wielokrotne rejsy Ryszarda Kuklińskiego, podejrzenia wobec Józefa Teligi i setki uciekinierów z PRL do Szwecji to jeszcze nie wszystkie wątki z udziałem Polaków.

Wydawałoby się, że współcześnie, wraz z rozwojem techniki, szczególnie wywiadu elektronicznego, rola jachtów traci na znaczeniu. A jednak nie. Powstają łodzie bezzałogowe napakowane elektroniką do obserwacji takich obiektów jak morskie bazy wojskowe lub rejestrowanie przebiegu manewrów marynarek wojennych.

Zupełnie inną sprawą jest wzajemne szpiegowanie konstruktorów jachtów sportowych. Załogi startujące w najważniejszych regatach mają budżety idące w setki milionów dolarów. Każda informacja o szczegółach technicznych drzewc lin czy żagli jest warta dużych pieniędzy. Chociażby dlatego w 2013 roku, organizatorzy kluczowych zawodów wprowadzili zakaz zbliżania się jachtów, na odległość mniejszą niż 200 metrów. Żeby nikomu nie przyszło do głowy, aby z bliska fotografować szczegóły konstrukcyjne.

Jak łatwo się domyślić, nie jest to książka fabularna. To selektywne i specyficzne kompendium wiedzy o działaniach wywiadowczych, w których istotną rolę odgrywało morze. Kilka opisanych przeze mnie wątków to tylko mała próbka. Chociaż to bardziej broszura niż książka, na 56 stronach dało się zmieścić naprawdę sporą porcję wiedzy.

Piotr Niemczyk