Czytacie Państwo ten felieton na stronie smakksiazki.pl, gdzie raczej nie trafiliście przypadkiem. Mogę więc spokojnie zakładać, że macie w domu biblioteczki, z których na pewno jesteście mniej lub bardziej dumni. Myślę, że sporo osób zainwestowało w potężne regały, które potem fotografowaliście i wrzucaliście zdjęcia na instagram zgarniając sporo serduszek. I pewnie nie wyobrażacie sobie Państwo domu bez książek. A powinniście…
Ogłoszenie corocznego raportu o czytelnictwie w Polsce wywołało stany… no może nie euforyczne, ale jednak dawało się wyczuć pewne zadowolenie i powiew optymizmu. Bo w końcu czytelnictwo nam wzrosło o całe szalone 3 procent. Co oznacza, że 42 procent Polaków w minionym roku przeczytało co najmniej jedną książkę lub dłuższy tekst. No dobra… Umówmy, że kryteria do tego, żeby załapać się do tych 42 procent są żałośnie niskie. Podejrzewam, przepraszam za wulgarność, ale jestem trochę zmęczony powtarzaniem co roku tego samego, że wystarczy jedno dłuższe posiedzenie na kiblu, gdzie zamiast przeglądać facebooka na komórce, przeczytamy kawałek zostawionej tam lata temu powieści, i już możemy zaliczać się do dumnego grona czytelników. Dużo więcej mówi nam inna statystka. Ile osób przeczytało siedem lub więcej książek w roku? Bo to jest grupa prawdziwych czytelników. No więc, szanowni Państwo, jest nas całe 10 procent. W zeszłym roku było to 9 procent. Czyli niby urosło, ale równie dobrze może to być błąd statystyczny. Ta wartość utrzymuje się od lat, co nota bene daje sporo do myślenia, jeśli chodzi o pewne zjawiska na rynku książki. Ale o tym może innym razem.
Ja zwrócę uwagę na inną statystykę. Z badania Biblioteki Narodowej wynika, że 31 proc. badanych nie ma w domu żadnej książki prócz podręczników szkolnych. I teraz weźmy głębszy oddech, uspokójmy się i pozwólmy, żeby ta statystyka do nas dotarła. W co trzecim domu w Polsce nie ma żadnej książki.

www.unsplash.com/Trnava University
Nie wiem, jak Państwo, ale ja mam ten trochę brzydki zwyczaj, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie robię po odwiedzeniu kogoś w domu, jest popatrzenie na jego księgozbiór. To mi potrafi sporo powiedzieć o człowieku. Czy mamy podobne zainteresowania? Co lubi? Czego nie lubi? Czy mamy wspólne tematy do rozmowy? Ale też kim on jest? Bo nasza biblioteczka trochę o nas świadczy, prawda? Pokazuje, jaką drogę przeszliśmy. Jak się rozwijaliśmy. Po prostu kopalnia informacji, które potem oczywiście trzeba wziąć w pewien nawias i traktować z dystansem (bo ktoś może korzystać głównie z usług biblioteki lub czytać ebooki, albo, w drugą stronę, odziedziczył księgozbiór po dziadkach i nic z niego nie przeczytał), ale hej, czy może być bardziej naturalne zagajanie rozmowy niż zapytanie: a co myślisz, o tej książce?
Moja biblioteczka jest dla mnie ważna. Trochę żałuję, że nie mam w domu tyle miejsca na książki, ile bym chciał. Część moich zbiorów mam w formie elektronicznej. Nie mam też dość czasu, ale również determinacji, żeby jakoś sensownie to wszystko ułożyć. Niby wprowadziłem tam pewien porządek – tu reportaże, tam fantastyka, powyżej kryminały, a z boku literatura piękna, ale z biegiem czasu wkradł się tam chaos, który z miesiąca na miesiąc coraz bardziej rządzi moimi półkami. I rozumiem, że nie wszyscy muszą podzielać mój fetysz. Na pewno są osoby, które przywiązują do książek mniejszą wagę lub traktują je bardziej użytkowo. Ale nie mieć w domu żadnej książki? Żadnej powieści, która nas zachwyciła albo towarzyszyła nam w ważnych chwilach w życiu, więc leży na półce, jako pamiątka, przypomnienie tamtych chwil i nieustannie kusi, żeby do niej wrócić, chociaż na chwilę? Żadnego tomiku poezji, który ktoś nam kiedyś dał i może nigdy go nie przeczytaliśmy, ale ta osoba była dla na istotna i nigdy go nie wyrzucimy? Żadnego reportażu, który nami wstrząsnął? Żadnej powieści podróżniczej, po przeczytaniu, której marzyliśmy o tym, żeby samemu wyruszyć w drogę? Żadnego kryminału, przy którym po prostu dobrze się bawiliśmy? Żadnej powieści dla młodzieży, którą zostawiliśmy, bo chcemy ją pokazać naszym dzieciom, jak już dorosną? Żadnego prezentu Gwiazdkowego? Żadnej „Biblii”, „Harry’ego Pottera”, „365 dni”, zakurzonej Trylogii Sienkiewicza w wydaniu sprzed pięćdziesięciu lat o pożółkłych kartkach, żadnej z powieści Mroza? Nic?!
W co trzecim polskim domu nie ma ani jednej książki poza szkolnymi podręcznikami. I to jest chyba statystyka, która najlepiej pokazuje, jak bardzo jest źle. Bo dom bez książek to nie jest żaden ewenement. To coś zupełnie normalnego i zwyczajnego. Coś, co nikogo nie powinno dziwić ani zaskakiwać. I tyle. Pamiętajmy o tym, kiedy będziemy myśleli o czytelnictwie w Polsce.
Wojciech Chmielarz