Spotykamy się trzy dni po bardzo ważnej rocznicy. 25 maja 2005 roku, w finale Ligi Mistrzów Liverpool przegrywając do przerwy 0:3, zremisował, a potem wygrał po rzutach karnych. To był jeden z tych meczów, które najbardziej Panu utkwiły w pamięci?
Nie byłem na tym meczu, ale siedząc przed telewizorem, byłem w siódmym niebie widząc tego Jurka Dudka. Często jest tak, że lubimy jakieś kluby przez pryzmat zawodników, którzy tam grają. My, jako dziennikarze sportowi, mamy tę przewagę, że znamy tych piłkarzy osobiście. Prawdopodobnie wśród większości z nas, te sympatie się zmieniają. Nie powienienem tego mówić tutaj w Katowicach, ale ja się wychowałem na Legii, i jak przyjeżdżał Górnik, to ja też nie krzyczałem niczego pochlebnego w stronę drużyny ze Śląska. Potem mi się to zmieniło, bo gdy przyjechałem tutaj, to poznałem fajnych ludzi, Jak się tych ludzi pozna, to wtedy nie jest ważne jakie oni barwy reprezentują. Wracając do Jerzego Dudka, to jest taki gość, którego nie można nie lubić. Nie mieliśmy wcale tak dużo tych Polaków, którzy zdobyli jakiekolwiek puchary europejskie. Krychowiak był dziewiątym dopiero naszym rodakiem. I dopiero trzecim, który strzelił bramkę w finale. Pierwszą strzelił Staszek Oślizło w 1970 roku. Po nim Boniek, a potem to już nikt.
Dwa lata później, czyli jest rok 2007, ja jestem w Cardiff na tym słynnym posiedzeniu UEFA, na którym przyznają organizację Mistrzostw Europy w 2012 roku. Nas. Polskich dziennikarzy, było tam ze czterech na krzyż. Wtedy moja ówczesna gazeta, czyli „Rzeczpospolita”, była, delikatnie mówiąc, w lepszej sytuacji niż jest teraz. Spotkałem tam właśnie Jurka Dudka oraz Andrija Szewczenkę, który tego karnego decydującego w Stambule nie strzelił. No i pytam Jurka, czy z Szewczenką jak rozmawiał, to o tamtym finale, czy o innych meczach? Dudzio na to: „Ty, on w ogóle ze mną nie rozmawia, robi wszystko, żeby nie spojrzeć mi w oczy”.
Zostańmy jeszcze przy finałach Ligi Mistrzów. 1999 rok, Barcelona, dramatyczny mecz Bayern-Manchester United. Też przed telewizorem, a może na trybunach?
Na Camp Nou. Ja się wtedy rozpłakałem. Ja Bayernowi nie kibicowałem nigdy. Teraz mi się to trochę zmieniło, bo od kiedy ładnie grają i jest tam Lewandowski, to ich lubię. Jednak jak się ma z jednej strony Bayern, a z drugiej Manchester, to nie można nie kibicować Manchesterowi. Ja już się pogodziłem z myślą, że ten Bayern wygra, ale to co się stało, to po prostu się wzruszyłem. Spełniło się moje marzenie. Ja w ogóle mam szczęście do spełnionych marzeń. Chciałem zobaczyć na żywo, jak Brazylia zdobywa Mistrzostwo Świata, zobaczyłem. Jak Real zdobywa Puchar Mistrzów, zobaczyłem. Moje pokolenie doskonale pamięta rok 1968 i mecz Manchester – Benfica, to była klasyka gatunku. I nagle ja jestem na tym Camp Nou, i jestem świadkiem rzeczy absolutnie historycznej. To było po prostu genialne. Piłka nożna to są emocje różnego gatunku. Jeden się emocjonuje, bo postawił u buka, a ja się emocjonuję bezinteresownie. Sporadycznie są takie mecze jak ten wczorajszy na Stadionie Narodowym, że siedzę na trybunach, i jest mo obojętne kto wygra. Mecz był fantastyczny, i to był chyba najlepszy mecz, jaki rozegrano na Stadionie Narodowym. Mecz Włochy-Niemcy był dobry, ale to co się działo wczoraj, to było coś.
Mówi Pan o piłce z wielką pasją. Były momenty, w których jednak zaczęło brakować tej chemii między Panem, a piłką nożną?
W życiu. Nigdy nie powiem, że rzucam mikrofon, rzucam długopis, zmieniam pracę. Nigdy. Nagrywacie to? Nagrywacie. No dobrze. Ja się na Legii wychowałem, ale powiem, że nie życzę Legii mistrzostwa. Chcę, żeby Lech wygrał w tej sytuacji, a najlepiej Jagiellonia. To co się dzieje na tej Legii, to już dawno przestał być mój klub. Piłkarze generalnie w Polsce są przepłacani, są leniwi. Jeśli Bełchatów chce pokazać trenerowi, że gra, to przyjeżdża na Ruch i Piech strzela 4 bramki. Piech, którego do tej pory już nie było, można powiedzieć. Wrócę jeszcze do Legii. Jak się popatrzy na to, co oni zrobili z tym Celtikiem, to można powiedzieć, że to jest pech. Jednak ja patrzę na nich, bo jestem stamtąd i wiem o co chodzi, to nie jest to pech. To jest typowy przłykad niekompetencji, pychy i buty. Im się wydaje, że oni są lepsi i wiedzą wszystko lepiej. Pozwalniali ludzi, którzy się na tym znali, a sami stracili na dzien dobry mniej więcej siedem milionów euro. W normalnej firmie, to go rada nadzorcza zwalnia, bo on naraził firmę na stratę. Idźmy dalej. W Warszawie ulegli magii nazwiska trenera. Henning Berg jest przyzwoitym człowiekiem, ale takich trenerów w Polsce znaleźlibyśmy ze dwudziestu. Tylko że, oni mają gorsze nazwiska i nie znają angielskiego. Moim zdaniem polską piłką rządzą amatorzy.
Ma Pan takie wrażenie, że ci dziennikarze, którzy dopiero wchodzą do zawodu nie mają wiedzy, zadają głupie pytania? Czy wręcz przeciwnie, fakt, że powstaje coraz więcej stron internetowych poświęconych piłce nożnej, to jest coś pozytywnego?
Na pewno nie będę mówił czegoś w stylu: bo za moich czasów coś tam. Jak szedłem do pracy do „Piłki Nożnej”, to też byłem zapatrzony w starszych dziennikarzy. Jest Internet, są portale, tego się nie zatrzyma. Nie będę mówił czy pytania są teraz bardziej infantylne niż kiedyś. Dawniej, żeby zostać dziennikarzem, to trzeba było spełnić jakieś tam kryteria. Dzisiaj dziennikarzami nazywają się 17-letni chłopcy, którzy pracują w portalach internetowych. Jeśli ktoś w tym wieku, czy niewiele starszy, udziela rad piłkarzom, trenerom, to nie jest to normalne. Do niedawna w „Przeglądzie Sportowym” przy tekstach piłkarskich, dawano zdjęcia autorów i było napisane „ekspert piłkarski”. I ekspert piłkarski miał tak właśnie ze 20-lat. I krytykował Leo Beenhakkera za ustawienie reprezentacji. To naprawdę nie jest normalne.
Jest Pan uzależniony od piłki? Przychodzi weekend i co? Zaczyna Pan rano od ligi japońskiej, a kończy po północy ligą hiszpańską?
Jak ja powiem prawdę, to już nikt tej książki nie kupi. Ja w ogóle meczów nie oglądam. Ja oglądam te, które są z jakichś powodów interesujące. Ile można tego oglądać? Przecież one są w gruncie rzeczy takie same. Ja oglądam spotkanie dla jakiegoś zawodnika, jeśli z mojego punktu widzenia jest on interesujący. Może kogoś obrażę, ale nie jest w satnie mnie przykuć do fotela mecz Podbeskidzie-Bełchatów. Oglądam to, co moim zdaniem muszę obejrzeć, żeby wiedzieć. Ja oglądając ileś tam meczów w weekend, wcale nie byłbym lepszym dziennikarzem. Może wiedziałbym trochę więcej, ale ja wolę o tym przeczytać. Jeśli przeczytam coś co mnie zainteresuje, to wtedy zobaczę mecz i zwrócę uwagę na to, co przeczytałem. Gdy byłem młody, to poszedłem na spotkanie z Bohdanem Tomaszewskim, i on powiedział: „czytajcie książki, będziecie bogatsi”.
Już Pan o tym powiedział, że wszystkie mecze są generalnie takie same. Trwają 90 minut, albo 120. Jak pisać o tych wszystkich meczach, żeby się nie powtarzać, żeby czytelnikowi się to nie znudziło?
Ja się na pewno powtarzam. Mam taką świadomość, że ja już chyba wszystko napisałem, że niczego nowego nie wymyślę. Z jednej strony trzeba się bardzo dobrze na tej piłce znać, z drugiej, dobrze jak się tę piłkę za młodu pokopało, bo wtedy się więcej rozumie. Przede wszystkim trzeba być jednak obiektywnym. Ja miałem taki trudny moment, kiedy przestałem być kibicem, a stałem się dziennikarzem. Z osoby stojącej po stronie jakiegoś tam klubu, mam się stać osobą, która ocenia obiektywnie. Jeśli chodzi o drużynę narodową, to wiadomo, że zawsze jestem za Polską. Myśli Pan, że jak patrzę na naszą drużynę, tę, albo poprzednią, to mam wrażenie, że ten czy inny piłkarz nie zasługuje na to, żeby wygrywać. Nie jest to może eleganckie, może to jest głupota nawet co powiedziałem, ale to wynika z tego, że ja ich znam. Widzę jak oni się zachowują, jak oni trenują, jak się przykładają. Czasem mam takie wrażenie, że nie wszyscy są profesjonalistami. To się bierze stąd, że my, dziennikarze sportowi wiemy dużo o piłkarzach. Jednak w dzisiejszych czasach dziennikarze nie tylko piłkarscy, jesteśmy sprowadzani do roli absolutnych obserwatorów, którzy nie mają do niczego dostępu. Zwróćcie uwagę na jedną rzecz, tutaj niedawno był turniej tenisowy w Katowicach, była Agnieszka Radwańska i żaden polski dziennikarz nie zrobił z nią wywiadu. Polski dziennikarz nie jest w stanie zrobić wywiadu z gwiazdą polskiego sportu, bo nie jest dopuszczany, bo o tym decydują sponsorzy, nigdy na to nie ma czasu, a w ogóle to po co ma robić, będzie zadawał niewygodne pytania, itd. W przypadku piłkarzy jest podobnie. My na zgrupowaniach możemy do nich dotrzeć, ale to jest coraz trudniejsze. Jeśli facet jest normalny, tak jak Robert Lewandowski, który jest bardzo normalny, Kuba Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, to są zawodowcy. Doskonale wiedzą co do nich należy, a poza tym są bardzo dobrze wychowani. To nie jest przypadek, że inteligentni, kulturalni ludzie robią większe kariery. Przed ostatnim meczem z Irlandią Adam Nawałka nie udzielił nikomu wywiadu, z wyjątkiem „Przeglądu Sportowego”, bo musiał. Ja do niego mówię: „Adam, jak Ty byś więcej mówił, to byłoby mniej krytyki, bo ludzie by wiedzieli jakie są problemy, jakich problemów nie ma. Jak nic nie mówisz, to się nie dziw, że Cię krytykują, lub piszą bzdury”. On na to: „Stefciu, Stefciu, z Tobą to ja zawsze pogadam”. „No to chodź”. „No, ale nie teraz”. I tak to niestety wygląda. 15 minut treningu, kiedy piłkarze biegają po boisku, i dziękuję, do widzenia. Ten świat się zmienia, nic się na to nie poradzi.
Ilu jest piłkarzy, z którymi może Pan porozmawiać o książkach, o filmach, a nie tylko o piłce nożnej?
Trudna sprawa, naprawdę trudna sprawa. Na zgrupowaniu przed meczem z Irladnią, dziennikarze „Przeglądu Sportowego” napisali artykuł o tym, jak piłkarze spędzają wolny czas. Dawniej to się w szatniach rozmawiało, a dzisiaj to jest cisza, bo każdy pisze smsy. Jest cisza. No i dziennikarze pytają Piotra Zielińśkiego, naszą nadzieję o to, jaką książkę ostatnio przeczytał. On na to odpowiedział, że czytanie książek już nie jest modne. Słuchajcie, tak facet powiedział. Myśle sobie, ja piernicze. Teraz pierwszy raz powiem coś publicznie, i mówię to zupełnie serio. Ja przeżyłem bardzo przykrą sytuację w Dublinie. Tak się złożyło, że mieszkałem w tym samym hotelu co piłkarze, więc miałem ich na co dzień. Lecąc samolotem, wziąłem wydanie niedzielne „Rzeczpospolitej”, w którym był bardzo ładny, duży tekst o Arku Miliku. Podszedłem do Milika, przedstawiłem się, bo on mnie nie zna, bo niby skąd, nie ma się co dziwić. I mówię mu: proszę Pana, tu jest taki tekst, pokazałem mu, proszę bardzo. On tak w ogóle jak polityk, który się nie zatrzymuje, powiedział: nie, nie, mnie to nie interesuje. No to może w klubie kogoś zainteresuje? Nie, nie, ja w ogóle nie czytam gazet. I poszedł. Zrobiło mi się bardzo przykro, bo ja bardzo lubię, on się na ogół wypowiada bardzo sensownie, nikt o nim źle nie mówi. 90% piłkarzy w takiej sytuacji, wzięłoby tę gazetę przez grzeczność, a za minutę wyrzucili do kosza. Powiedziałem to dwóm osobom z PZPN-u. Zwrócili mi uwagę na jedną rzecz: „czy jesteś pewnien, że Milik ma pełne wykształcenie podstawowe?”.