Czy ktoś pisze książki za Camillę Läckberg? Felieton Katarzyny Tubylewicz

Camilla Läckberg, fot: Magnus Ragnvid, David Lagercrantz, fot: Liam Karlsson

Tuż przed Targami Książki w Göteborgu, które odbywają się pod koniec września i są najważniejszym wydarzeniem literackim w Szwecji – poza Noblem oczywiście – w szwedzkim świecie kultury zawrzało. No może nie do końca zawrzało, bo oburzenie z powodu skandalu było zaskakująco słabe, ale przez chwilę zapowiadało się na mega eksplozję. Taki był też plan. Świetne pismo „Kvartal” opublikowało poprzedzony długim researchem obszerny artykuł autorstwa pana Lapo Lappina ujawniający, że królowa szwedzkiego kryminału Camilla Läckberg ma …ghost writera. Jest w nim dodatku inny autor kryminałów Pascal Engman, który oficjalnie występuje także jako redaktor kilku powieści Läckberg.

Według Lappina to Engman napisał „Kobiety bez litości”, a „Idziesz do więzienia” też zostało napisane nie przez królową, choć trudno orzec przez kogo. Do tych druzgoczących wniosków Lappin doszedł dzięki sztucznej inteligencji. Dokładniej było tak, że przeanalizował wszystkie książki Läckberg za pomocą programu Stylo, który służy do przeprowadzania analiz stylometrycznych tekstów. Mamy tu zresztą polski wątek, bo w stworzeniu programu Stylo brało udział dwóch Polaków: Maciej Eder i Jan Rybicki. W przypływie patriotycznego szału można by więc stwierdzić, że Polacy złamali najpierw szyfr Enigmy, a potem przyczynili się (niebezpośrednio, ale zawsze) do złamania tajemnicy Camilli. A może nawet do upadku królowej? Wow!

www.unsplash.com/Aaron Burden

Dogłębna analiza słownictwa i stylistyki kryminałów Läckberg nie pozostawia złudzeń, dwie z nich napisał ktoś inny. W sumie nic dziwnego, Läckberg poza byciem odnoszącą niezwykłe sukcesy komercyjne pisarką jest bizneswomen inwestującą w najprzeróżniejsze firmy i projekty, instagramerką, influencerką, mamą czwórki dzieci, trendsetterką i bywalczynią wszelkich możliwych imprez. Od dawna zastanawiam się nad tym: jak ta kobieta znajduje czas na pisanie?! Sama należę do osób grzebiących się z każdą książką, a dziś, żeby odnosić sukcesy finansowe z publikowania książek, trzeba je z siebie wyrzucać w tempie Remigiusza Mroza. Taki świat. I Läckberg jakimś cudem daje radę.

Wróćmy do naszej historii. Lapo Lappin przekonany, że znajduje się w przedsionku czyśćca, które zafundował właśnie królowej, próbował się  z nią przed publikacją artykułu skontaktować. Oczywiście mu się to nie udało, Läckberg, jak każda kobieta sukcesu, jest zajęta. Na uporczywe maile dziennikarza odpowiedziała jej agentka Paulina L . Oskarżenia określiła mianem bezzasadnych i dodała, że „35 milionów sprzedanych książek autorki mówi samo za siebie”. Pascal Engman zdecydowanie zaprzeczył, jakoby robił coś więcej niż redagował książki Läckberg. W końcu sama Camilla napisała w mediach społecznościowych, że wszyscy pisarze mają redaktorów i to właśnie redaktorzy pozwalają im się w pełni rozwinąć. Myśl tę podchwyciła gazeta „Sydsvenskan”, której dziennikarz dowodził, iż bycie pisarzem jest tak naprawdę procesem kolektywnym i zawsze jest tak, że jedną książkę pisze wiele osób. Nie dodał, czy oznacza to, że Nagroda Nobla powinna być przyznawana autorom i ich redaktorom. A byłaby to myśl frapująca i nowa!

W poświęconych kulturze podcastach dziennikarze i krytycy dyskutujący o skandalu dawali do zrozumienia, że w zasadzie nie ma co przesadzać z tymi potępieniami, bo Camilla Läckberg to silna marka, a z silnymi markami jest tak, że poszukują nowych dróg, żeby się rozwijać. Następnie jeden z najbardziej zarozumiałych i irytujących pisarzy starszego pokolenia, Jan Guillou zapytany podczas Targów Książki, co sądzi o ghost writer-gate odparł z przekąsem, że widzi w tym biznesową logikę.

W sumie jest to ekscytujący pomysł. Dla przemysłów literackich tego typu, samo napisanie książki jest czymś, co zajmuje najwięcej czasu i ma najmniejsze znaczenie z finansowego punktu widzenia. Gdyby na przykład książkę mogła napisać maszyna, a autorka zamiast pisania zajmowała się tym, co najważniejsze, czyli promocją, to byłoby to jeszcze bardziej korzystne dla ekonomii.

Wygląda więc na to, że królowa jest naga i nikogo to nie obchodzi, bo we wspomnianym przemyśle literackim nie chodzi o książki, ale o markę. A marką jest postać autorki. I o swoją markę Camilla Läckberg dba,  jak nikt inny, nieustannie mieszając doniesienia o swoich sukcesach (ostatnio jej „Księżniczka z lodu” znalazła się na liście 100 najsłynniejszych kryminałów świata „The Time” (klik) z płaczliwymi informacjami o upadkach i o tym, że tak naprawdę królową nie jest. Ludzie lubią takie klimaty, poczucie, że ktoś jest wielki, a jednak i tak ma pod górkę, jak każdy. Tego lata furorę zrobił program radiowy, w którym Camilla płakała opowiadając, że zawsze czuła się gruba, nawet wtedy, gdy była chuda, a teraz to już naprawdę jest gruba i bardzo cierpi, ale zarazem walczy, by pokochać swoje krągłości. Bo to się należy wszystkim kobietom. 35 milionów sprzedanych książek i miłość do własnych krągłości.

No cóż, Camilla jest po prostu mistrzynią publicity. Dobrze to rozumie David Lagercrantz, którego najnowsza seria kryminałów za nic nie chce powtórzyć sprzedażowych sukcesów ”Millennium”. W trakcie Targów Książki w Göteborgu Lagercrantz opublikował więc felieton w ”Expressen”, w którym narzekał na to, że autorzy kryminałów są beznadziejni i nie mają nic ciekawego do powiedzenia. Interesuje ich tylko sprzedaż własnych tytułów i nowe umowy oraz to, czy dobrze wyglądają na Instagramie. ”Jeśli kiedykolwiek tak się zachowywałem, możecie mnie od razu zastrzelić” – pisał. Na koniec dodał, że podczas Targów ucieka gdzie pieprz rośnie, jak tylko zobaczy, że zbliża się do niego Läckberg. Plotki mówią, że po publikacji felietonu Läckberg przyszła na spotkanie autorskie Lagercrantza na nadal trwających Targach i zaczęła machać rękami krzycząc „możesz już zwiewać, zbliżam się!” A kiedy z dumnie podniesioną głową zaczęła się oddalać, Lagercrantz wrzasnął „Mogę zostać twoim ghost writer’em!”. Założę się, że akcja ta podniesie im sprzedaż!

Katarzyna Tubylewicz

Nie da się ukryć, że pisarze o nazwiskach na L wydają się najlepiej rozumieć, jakie są potrzeby dzisiejszego rynku oraz czytelników. Zastanawiam się, czy nie zacząć poważnie pracować nad moją nową strategią marketingową i nie zacząć od małej zmiany pierwszej litery. Lubylewicz: to byłby dobry początek.

Katarzyna Tubylewicz