Uff, minął już okres, w którym premier było jak na lekarstwo, a na kolejne będziemy musieli poczekać jeszcze tyle, ile na bramkę „Lewego”, czyli krótko. Wiadomo, styczeń to nie maj, nie jest też październikiem, więc nie spodziewajcie się tutaj jakiegoś gigantycznego drenażu portfela, ale jest kilka pozycji, które bardzo polecam. „Cienie” i „Sprzedawczyka” już przeczytałem. O obu książkach będzie głośno. Kończę „Burzę” i nowego Jagielskiego, jest bardzo dobrze. Kiedy pytają mnie, co polecam w styczniu, to polecam poniższe.