„Osiem lat z Mortką”, grudniowy felieton Wojciecha Chmielarza

Wojciech Chmielarz, Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy

Tematem tego felietonu miało być podsumowanie mijającego roku. Ale niechcący wyszło mi podsumowanie ostatnich ośmiu lat. Lat, które spędziłem z komisarzem Jakubem Mortką

Mortka „urodził” niemal równe osiem lat temu, gdzieś na przełomie 2009/2010 roku. Trudno mi podać dokładną datę. Myśl o napisaniu kryminału chodziła za mną od dłuższego czasu. Rozważałem różne pomysły, motywy, możliwe wątki. A także kilku bohaterów. O większości już zapomniałem. Pamiętam, że przez chwilę zastanawiałem się nad dziennikarzem. Szczęśliwie skończyło się tak, jak się skończyło – na zwykłym, szarym komisarzu z komendy stołecznej.

Podpalacz” powstał w ekspresowym tempie, którego nie udało mi się już powtórzyć przy okazji żadnej z innych moich książek. To było totalne zatopienie się w fabule, pisanie w każdej możliwej chwili. A potem redakcja. Bardzo bolesna. Opowiadałem o tym wielokrotnie, ale miałem w „Podpalaczu” kilka swoich ulubionych scen, dialogów, opisów. Uważałem, że są ważne, że stoją literacko wysoko i pokazują coś ważnego. Wszystkie, ale to dosłownie wszystkie zostały skreślone przez redaktora z dopiskiem – zbyt długie. I faktycznie – były zbyt długie. Do dziś uważam, że dopiero podczas redakcji „Podpalacza” tak naprawdę nauczyłem się pisać.

Następna była „Farma lalek”. Napisana z dużymi obawami, bo wszyscy powtarzali, że druga część jest zawsze najtrudniejsza. No to nie była. Pisało mi się ją niewiarygodnie łatwo i przyjemnie. Fabuła w ogóle nie stawiała żadnych oporów. Słowa same wyskakiwały spod klawiatury. A potem z tego powodu aż do premiery towarzyszyły mi spore obawy. Byłem pewien, że coś zawaliłem. Czegoś nie zauważyłem. Coś musiało pójść nie tak. Ale nic się takiego nie stało. „Farma lalek” okazała się sporym sukcesem. Dobre recenzje. Zakup praw filmowych (ostatecznie nic z tego nie wyszło). Zadowolenie czytelników.

I wtedy poczułem się zbyt pewnie, co odchorowałem przy „Przejęciu”. Znowu, dokładnie pamiętam ten moment. Mniej więcej połowa książki. Termin oddania całości już na tyle blisko, że powinienem zacząć się sprężać. Nagle dopadła mnie ta przerażająca świadomość, że przecież to co piszę, nie ma żadnego sensu. Że postacie, które wymyśliłem zachowują się jak laleczki w teatrze, a nie prawdziwi ludzie. Że totalnie nie przewidziałem tego, że oni też powinni reagować na wydarzenia w powieści, a nie grzecznie czekać aż ich Mortka po kolei przyjdzie przesłuchać. Słowem – wszystko się posypało. Naprawienie tego kosztowało mnie kilka nieprzespanych nocy, a potem tygodnie żmudnej pracy, kiedy mozolnie łatałem fabułę i próbowałem uratować to, co jeszcze było do uratowania. Pod koniec poczułem się wyczerpany i tak, zdradzony przez swoich bohaterów. To też był powód, dla którego na rok zostawiłem Mortkę w spokoju. Bo trzech książkach obaj mieliśmy siebie serdecznie dość.

Wojciech Chmielarz, fot: Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy

Osiedle marzeń” było jak powtórne spotkanie z bliskim przyjacielem, z którym jednak rozstaliśmy się w gniewie. Byliśmy dla siebie uprzejmi, wspominaliśmy ze śmiechem dawne chwile, ale jednak zachowywaliśmy wobec siebie zdrową rezerwę. Obaj niepewni, czy jeszcze się na siebie złościmy, czy już nie. Książce to wyszło mam wrażenie na dobre. „Osiedle marzeń” pisałem najbardziej świadomie. Dokładnie wiedziałem, co chciałem osiągnąć, jakimi środkami. Na co mogę sobie pozwolić, a na co nie. Nie było już tutaj ani tego natchnienia z „Podpalacza” ani zaskakującej łatwości pisania z „Farmy Lalek”, ale solidna, czasami nawet nudnawa, praca. Ale podobało mi się to. Poczułem, że poznałem Mortkę na nowo. Odkryłem jego inne strony, których jeszcze nie znałem. A przy okazji, bardzo rozwinąłem się jako autor.

I wreszcie „Cienie”, które towarzyszyły mi przez cały miniony rok. Najpierw podczas pisania, potem podczas redakcji i rozmów z pierwszymi czytelnikami. Cholera, patrząc wstecz, nie sądziłem, że to wszystko się tak skończy. I dla mnie, i dla moich bohaterów. Wątek Kochana miał potoczyć się w zupełnie inną stronę i zupełnie inaczej zakończyć. Podobnie z Borzestowskim, Grudą, Suchą i innymi bohaterami. Wreszcie Mortką. Nie wierzyłem, że zrobi to, co zrobi. Zaskoczył mnie? W dużym stopniu. Ale też wspominając każdą z tych książek, przypominając sobie najważniejsze sceny (najważniejsze z perspektywy czasu, wtedy je za takie nie uważałem), widzę, że to musiało się tak skończyć. Konsekwentnie prowadziłem tę historię i sam tego nie wiedząc krok po kroku zbliżałem się w stronę „Cieni”.

Wojciech Chmielarz, fot: Wojciech Rudzki/Wydawnictwo Marginesy

Chcę od razu Państwa uspokoić. Na pewno jeszcze spotkamy się z Mortką. Będę o nim pisał tak długo, jak tylko przychodzić mi będą do głowy dobre historie. Ale nie wiem, kiedy pojawi się kolejna książka. „Cienie” wiele zmieniły. Po opisanych tam wydarzeniach, Mortka nie będzie już tym samym człowiekiem, co do tej pory. Upartym warszawskim gliną, który towarzyszył mi przez ostatnie osiem lat. A ja jeszcze nie wiem, w kogo się zmienił.

Dlatego z dużym niepokojem, ale i ciekawością, czekam na nadejście 2018 roku i Państwa reakcje na „Cienie”. Chciałbym móc o nich z Państwem porozmawiać. Dowiedzieć się, jak wy to wszystko odbieracie. I chciałem wam też podziękować, że czytaliście moje książki, pytaliście, co się wydarzy dalej, przychodziliście na spotkania autorskie. Gdyby nie to, „Cienie” nigdy by nie powstały.

Ale to nie wszystko. Łamię swoją zasadę jedna książka na rok. Na maj zaplanowana jest kolejna premiera. Tym razem opowieść spoza jakiegokolwiek cyklu. Trochę thiller, trochę powieść obyczajowa. Mroczna, straszna, ale także miejscami mocno liryczna. O miłości, rodzinie i tysiącu błędów, które popełniamy każdego dnia. Pisanie jej jest dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Nigdy nie wnikałem tak głęboko w psychikę swoich bohaterów. Nigdy nie bolało to aż tak bardzo. Odpowiedź na pytanie, czy efekt będzie wart wysiłku, pozostawię już czytelnikom.

A ponieważ to już ostatni felieton w 2017, czas na życzenia. Te moim zwyczajem będą proste. Życzę Państwo zdrowia i Wszystkiego Najlepszego! A także, kilku dobrych książek do przeczytania w czasie nadchodzących dwunastu miesięcy.

Wojciech Chmielarz