„Postanowienia całoroczne”. Styczniowy felieton Krzysztofa Domaradzkiego

Krzysztof Damaradzki dziennikarz, pisarz. Fot. Adam Tuchlinski

Rzucane wraz z nadejściem nowego roku obietnice – uprawiania sportu, zdrowego odżywiania albo regularnego czytania – często są podlanymi drwiną i chciejstwem efemerydami, które padają jeszcze w styczniu. A gdyby tak potraktować je śmiertelnie poważnie?

Kilka lat temu, tuż po Nowym Roku, wybrałem się do mojego ulubionego sklepu – Decathlonu. Musiałem kupić nowe buty do biegania, do siatkówki i do tenisa. I choć przed nabyciem tych ostatnich powstrzymał mnie wąż w kieszeni, słusznie zauważając, że jak na amatora zasadzam się na irracjonalny jednorazowy wydatek, zameldowałem się przy kasie z pokaźną porcją sprzętu sportowego (w trakcie wędrówki decathlonowymi alejkami zawsze coś ekstra wpada do koszyka). Czułem się z tym trochę nieswojo, to fakt. Ale dopiero szyderczy uśmiech sprzedawcy uświadomił mi, że wpisałem się do grupy typowych noworocznych klientów. Mistrzów słomianego zapału. Kolekcjonerów nieużywanych gadżetów. Lekkoduchów i marzycieli.

Moje decathlonowe zbrojenia nie miały nic wspólnego z noworocznymi postanowieniami – konieczność uzupełnienia sportowej garderoby akurat zbiegła się w czasie z nastaniem kolejnego roku. Nigdy nie przemawiało do mnie tworzenie osobistych zobowiązań w czasie wielkiego świątecznego obżarstwa czy w obliczu sylwestrowego kaca. Nie wierzyłem w skuteczność postanowień dietetycznych tworzonych w chwili pierogowego przesytu ani w wyznaczanie celów sportowych z poziomu kanapy. Ale przede wszystkim mierziła mnie masowość tego zjawiska. Nieprzypadkowo na początku stycznia siłownie i szkoły językowe pękają w szwach, a w internecie roi się od podpowiedzi, co w danym roku warto sobie postanowić (od „ograniczę słodycze” i „rzucę palenie” po „wyjadę w podróż marzeń’ i „znajdę miłość swojego życia”).

www.unsplash.com/Jude Beck

Jednak w tym roku postanowiłem zadziałać inaczej. Zamiast drwić z obietnic noworocznych, opracowałem rozbudowaną i usystematyzowaną listę postanowień całorocznych. Założenia podzieliłem na kilka głównych grup (zawodowe, osobiste, zdrowotne, hobbystyczne) i wiele podgrup. Niektóre cele mieszczą się w więcej niż jednym zbiorze. Jedne wydają się trywialne i proste, a inne wysublimowane, złożone i trudne do zrealizowania.

To lista dziesiątek mniejszych i większych usprawnień. Mniejszych i większych apgrejdów systemu, które mają uczynić moje życie przyjemniejszym, bardziej satysfakcjonującym, lepiej ustrukturyzowanym (spontaniczność jest przereklamowana). Wyszedłem z założenia, że nawet jeśli uda mi się zrealizować tylko kilka z nich, i tak odczuję istotny postęp. A sprzedawcy ze sklepu sportowego nie będę musiał się wstydzić – w końcu kupuję online.

Oczywiście wiele planowanych udoskonaleń ma związek z literaturą. Niektóre są zbyt intymne, aby się nimi dzielić, ale pozostałe, jak sądzę, mają całkiem uniwersalny charakter. Jeżeli uznacie, że warto je pożyczyć i zaadaptować do swoich potrzeb – nie pogniewam się. Wręcz przeciwnie. Będę trzymał za Was kciuki, równie mocno jak za siebie.

Starannie dobieraj lektury

To coś, o co często apeluję i z czym sam mam problem. Ze względu na brak czasu nie mogę czytać tyle, ile bym chciał, więc staram się skrupulatnie wybierać lektury. Ale jednocześnie przez brak czasu zdarza mi się sięgnąć po pierwszy z brzegu utwór – na przykład tuż przed wyjściem na trening biegowy. W efekcie zamiast poświęcić kilka minut na research, tracę godzinę, dwie, a czasem więcej na obcowanie z czymś, co zupełnie mi nie leży.

Doczytuj/dosłuchuj

Bieganie to dla mnie literacki poligon doświadczalny. Audioteka pozwala odsłuchać za darmo fragment dowolnego utworu, więc często wykorzystuję tę furtkę, aby w trakcie półtoragodzinnego treningu zapoznać się z głośnymi premierami albo autorami, których nie wypada nie znać. Niestety, rzadko idę za ciosem. Wiele utworów znam tylko w jednej dziesiątej. Czasem styl autora bywa tak odtrącający, że po przesłuchaniu zaledwie fragmentu mam ochotę wziąć dożywotni rozwód z jego twórczością, ale częściej przegrywam z pokusą nieustannego sprawdzania nowych smaków. I tym samym skazuję się na czytelniczą powierzchowność.

Prowadź ewidencję

Spisywanie przeczytanych książek wyłącznie po to, aby na koniec roku móc się pochwalić czytelniczym urobkiem, nie ma większego sensu. Ale rejestry literackie potrafią być przydatne. Pozwalają usystematyzować plany czytelnicze, ułatwiają dobór lektur, pomagają nadrabiać zaległości gatunkowe, mobilizują do czytania i myślenia o książkach. W dodatku prowadzenie ewidencji jest tak dziecinnie proste i praktycznie bezwysiłkowe, że trudno mi zrozumieć, dlaczego do tej pory zabierałem się do tego jak pies do jeża.

Czytaj polskich autorów

Za każdym razem, gdy zachęcam do czytania rodzimych kryminalistów, aktywuje się we mnie pierwiastek hipokryzji. Nie mam bowiem pojęcia o ich twórczości. Kojarzę nazwiska, tytuły czy tematykę utworów moich konkurentów, ale ich style, sposoby budowania narracji czy techniki pisarskie są dla mnie wielką niewiadomą. Dopiero w minionym roku zacząłem nadrabiać braki, aby mieć przynajmniej mgliste pojęcie, z kim rywalizuję o gusta odbiorców. I żeby poznać inny wymiar literackiego świata, który do tej pory kojarzyłem głównie z kart skandynawskich i anglosaskich kryminałów.

Wiedź bardziej literackie życie

Dla każdego może to oznaczać coś innego. W moim przypadku chodzi o śledzenie serwisów i blogów książkowych, aktywniejsze uczestnictwo w życiu kulturowym, częstsze publikowanie treści literackich w mediach społecznościowych, interesowanie się dokonaniami rodzimych pisarzy, szukanie powieściowych trendów. Dzięki temu powinienem stać się bardziej uświadomionym autorem. Poza tym jeśli chciałbym kiedyś ponarzekać na nędzną jakość dyskusji o kulturze w przestrzeni publicznej, przydałoby się mieć alibi.

Pisz więcej

Autor często żyje trzema książkami jednocześnie: tą, którą wydaje i promuje, tą, którą pisze, oraz tą, którą zamierza się zająć w następnej kolejności – i na przykład zbiera do niej materiały. Oprócz tego często musi godzić życie literackie z tym, które stanowi jego podstawowe źródło dochodu. Przerabiam to od kilku lat i chyba całkiem nieźle mi wychodzi. Dlatego nie zamierzam tego trybu zmieniać, a jedynie podłubać w proporcjach – wzmacniając nadrzędność tworzenia książek nad pozostałymi aktywnościami. Jest na to tylko jeden sposób: pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Jak najmądrzej, jak najcelniej, jak najwięcej. Najlepiej w takiej kolejności.

Krzysztof Domaradzki