Zdaję sobie sprawę, że wiele osób wykorzystało wolny świąteczny czas, żeby nadrobić kulturalne zaległości. Przeczytało książki, na które do tej pory nie mieli czasu, obejrzeli wartościowe, wymagające skupienia filmy. Ja natomiast skończyłem oglądać pierwszy sezon „Dmuchaczy szkła”.
„Dmuchacze szkła” to program typu reality show, który jest dostępny na platformie Netflix. Polega na tym, że do huty wpuszczono… no cóż… dmuchaczy szkła. W każdym odcinku jury daje im do wykonania jakieś zadanie. Po jego wykonaniu odpada najsłabsza osoba. I tak do wielkiego finału. Na swoim facebooku przyznałem się do słabości dla tego typu programów. Mam już za sobą „Glow up” (to samo, co „Dmuchacze…”, ale dla makijażystów), „Next in fashion” (konkurs dla projektantów mody), „Wojny kwiatowe” (ogrodnicy) i jeszcze parę innych. Generalnie, lubię, kiedy utalentowani ludzie wychodzą zrobić coś fajnego, czego ja w życiu bym nie potrafił. Nie przemawiają do mnie z jakiegoś powodu programu kulinarne (chociaż cały ten gatunek zaczął się chyba od sławnego „Masterchefa”).
Kończąc sezon „Dmuchaczy szkła” (mój faworyt zajął niestety drugie miejsce, ale miło było śledzić jego drogę do finału), pomyślałem sobie, że chętnie zobaczyłbym tego typu program z pisarzami. Proszę sobie wyobrazić, że w telewizyjnym studio pojawia się dziesięciu utalentowanych twórców. Wszyscy to generalnie amatorzy, ale ktoś tam się chwali, że dziesięć lat temu wydał już jedną książkę w niszowym wydawnictwie. Mamy poetę, mamy starszego pana, który całe życie pisał limeryki, miłośników fantastyki, powieści kryminalnych, historycznych czy horrorów. I wszyscy oni dostają zadania do wykonania. Mają napisać scenę miłosną, opowiadanie na sto słów, przerażającą historię, inne zakończenie „Władcy pierścieni” czy bajkę dla dzieci z morałem. Mierzą się z poezją, epiką i dramatem. Dekonstruują polską i światową klasykę, czy starają się zmienić „365 dni” Blanki Lipińskiej na powieść młodzieżową. Czasami dostają konkretny temat, czasami mają wolną rękę. Piszą samotnie i w duetach. A na końcu są oceniani przez jury, gdzie mamy prowadzącego program – totalnie widziałem bym w tej roli na przykład Aleksandrę Szwed, znanego krytyka literackiego (Justyna Sobolewska, Michał Nogaś?), a do tego w każdym odcinku pojawiałby się specjalny gość – Rafał Kosik oceniałby literaturę dla dzieci i młodzieży, Zygmunt Miłoszewski kryminały, a Ewa Winnicka reportaż. Nagrodą byłoby wydanie powieści w jakimś dużym wydawnictwie, a Empik dorzuciłby do tego pakiet promocyjny.

Zygmunt Miłoszewski, Wojciech Chmielarz, Adam Szaja. fot: smakksiazki.pl
Ech… Rozmarzyłem się, chociaż daję sobie sprawę, że taki program nie ma niestety racji bytu. Nawet nie ze względu na brak docelowej widowni. Umówmy się, dmuchanie szkła to jeszcze bardziej niszowe zajęcie niż pisanie książek, a Netflix postanowił jednak zainwestować w produkcję. Po prostu wszystkie te zajęcia, które wymieniłem jak tworzenie makijaży, szycie, dekoracja wnętrz, gotowanie czy nawet tworzenie instalacji roślinnych, są fotogeniczne. Cholernie dużo się tam dzieje. Ktoś biega, ktoś coś przekłada, kroi i zszywa, maluje, tu dodaje, tu odejmuje, jest ruch, jest napięcie, jest jakaś historia. Jak miałoby to wyglądać w wypadku programu o literaturze? Oglądamy jak przez czterdzieści minut kilka osób siedzi przy komputerze i stuka te literki w edytorze tekstu popijając kawę lub herbatę. Pewnie najbardziej emocjonującą częścią programu byłby wyścig do drukarki. Na końcu czytaliby swoje dzieła, zapewne we fragmentach, bo na całość nie byłoby czasu i tyle.
To jest zresztą większy, głębszy problem z literaturą. W jaki sposób o niej rozmawiać, w jaki sposób ją promować w atrakcyjny dla współczesnego odbiorcy, przyzwyczajonego jednak do kultury obrazkowej i pewnego dynamizmu w przekazie? Bo jak rozmawiamy o literaturze, to zazwyczaj na poważnie, żeby nie powiedzieć, że na kolanach. A fajnie by było chyba podejść do tematu tak bardziej na luzie. Pobawić się nim, pośmiać. Były takie próby. Z Zygmuntem Miłoszewskim improwizowaliśmy kiedyś kryminał na scenie „Worka kości” i wyszło całkiem sympatycznie. Jeśli więc miałbym czegoś nam wszystkim (twórcom, wydawcom, czytelnikom) życzyć na nadchodzący rok to tego, żeby znalazł się ktoś łebski, kto wymyśli jakiś fantastyczny, nowoczesny i pasjonujący sposób na rozmowę o literaturze. I to niekoniecznie w formule reality show.
Wojciech Chmielarz