„Prawda gra na bębnach piszczelami swych ofiar”. Piotr Niemczyk o książce „Skrywane”

Piotr Niemczyk, fot: Peter Beym

Od kilku dni, codziennie wieczorem skręcam się ze śmiechu czytając najnowszą powieść Michała Komara „Skrywane”. Wiem, że nie wypada przyznawać się do tego, że śmieszy mnie to, że błazen pośliznął się na gównie. Albo rozważania „w jaki sposób włamywacz zrobił kupę do alembiku”, tym bardziej, że tenże stał na górze konstrukcji służącej do destylacji i trzeba było użyć do tego drabiny. Wyciąganie śmiesznostek, charakteryzujących stan niewiedzy Europejczyków żyjących w XVI wieku, nie ma jednak na celu ośmieszanie ich. Wręcz przeciwnie: pokazanie jak bardzo jesteśmy do nich podobni.

Gdyby powstał kanon powieści szpiegowskiej, to „Skrywane” Komara, powinno się w nim znaleźć pomiędzy „Jądrem Ciemności” Conrada, a książkami Umberto Eco (gdzieś blisko „Cmentarza w Pradze”). Z Conradem kojarzy się to, że szesnastowieczny medyk wyrusza z Rzymu do Gdańska, żeby zbadać plotki i ewentualne pozostałości pisce Episcopi. To ryba występująca w okolicach miasta Danzig, która wygląda jakby ktoś ją ubrał w szaty biskupa. Podobno jedna z nich złożyła nawet hołd królowi. Odkrycie tej ryby potwierdziłoby, że zorganizowane Królestwo Boże ma swoją kontynuację także pod wodą i być może Papież powinien rozciągnąć na nie swoją jurysdykcję.

W trakcie podróży nasz bohater ma obserwować i notować wszystko co zobaczy. Szczególnie objawy herezji, która mogłaby doprowadzić do tego, że w Polonii powstanie kościół narodowy. Takie zadanie dostaje od legata papieskiego, z którym porozumiewać ma się specjalnym szyfrem. Sporą część drogi odbywa w towarzystwie dwóch innych szpiegów kardynała: błazna Stanislao i samozwańczego mnicha Casimira. Zleceniodawca nie ufa nikomu, więc każdy z nich ma donosić na współtowarzyszy.

I w tym miejscu wkracza Umberto Eco. Michał Komar opisuje świat językiem renesansu, odkrywa przed nami system obowiązujących wówczas wizji świata, realia reformacji i kontrreformacji, a także stan wiedzy medycznej (gdyby koronawirus dopadł ludzkość w tamtych czasach leczono by go upuszczaniem krwi i lewatywą).

Wszyscy kłamią. Łgarstwo jest w „Skrywanem” instytucją. Ale nie zwykłe, proste głoszenie nieprawdy. Kłamstwo, które jest sztuką. Jak dezinformacja w szpiegowaniu. Żeby osiągnęła skutek, musi zawierać w większości prawdę. Sam Michał Komar tak o tym napisał:

Rzecz nie w tym, że Michael był kłamcą, który pożytkował się kłamstwem, ale w tym, że umiał kłamać, pożytkując się prawdą. Oddzielenie jednego od drugiego wymagało ode mnie uwagi, pamięci szczegółu i wyobraźni, przynosząc na koniec podziw dla artyzmu kłamcy, jak i wzrost zadowolenia z samego siebie.”

Przy takim podejściu, sprytny medyk potrafił nabrać nawet twórcę elżbietańskiego wywiadu sir Roberta (tu prawdopodobnie autor, pomimo ogromnej dbałości o szczegóły się „walnął”, albo celowo wprowadza w błąd. Kanclerz Walsingham miał na imię Francis. Natomiast Robert Walsingham, to znany osiemnastowieczny pirat).

Michał Komar jest świetnym gawędziarzem (można nawet podejrzewać, że pewne swoje cechy przypisał Francisowi z Oxfordu). Pisze tak, jakby opowiadał. W trakcie czytania przypominają się jego krótkie, precyzyjne wyjaśnienia i odpowiedzi na pytania zadawane w trakcie wieczorów autorskich. Zwykle zakańczane dyskretnym, lekko tłumionym śmiechem.

Kończąc czytanie pozostajemy z niedosytem. Stan dość naturalny po przeczytaniu każdej dobrej książki. Ale niedosyt po „Skrywanem” to także szereg niedopowiedzianych zagadek. Można je rozwiązywać na własną rękę. Ja mam nawet trzy hipotezy. Pierwsza jest taka, że kupa wcale nie trafiła do alembiku na skutek ekwilibrystyki sprawcy srającego z drabiny, tylko dlatego że ktoś ją tam włożył po wyjęciu z innego naczynia. A druga, dużo bardziej obrazoburcza: czy pierwowzorem błazna Stanislao nie jest przypadkiem kardynał Dziwisz? I wreszcie obawy o powstanie kościoła narodowego: czy nie biorą się przypadkiem z obserwacji rozrastania się imperium księdza Rydzyka?

Śmiejąc się z szesnastowiecznych krętaczy i lubieżników śmiejemy się głównie sami z siebie i świata jaki stworzyliśmy.

Piotr Niemczyk