Wojciech Chmielarz, fot: Wojtek Rudzki/Wydawnictwo Marginesy
Wysiadł z samochodu, przeszedł przez podjazd i otworzył bramę od garażu. Siłował się chwilę z blaszanymi skrzydłami. Rozchylił je najmocniej, jak tylko się dało, co nie było łatwe. Garaż, podobnie jak cały dom, wybudowano w latach osiemdziesiątych, kiedy trudno było o materiały budowlane, a poza tym ludzie spodzie- wali się, że największym samochodem, jaki będą musieli tam zmieścić, będzie duży fiat. On zaś miał potężnego terenowego range rovera. Wjechanie nim do garażu zawsze wymagało dużej ostrożności i maksymalnej uwagi. Wrócił do wozu, uruchomił silnik, delikatnie nacisnął pedał gazu i auto powoli potoczyło się do przodu. Trzymał się jak najbliżej prawej strony, żeby móc potem swobodnie wysiąść.
– Kurwa… – zaklął pod nosem, kiedy usłyszał, jak bok wozu zaczyna trzeć o ścianę. Odbił natychmiast w lewo, a potem zahamował. Przez chwilę tylko siedział, kurczowo zaciskając dłonie na kierownicy i zgrzytając zębami. Wreszcie wrzucił bieg, puścił sprzęgło i wjechał do końca. Przedni zderzak niemal stykał się ze ścianą.
Wyskoczył z auta, żeby sprawdzić rozmiar szkody. Od przednich drzwi przez tylne biegł szeroki na kilkanaście centymetrów pas licznych rys. Przejechał po nich palcami i skrzywił się. Zdarł lakier do gołej blachy. Metal też się uszkodził. Już wcześniej wóz nie wyglądał dobrze, ale teraz to była tragedia.
Wyprostował się i dwa razy uderzył pięścią o dach samochodu. – Co?! Zarysował pan?! – usłyszał za sobą głos.
Odwrócił się błyskawicznie. Jego prawa ręka sama powędrowała do schowanego za paskiem na plecach pistoletu. Nie żeby go wyjąć. Raczej po to, by upewnić się, że ciągle tam jest, ukryty za połami kurtki.
Na drodze, na wysokości ogrodzenia, stał jego sąsiad. Sześćdziesięcioletni okrągły facet w kaszkiecie na głowie. Obok niego z nosem przy ziemi dreptał pies, brzydki, nieforemny kundelek.
Sąsiad wychylał się to w jedną, to w drugą stronę, niemal stawał na palcach, żeby samemu ocenić rozmiar szkody. Z tej odległości jednak było to praktycznie niemożliwe. Sprawiał więc wrażenie lekko rozczarowanego.
– Taki duży samochód, a garaż malutki. Niepotrzebnie pan tam wjeżdżał – odezwał się. – Ja to bym trzymał taki wóz na dworze. Może jakąś wiatę wybudował, żeby go przed deszczem chronić. Placu na podwórku pan przecież ma dość. – Koniecznie chciał się podzielić dobrą radą.
– Może tak zrobię.
– No, ale nieszczęście już się zdarzyło, nie? Mądry Polak po szkodzie, nie?
– Tak mówią.
Sąsiad podjął jeszcze jedną próbę sprawdzenia, jak bardzo uszkodzony jest samochód. Znowu nieudaną. Pożegnał się więc krótko i poszedł dalej. Mężczyzna poczekał, aż tamten zniknie, i dopiero wtedy puścił rękojeść pistoletu. Potem pospieszenie zamknął bramę garażu i udał się do domu.
W środku nikogo nie było. Nie kłopocząc się zdejmowaniem butów, przeszedł przez przedsionek do salonu. Wyjął z barku butelkę wódki i nalał alkoholu do szklanki. Wypił jednym łykiem i znowu nalał. Najpierw gorzały, potem soku jabłkowego. Z takim drinkiem usiadł na skórzanej kanapie. Skrzywił się, kiedy lufa pistoletu wbiła mu się w lędźwie. Wyciągnął broń i położył na stoliku o szklanym blacie, przez który widział ułożone starannie na półeczce pod spodem kolorowe czasopisma. Sięgnął po pilota. Natychmiast przeszedł na kanał TVN24. Przez chwilę oglądał obrazki z kolejnej demonstracji kobiet, które ze świeczkami w rękach wędrowały w stronę budynku Trybunału Konstytucyjnego. Drażniły go ich pełne wulgaryzmów transparenty, nawet jeśli skrywały się za ośmioma gwiazdkami, i pełen egzaltacji głos komentatorów w studiu. Dlatego wyłączył dźwięk. Oglądał przez blisko kwadrans, czekając na inne wiadomości, ale nic się nie zmieniło. Poskakał przez chwilę po kanałach informacyjnych, jednak wszędzie leciało to samo. Zdenerwowany wyłączył telewizor. Jego wzrok przez chwilę błądził po pokoju, aż zatrzymał się na leżącym przed nim pistolecie.
Popełnił błąd. Powinien pozwolić tej dziewczynie uciec. Tak po prostu. Niechby sobie poleciała, gdzie chce. Co najgorszego mogło go wtedy spotkać? Nie mówiła przecież po polsku. Nawet jakby ktoś go zatrzymał, to wytłumaczyłby, że doszło do nieporozumienia. Tak, chciał skorzystać z jej usług, tak, to wstyd, ale facet czasami musi, nie, nie wie, co ją zdenerwowało. Po prostu wyskoczyła z jego samochodu. Nic z tego nie rozumie. Zresztą wątpliwe, żeby ktokolwiek się tym zainteresował. Ot, zwykła przestraszona dziwka, która nie potrafi wyjaśnić, o co jej właściwie chodzi. Zamiast tego stracił nad sobą panowanie. Próbował ją zatrzymać. Szarpali się. Uderzył ją kilka razy. Udało się jej wyskoczyć z samochodu. Sięgnął więc po pistolet i strzelił. Dopiero wtedy zobaczył stojący nieopodal radiowóz. To go otrzeźwiło. Zamknął drzwi od strony pasażera i natychmiast uciekł ze stacji benzynowej.
Próbował teraz przeanalizować to, co się stało. Dziewczyna pobiegła do policjantów. Strzelał do niej. Niemożliwe, żeby nie usłyszeli tego huku. Po prostu musieli zwrócić na niego uwagę.
Do tego na jej twarzy widać było ślady pobicia. Teraz nie miało już znaczenia to, że po polsku znała może ze dwa słowa. Na pewno zajmą się tą sprawą i będę próbowali dowiedzieć się, co się dokładnie wydarzyło. A ta dziewczyna była u niego w domu. Prędzej czy później po prostu ich do niego przyprowadzi. Przyjadą tutaj i to będzie koniec.