Te listy są tak dobre, że do fragmentów będę wracał jeszcze długo, a jest, uwierzcie mi Państwo, do czego. Panowie rozmawiają w nich o wszystkim, co poniektórych obgadują (np. Gombrowicza), dostaje się też Madonnie, tak, tej piosenkarce. Piszą do siebie o problemach banalnych, a także kluczowych. Poruszają kwestie własnej twórczości, są razem w chwilach radości i choroby. Moją ulubioną korespondencją jest ta Sławomira Mrożka oraz Stanisława Lema, ale tutaj też jest bardzo dużo smaczków. Zarówno dotyczących życia obu panów, jak i literatury jako takiej. Łapcie kilka listów, naprawdę warto.
Chiavari, 26 czerwca 1964
Szanowny Panie,
osobno przesyłam Panu egzemplarz mojej sztuki napisanej ostatnio. Nie spodziewam się, żeby ta sztuka została teraz opublikowana i wystawiona w Polsce, chociaż wiem, że „Dialog” i Teatr Współczesny starają się o pozwolenie władz. Nie spodziewając się więc zobaczyć jej na razie w druku – chyba że w jakiś nagły sposób zmieni się na lżejszą obecna sytuacja w kraju – chciałbym zaznajomić Pana z tym tekstem.
Właściwie jest to naprawdę moja pierwsza sztuka trzyaktowa, nieoszukanej objętości, oby nie za cenę pewnych dłużyzn. Różni się także od poprzednich mniejszą „parodystycznością”.
Byłbym wdzięczny Panu za uwagi po jej przeczytaniu.
Proszę o zwrot maszynopisu, choć to nieładnie z mojej strony, wbrew nawet zwyczajowemu prawu, że „niezamówionych rękopisów redakcja nie zwraca”. Ale mam tylko trzy kopie, którymi muszę obsłużyć agentów i ewentualnych tłumaczy.
Jeszcze raz przepraszam i łączę najlepsze pozdrowienia i wyrazy szacunku.
Sł. Mrożek
Neapol, 3 lipca 1964
Drogi Panie,
dziękuję za list i za egzemplarz Pana nowej sztuki. Pochlebia mi bardzo, że ma Pan pewne zaufanie do mojego sądu, ale obawiam się, że jest ono niezbyt uzasadnione: jako czytelnik (i to dość pilny) tekstów dramatycznych miałem wielokrotnie okazję uprzytomnić sobie z żalem, że brak mi tego, co ludzie teatru nazywają „wyobraźnią sceniczną”. Spróbuję jednak, skoro Pan sobie tego życzy, powiedzieć w paru słowach, co myślę oTangu, ale proszę pamiętać, że należy moje uwagi brać „cum grano salis”.
Pomysł jest wyborny i bardzo mądry, myślę, że w żadnej ze swoich dotychczasowych sztuk nie sięgnął Pan tak głęboko i z taką przenikliwością. Ale pomysł taki (jak sądzę) wymaga niezmiernie wyważonego zbalansowania dwóch elementów: realistycznego, lub prawie, i groteskowego czy „parodystycznego”. Udało się to Panu bardzo dobrze w pierwszym akcie, który wydaje mi się najlepszy. Potem następuje zakłócenie równowagi, groteska absurdalna (chwilami zbliżona do bufonady) odrywa się niemal zupełnie od ziemi. Kiedy więc dochodzi do puenty z Edkiem pod koniec trzeciego aktu, zawisa ona jakby w próżni, brak jej tego dramatycznego wyrazu, jaki powinna posiadać; jest świetnie pomyślana, ale słabiej przygotowana. Jakkolwiek moje wyczucie teatru jest kiepskie, wyobrażam sobie, że można temu zaradzić, usuwając sporo dłużyzn w drugim akcie i chyba także w trzecim (zwłaszcza w pierwszej połowie). Część odpowiedzialności za to zakłócenie równowagi ponosi również Ala, najbardziej nijaka i blada postać w sztuce.
Będę wkrótce pisał do mojego wydawcy włoskiego (Rizzoli), pozwolę sobie więc (jeśli Pan nie ma nic przeciwko temu) zwrócić mu uwagę na Tango. We Włoszech, jak Panu już zapewne wiadomo, książkowe wydania sztuk cieszą się dużym powodzeniem (może dlatego, że nie ma tu w praktyce teatru).
Łączę najserdeczniejsze pozdrowienia, mam nadzieję, że moje uwagi na coś się Panu przydadzą.
Gustaw Herling-Grudziński
Chiavari, 2 marca 1966
Drogi Gustawie,
złożyłem podanie o wizę w ambasadzie amerykańskiej i czekam. Mam zgłosić się po odpowiedź koło 10 bm. Tymczasem mam inne kłopoty. Okazało się, że mój samochód jest nieważny już od prawie dwóch lat. Jego istnienie na numerach celnych jest przestępstwem. Jedyne wyjście to albo zarejestrować go jako samochód kraju, którego paszport i obywatelstwo posiadam, albo zrzucić go ze skały do morza, i to ukradkiem. Do Polski przecież nagle nie pojadę przez głupi samochód, ze skały zrzucać także przykro. Jedyne wyjście to uzyskać residenza w Chiavari i zarejestrować go jako samochód włoski.
Ale tu właśnie dalszy ciąg. Muszę mieć przedłużenie prawa pobytu w Italii, które mam w tej chwili tylko do 20 maja br. Zresztą, tak czy tak, musiałbym się starać o przedłużenie tego prawa. Zastanawiam się jednak, czy w tym roku już nie poprosić o wizę pobytową na „tempo indeterminato”. Raz, że w ten sposób łatwiej mogę dostać residenzę, dwa, że byłby już spokój z tym wiecznym odnawianiem wizy.
Wstrzymuję się jednak do chwili, dopóki nie usłyszę Twojej rady. Bo także może by trzeba w ruch puścić znowu jakieś poparcia. A jeżeli poparcia, to może lepiej już „tempo indeterminato”? Wtedy takie poparcie mogłoby być odpowiednio wyzyskane, głupio także o takie poparcie zabiegać co rok*. Podanie o „tempo indeterminato” z poparciem załatwiłoby już tę sprawę definitywnie. Mój znajomy Paczowski otrzymał swego czasu takie indeterminato, więc jest precedens. (On ma paszport taki sam jak ja).
Na razie nie mogę używać samochodu. Dobrze, że czekają, aż uzyskam residenzę, i nie wytaczają mi procesu.
Znowu zawracam Ci głowę. Niestety, muszę.
Będę Ci dawał znać o wszystkim. Na razie pozdrawiam Cię serdecznie.
Twój
Sł. M.
Neapol, 14 marca 1966
Mój Drogi,
przepraszam za zwłokę w odpowiedzi: byłem chory, dopiero od dwóch dni czuję się lepiej.
O ile wiem, „soggiorno indeterminato” dają tylko emigrantom. Mam przyjaciół Amerykanów, którzy od piętnastu lat mieszkają we Włoszech (i pracują tutaj), a mimo to co roku muszą odnawiać swoje prawo pobytu. Przeczyłaby temu Twoja wzmianka o Paczowskim, ale ja takich precedensów nie znam. Najlepiej będzie, jeśli przyjedziesz do Rzymu i przez Silonego (z pomocą Chiaromontego) dotrzesz do owego urzędnika z Min. Spraw Wew. Wyjaśni Ci on, jak naprawdę sprawy stoją. Zresztą i tak musiałbyś przyjechać do Rzymu, żeby załatwić „soggiorno” choćby na rok.
Ja jadę do Rzymu jutro, ale tylko na pięć dni. W pierwszych dniach kwietnia wybieram się na trzy tygodnie do Paryża. W maju pojadę pewnie na trzy tygodnie na Sycylię, w roli… reportera.
Otrzymałeś już zapewne od Giedroycia wszystkie książki, które Ci obiecałem podczas naszego spotkania. Mieliśmy tu wizytę pp. Chiaromonte, przyjechali na dwa dni z Mary McCarthy i z jej mężem.
Ściskam mocno
Gustaw
Sławomir Mrożek, fot: smakksiazki.pl
Londyn, 2 czerwca 1966 [karta pocztowa]
Niespodziewanie wyjechałem. Publiczność dobra, przedstawienie złe, krytyka dla mnie mordercza (z jednym wyjątkiem). Wrócę za 10 dni najwięcej.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Sł.
Neapol, 30 czerwca 1966
Mój Drogi,
dziękuję Ci za list i za kartkę z Londynu. Będziesz musiał mi dokładnie opowiedzieć, jak tam było w tym Londynie.
Zrezygnowałem z Jugosławii, natomiast 5 lipca wybieram się na dwa tygodnie do Nerano pod Sorrento. Potem, według wszelkiego prawdopodobieństwa, Neapol aż do 7 września. We wrześniu wyskoczę chyba na tydzień do Piemontu. W związku z tym podaj mi łaskawie dokładny kalendarzyk Waszego lata. Gdybyście we wrześniu byli w Chiavari, wstąpiłbym do Was chętnie na dzień–dwa w drodze do Piemontu. Rzym odpada: jeśli się tam w ogóle wybiorę (w sierpniu), to na bardzo krótko.
Przyznanie Wam zwykłych paszportów na dwa lata nie jest oczywiście rozwiązaniem idealnym, ale chwilowo dobre i to. W ciągu tych dwóch lat może się stać mnóstwo rzeczy, nie ma więc potrzeby planować na zbyt odległy dystans.
Tarn jest (mówię to z przykrością) głupcem. Twoja sztuka może się podobać albo nie, ale odmawianie jej jakichkolwiek zalet jest nonsensem. Masz przypuszczalnie rację: chcą Cię na gwałt przekonać, że nie służy Ci pobyt za granicą. Co może, ale nie musi być prawdą: także na łonie Ojczyzny zdarza się każdemu dobremu pisarzowi napisać czasem rzecz słabszą.
Ściskam Cię mocno, ukłony dla Mary.
Sł.
Gustaw