Suma dobrych czynów nie wymaże jednego złego. Rozmowa z Michałem Zgajewskim o „Strażniku jeziora”

Michał Zgajewski, fot: smakksiazki.pl

Jak jest z kryminałami, wszyscy wiemy: dużo osób je pisze, więc i sporo się wydaje. Wybór niby spory, bo przecież pula pisarek i pisarzy będących na rynku od lat jest pokaźna. Przyzwyczajamy się do twarzy, nazwiska, każda kolejna książka nakręca też poprzednie. Jak sprawy mają się z debiutami? Przyznam szczerze, że tutaj jakoś trudno mnie zaskoczyć i przykuć do lektury, bo zawsze coś. To bohater jakiś miałki, to akcja rodem z fantastyki, to jeszcze coś innego. Dlatego gdy dostałem do czytania „Strażnika jeziora”, to najpierw skusiło mnie Jezioro Żywieckie, bo w tamtych rejonach kilka materiałów w poprzedniej pracy zrobiłem. Nie będę pisał, że jest to książka nieodkładalna, najlepsza, że zarwiecie przy niej noc, ale napiszę, że gdybym nie wiedział, że to debiut, to nigdy bym tak nie pomyślał.

Michał Zgajewski poznaje nas z Norbertem Krzyżem, prywatnym detektywem, który jest nim bardziej z konieczności niż z wyboru, bo był moment, gdy nosił policyjny mundur. Stało się jednak coś, co sprawiło, że musiał zmienić robotę. Przepraszam, że tak nie wprost, ale rozumieją Państwo – jesteśmy przed premierą. Mamy też wspomniane Jezioro Żywieckie, które skrywa własne tajemnice, także te mroczne. Wszystko doprawione jest słowiańską mitologią i ostrymi brzmieniami pewnego zespołu. Czy Krzyżowi uda się połączyć wydarzenia sprzed blisko sześćdziesięciu lat ze współczesnymi morderstwami? Czy historia jeziora ma drugie dno? I kto jest jego tytułowym strażnikiem? O tym przekonacie się po części oglądając materiał, ale przede wszystkim czytając książkę.

Materiał powstał przy płatnej współpracy z Wydawnictwem Agora, ale w dzisiejszych czasach trzeba zaznaczyć, że wynagrodzenie nie ma wpływu na moją opinię o książce.