Jak wykończyć pisarzy? Felieton Katarzyny Tubylewicz

Katarzyna Tubylewicz

Helsinki w maju są zachwycające, zwłaszcza w okolicach Oodi – Centralnej Biblioteki Miejskiej wybudowanej dla upamiętnienia setnej rocznicy uzyskania przez Finlandię niepodległości. Wystarczy spojrzeć na żółtą, fantazyjnie falistą fasadę tego budynku – prezentu, który naród fiński sam sobie podarował, żeby zrozumieć, iż literatura jest tu ważna. Jeszcze wyraźniejsze staje się to w rozmowach z fińskimi pisarzami, których sporo zebrało się na dorocznym zebraniu Europejskiej Rady Pisarzy (European Writers’ Council), jako że w tym roku odbyło się ono właśnie w stolicy Finlandii i zostało zorganizowane w ścisłej współpracy z Fińskim Związkiem Pisarzy. Zabawne, bo fińscy pisarze w przeciwieństwie do pisarzy szwedzkich, a podobnie do pisarzy polskich, nieustannie na coś narzekają, a już najbardziej na to, jacy małomówni i niekontaktowi są ich rodacy i oni sami. Gadają o tym i gadają zadając jednocześnie kłam stereotypowi o fińskim milczku.

Podczas helsińskiego zebrania, na którym reprezentowałam coraz prężniej działającą polską Unię Literacką, sporo dyskutowaliśmy o zarobkach pisarzy. Jest o czym rozmawiać i na co narzekać, bo rynek książki przechodzi gwałtowne zmiany, które wcale nie są korzystne dla kieszeni twórców. W Finlandii przeprowadzono badania, których celem było sprawdzenie, jak na dochody ludzi pióra wpłynęło szaleństwo audiobooków. W Polsce też rośnie ich popularność, ale w krajach skandynawskich to już prawdziwa rewolucja, a z rewolucjami jak wiadomo jest tak, że mają ofiary. W Skandynawii ofiarami sukcesu książek do słuchania są … ich autorzy (wszędzie na świecie tantiemy za audiobooki są niższe niż za książkę). Zarobki pisarzy fińskich spadły drastycznie z powodu popularności platform streamingowych typu Storytel. Autorzy literatury pięknej stracili 25% dochodów, autorzy literatury faktu 45%.

 

W związku z tym Finlandia uchwaliła nowe prawo, które gwarantuje pisarzom dodatkowe dochody z tytułu bibliotecznych wypożyczeń audiobooków i e-booków. I nie będą to z pewnością sumy symboliczne, bo w Finlandii funkcjonujące od lat honoraria za wypożyczenia biblioteczne, czyli Public lending right compensation stanowią już teraz znaczący procent budżetu rocznego nawet bardzo dobrze zarabiających pisarzy. Zresztą nie jest to tylko model fiński. W Szwecji (kraju zamieszkanym przez 10 milionów ludzi) w tym roku za wypożyczenia biblioteczne zostanie autorom wypłacone 190,5 milionów koron (mniej więcej 95 milionów złotych), a w przyszłym roku 190,6.

www.unsplash.com/Joyce Busola

 

Dla porównania dodam, że w Polsce pieniądze za wypożyczenia są jak kieszonkowe pierwszoklasisty, które ma mu starczyć na jednorazowy zakup trzech batoników w szkolnym sklepiku. W naszym kraju działa 7693 bibliotek, ale dane dotyczące wypożyczeń, które stanowią podstawę do wypłat honorariów autorskich zbierane są jedynie w 60 placówkach (oznacza to, że monitorowanych jest 0,7 % bibliotek). Kwota przeznaczana na te honoraria w 2022 roku wyniosła 4, 374 mln zł, co przykładowo w 2019 roku przy 102,7 mln wypożyczeń oznaczało 4 grosze za książkę.

Jeżeli ktoś z czytelników tego tekstu uważa, że pisarzom przewraca się w głowach, skoro chcą zarabiać na wypożyczeniach bibliotecznych, to pragnę przypomnieć, że nikogo nie dziwi fakt, że Doda i inni piosenkarze i muzycy dostają kasę za emisję ich piosenek w radiu i jest rzeczą w pełni akceptowaną i zrozumiałą, że filmowcy otrzymują pieniądze za pokazywanie ich produkcji w kinach i na platformach typu Netflix.

Żyjemy w świecie na tyle świadomym znaczenia praw autorskich, że ludzie potrafią opatentować nawet swoją własną wersję jogi (co samo w sobie jest aberracją, jako że joga liczy sobie jakieś 3000 lat i należy do nas wszystkich) – uczynił to wyjątkowo kontrowersyjny i paskudny typ Bikram Choudhury  zastrzegając sobie copyright dla jogicznych asan wykonywanych w gorącym pomieszczeniu. Dorobił się na tym fortuny. W takim świecie pisarze mają być jednak ludźmi żyjącymi powietrzem i natchnieniem. W Polsce nie płaci się nam na przykład za udział w Targach Książki (bo to przecież promocja!) oraz wypłaca tyle co nic za biblioteczne wypożyczenia naszej własności intelektualnej. Nowością w stylu horroru, o czym także była mowa w Helsinkach jest fakt, że nasze książki i teksty są też notorycznie i całkowicie bezprawnie używane przez Chat GPT i inne technologie wykorzystujące sztuczną inteligencję, które w celach edukacyjnych „karmione” są literaturą. I nikt nikomu za to nie płaci. Oczywiście nie da się ukryć, że jeśli rozwój AI doprowadzi do załamania rynków literackich i finansowego wykończenia pisarzy, to za to DZIEŁO zapłacą …kolejne pokolenia. I będzie to koszt cholernie wysoki.

Zważywszy na to, że w literaturze najbardziej porusza nas to, co wypływa z głęboko ludzkich emocji, uczuć i przemyśleń, ta tworzona przez AI (a taka już powstaje i ze względu na brak ograniczającego ten proceder prawodawstwa sprzedawana jest np. na Amazon jako literatura pisana przez ludzi) na dłuższą metę nie ma żadnych szans, by nas sobą nakarmić. Głód będzie nie do zniesienia. Ale to kiedyś. Na razie świat oszalał i jak donoszą koledzy i koleżanki tłumacze z całej Europy, coraz częściej zdarza się, że wydawnictwa wykorzystują AI do tłumaczenia nawet naprawdę dobrej jakościowo literatury. Potem tłumacze dostają taki tekścik do redakcji i otrzymują jakąś symboliczną kwotę za poprawki zamiast honorarium za przekład. W Helsinkach mówiono o tym w najostrzejszych słowach. Na całym świecie protestuje coraz więcej związków tłumaczy. Jedna z francuskich organizacji broniących ich praw opublikowała manifest Nie dla bezdusznych tłumaczeń! , który został przetłumaczony na wiele języków (jest dostępny także po polsku w przekładzie Dimitri Garncarzyka i Agnieszki Żuk https://enchairetenos.org/) i który podpisało wielu ludzi pióra w tym troje noblistów: Annie Ernaux, Olga Tokarczuk i Le Clézio. Rozwój modeli generatywnych ma zgubny wpływ na pracę twórców. „Tłumaczenia to praca ludzka. Wymaga doświadczenia, refleksji, wyczucia językowego, których nie da się zastąpić mechaniczną reprodukcją (…). W związku z powyższym aberracją wydaje się wysługiwanie się w pracy translatorskiej maszynami z powodu rzeczywistych albo wydumanych oszczędności pieniędzy i czasu.Używanie tych programów szkodzi kulturze jako takiej: ujednolica ją, rozwija uprzedzenia (w tym rasistowskie i seksistowskie)…” piszą sygnatariusze protestu.

www.unsplash.com/Gülfer ERGİN

Bardzo chciałabym Wam napisać, że z Helsinek wywiozłam przede wszystkim obrazy pięknego, tonącego w słońcu i kwiatach miasta oraz kilka pocztówek z Muminkami, których nikomu nie wyślę, ale będę miała gdzieś w szufladzie. Niestety prawda jest taka, że wyjechałam z tego cudownego miasta pełna niepokoju nie tylko z powodu tego, co dzieje się na rynku książki. Niepokoi mnie też fakt, że w Polsce problemy te nie są w wystarczającym stopniu zauważane, że nie szykuje się skutecznych zabezpieczeń z dobrze skonstruowanych praw i innych barier, które ochronią pisarzy i tłumaczy. Promyk nadziei to fakt, że podobno w Ministerstwie Kultury zaczyna się na poważnie mówić o zwiększeniu budżetu na dochody pisarzy z wypożyczeń bibliotecznych. Zawsze coś, ale potrzeb jest więcej i trzeba działać TERAZ.

Katarzyna Tubylewicz