Zapasowy, czyli „Ten drugi”. Fragment książki księcia Harrego

Książę Harry, fot: okładka książki „Ten drugi", Wydawnictwo Marginesy

Niezależnie od przyczyn moja pamięć jest jaka jest, robi to, co robi, gromadzi i przechowuje to, co uważa za stosowne, i tyle samo prawdy jest w tym, co pamiętam i jak pamiętam, ile w tak zwanych obiektywnych faktach. Rzeczy takie jak chronologia czy przyczyna i skutek to często tylko baśnie, które opowiadamy sobie o przeszłości. „Przeszłość nigdy nie umiera. Nie jest nawet przeszłością”. Kiedy nie tak dawno odkryłem ten cytat na BrainyQuote.com, poraził mnie on jak grom. Pomyślałem: kim, do kurzej maci, jest Faulkner? I w jaki sposób jest spokrewniony z nami, Windsorami?


A zatem: Balmoral. Kiedy zamknę oczy, widzę główne wejście, dzielone okna od frontu, szeroki portyk i trzy nakrapiane szaro-czarne granitowe schody prowadzące do masywnych drzwi wejściowych z dębu w kolorze whisky, często podparte przez ciężki kamień do curlingu i obsługiwane przez lokaja w czerwonej kurtce, a w środku – przestronny hol z białą kamienną podłogą i szarymi płytkami w kształcie gwiazd, ogromny kominek z piękną obudową z rzeźbionego ciemnego drewna, z boku wejście do czegoś w rodzaju pomieszczenia gospodarczego, a po lewej stronie, koło wysokich okien, uchwyty na wędki, laski spacerowe, gumowe wodery i ciężkie nieprzemakalne ubrania – masa nieprzemakalnych ubrań, bo lato, często mokre i zimne w całej Szkocji, było jeszcze bardziej dokuczliwe w tym zakątku godnym Syberii – a dalej jasnobrązowe drewniane drzwi prowadzące do korytarza ze szkarłatnym dywanem i ścianami wyłożonymi kremowymi tapetami ze wzorem ze złotego zamszu, wypukłym jak alfabet Braille’a, a jeszcze dalej liczne pokoje wzdłuż korytarza, każdy o określonym przeznaczeniu, jak siedzenie czy czytanie, oglądanie telewizji czy jedzenie podwieczorku, i jeden specjalny pokój dla paziów, z których wielu kochałem jak zbzikowanych wujków, i wreszcie główna komnata zamku, zbudowana w dziewiętnastym wieku, niemal dokładnie w miejscu wcześniejszego zamku datowanego na czternasty wiek, w odstępie kilku pokoleń od innego księcia Harry’ego, który został wygnany, a potem wrócił i zniszczył wszystko i wszystkich naokoło. Mój daleki krewny. Moja bratnia dusza, jak twierdzą niektórzy. A na pewno mój imiennik. Urodzonego 15 września 1984 roku, na chrzcie nazwano mnie: Henry Charles Albert David of Wales. Ale od samego początku wszyscy wołali na mnie Harry.

W samym środku tej głównej komnaty znajdowała się wielka klatka schodowa. Obszerna, widowiskowa, rzadko używana. Kiedy babcia udawała się do swojej sypialni na drugim piętrze, z pieskami corgi drepczącymi za nią krok w krok, wolała korzystać z windy. Pieski też.

Niedaleko windy babci, za szkarłatnymi dwuskrzydłowymi drzwiami i kawałkiem zielonej tartanowej podłogi, znajdowała się mała klatka schodowa z ciężką żelazną poręczą; prowadziła na drugie piętro, gdzie stał posąg królowej Wiktorii. Zawsze kłaniałem się jej, gdy przechodziłem.

Wasza Królewska Mość!” Willy tak samo. Tak nam kazano, ale robiłbym to i bez nakazu. Byłem zafascynowany „babką Europy”, nie tylko dlatego, że babcia bardzo ją lubiła, a tata z początku chciał mnie nazwać imieniem jej męża (mama mu zabroniła). Ojciec Wiktorii, Edward, książę Kentu i Strathearn, był podobno sadystą, którego podniecał widok żołnierzy chłostanych batem, a jej ukochany mąż Albert zmarł na jej oczach. Do tego podczas swojego długiego, samotnego panowania przeżyła osiem zamachów na swoje życie, ośmiokrotnie do niej strzelało siedmiu różnych poddanych. Ani jedna kula nie trafiła w cel. Nic nie było w stanie powalić Wiktorii.

Za posągiem Wiktorii sprawy się komplikowały. Drzwi upodobniały się do siebie, pokoje nakładały. Łatwo było się zgubić. Gdy otworzyło się nie te drzwi co trzeba, można się było natknąć na tatę, któremu lokaj akurat pomaga się ubrać. Albo gorzej, na tatę stojącego na głowie. Ćwiczenia te, zalecone przez fizjoterapeutę, były jedynym skutecznym lekarstwem na ciągły ból szyi i pleców taty. Przeważnie na skutek zadawnionych kontuzji z gry w polo. Ćwiczył codziennie, w samych bokserkach, oparty o drzwi lub zwisając z drążka jak prawdziwy akrobata. Wystarczyło dotknąć klamki małym palcem, żeby usłyszeć jego błagania z drugiej strony drzwi:

Nie! Nie! Nie otwieraj! Na Boga, proszę, nie otwieraj!

W Balmoral było pięćdziesiąt sypialni, z których jedną przeznaczono dla mnie i Willy’ego. Dorośli nazywali ją pokojem dziecinnym. Willy zajmował większą jej część, z podwójnym łóżkiem, sporą umywalką, szafką z lustrzanymi drzwiami, pięknym oknem z widokiem na dziedziniec z fontanną i brązowym posągiem łani. Moja część pokoju była znacznie mniejsza, z mniejszą ilością wygód. Nigdy nie pytałem, dlaczego. Nie dbałem o to. Ale też nie musiałem pytać. O dwa lata starszy Willy był Następcą, a ja – Zastępcą.

Nie chodziło tylko o to, że tak nazywały nas tabloidy – choć z całą pewnością to robiły. To był również skrót, którego często używali tata, mama i dziadek. A nawet babcia. Następca i Zastępca – nie łączyło się to z żadnym osądem, ale też nie pozostawiało wątpliwości. Byłem cieniem, podpórką, planem B. Zostałem sprowadzony na świat na wypadek, gdyby Willy’emu coś się stało. Moim zadaniem było zapewnić wsparcie, odwrócić uwagę, przyjąć na siebie cios, a w razie potrzeby – dostarczyć części zamiennych. Może nerki. Krwi. Odrobiny szpiku kostnego. Wszystko to dokładnie wyjaśniono mi na początku drogi przez życie i metodycznie rozwijano później. W wieku dwudziestu lat po raz pierwszy usłyszałem o tym, co tata rzekomo powiedział do mamy w dniu moich narodzin:

Cudownie! Dałaś mi Następcę i Zastępcę. Moja praca jest skończona.

Żart. Zapewne. Z drugiej strony kilka minut po wygłoszeniu tej perły dowcipu tata podobno poszedł spotkać się ze swoją kochanką. No i tak. Czasem najczystszą prawdę mówi się w żartach.

Nie bolało mnie to. Co to, to nie. Sukcesja była jak pogoda albo ruchy planet, albo kolejność pór roku. Po co się przejmować rzeczami tak niezmiennymi? Po co brać do siebie los wyryty w kamieniu? Bycie Windsorem wiązało się z rozpoznaniem, które z prawd miały ponadczasowy charakter, a następnie usunięciem ich z pola uwagi. Z uwewnętrznieniem podstawowych parametrów własnej tożsamości, instynktowna wiedza o tym, kim się jest, co zawsze wynikało z tego, kim się nie jest.

Nie byłem babcią.
Nie byłem tatą.
Nie byłem Willym.
Byłem trzeci w kolejności dziedziczenia, za nimi.
Każdy chłopiec i każda dziewczynka, przynajmniej raz w życiu, wyobrażają sobie, że są księciem czy księżniczką. Dlatego też, Zastępca czy nie, nie było tak źle faktycznie być 
księciem. Więcej – z przekonaniem wspierać 
tych, których się kochało. Czyż nie na tym polega honor? Miłość? Jak w kłanianiu się Wiktorii, kiedy się przechodziło?