No to poszła w świat wiadomość z Florydy — książki Stephena Kinga zostają zakazane! I nie jest to żadna plotka, bo napisał o tym — wyrażając przy tym spore zaskoczenie owym faktem — sam król horroru. Jego tweet na ten temat, z ostatniego dnia sierpnia, ma na ten moment prawie dziewiętnaście milionów wyświetleń i blisko sto pięćdziesiąt tysięcy polubień. No bo jakże to tak? Gdzie my żyjemy, że książek zakazują?!
Sytuację podkręca oczywiście fakt, że Floryda, gdzie King obecnie mieszka, jest stanem rządzonym przez Republikanów, z którymi pisarz się, delikatnie mówiąc, nie lubi. Zwłaszcza jego wpisy szydzące z Trumpa, albo wręcz otwarcie go wyzywające niosą się po świecie raz za razem, ku wściekłości zwolenników żółtowłosego zbawcy Qanonu.
Może się więc wydawać, że to zemsta za te wpisy, prawda? W rzeczywistości jednak w ogóle nie chodzi o Kinga.
Zacznijmy od tego, że sprawa nie jest nowa.
Jej pierwszym etapem, było podpisanie w maju ubiegłego roku , przez republikańskiego gubernatora Florydy, Rona DeSantisa tak zwanego HB 1069 czyli ustawy stanowej regulującej szereg kwestii związanych z procesem edukacji. Dokument ten powstał rzekomo w odpowiedzi na szerokie zapotrzebowanie społeczne, a w rzeczywistości odnosił się do skarg szurniętych konserwatystek z organizacji zwanej „Mamuśki wolności” (Moms of Liberty).
Tak się składa, że DeSantis, sam z mielonką zamiast mózgu, z Mamuśkami się zgadza, więc zlecił sporządzenie odpowiedniej ustawy. A ta zawiera między innymi punkt odnoszący się do kontroli społecznej (nie tylko rodzicielskiej) nad materiałami edukacyjnymi w szkołach.
Stephen King, fot: Shane Leonard
Znaczy to mniej więcej tyle, że każdy obywatel może zgłosić zastrzeżenia do książek lub materiałów w bibliotece szkolnej, jeśli uzna, że przedstawiają one tematy związane z rasizmem, przemocą, tożsamością LGBTQ+, tematami zdrowia psychicznego, a także treści o charakterze seksualnym, nawet jeśli nie są pornograficzne. Takie materiały mogą zostać zdjęte ze szkoły już prewencyjnie, po samym zgłoszeniu, aż do czasu ich weryfikacji.
Ustawa nie precyzuje żadnego z pojęć klasyfikujących do zakazu, pozostawiając ogromne pola do nadużyć (na przykład książka piętnująca rasizm też się do niego odnosi).
Nie mówi jak długo taka weryfikacja miałaby trwać. W praktyce więc książka zdjęta z półki nawet bez sensownego powodu, może już na tę półkę nie wrócić
Dokument podpisany, jak już wspomniałem, w maju, wszedł w życie w lipcu 2023. I to właśnie on spowodował, że z bibliotek szkolnych na Florydzie usunięto dziesiątki, jeśli nie setki książek, w tym między innymi dwadzieścia trzy tytuły autorstwa króla grozy. Są to między innymi „Carrie”, „To” czy „Wielki marsz”, w których faktycznie, nie da się temu zaprzeczyć, znajdują się treści związane z zachowaniami seksualnymi.
Nie popieram zakazu, ale mówiąc szczerze o samego Kinga w tym przypadku gardłować mi się zwyczajnie nie chce. Jemu ta ustawa nie zaszkodzi, bo i tak jest przecież wszędzie. Kto będzie chciał, na pewno do niego dotrze bez większego trudu.
Warto jednak wiedzieć, że głównym celem tego zapisu są przede wszystkim książki traktujące o seksualnej orientacji czy tożsamości płciowej ( takie jak chociażby „Gender Queer” autorstwa Maii Kobabe, opisująca tożsamość płciową i seksualność, czy „All Boys Aren’t Blue” George’a M. Johnsona, poruszająca kwestie rasizmu i tożsamości LGBTQ+).
Skąd to przekonanie? Cóż, świadczą o tym inne punkty HB 1069.
www.unsplash.com/Gene Gallin
Mam na myśli między innymi kwestię całkowitego zakazu używania zaimków niezgodnych z płcią biologiczną: Nauczyciele i uczniowie nie mogą używać zaimków, które nie odpowiadają ich płci określonej przy urodzeniu. Szkoły nie mogą pytać uczniów o preferowane zaimki ani ich stosować, jeśli nie są zgodne z płcią biologiczną.
Ważne dla ustawodawcy jest też ograniczenie nauczania o tożsamości płciowej i orientacji seksualnej: Zakaz dotyczy nauczania na ten temat w klasach od przedszkola do ósmej klasy. Jest to rozszerzenie wcześniejszej ustawy, nazywanej potocznie „Don’t Say Gay”.
To, że z półek znikają książki Kinga, Huxleya czy Vonneguta to efekt tego, że może je zgłosić każdy. I ludzie, zwłaszcza konserwatyści, zgłaszają, przez co w samym tylko ubiegłym roku zablokowano blisko czterysta tytułów, a DeSantis chwali się, że inicjatywa oddolna spotyka się z takim zaangażowaniem.
Ale pod płaszczykiem tej rzekomej oddolności, kryje się skoordynowane działanie republikanów mające na celu zablokowanie młodym ludziom dostępu do wiedzy, która pozwoliłaby im lepiej zrozumieć siebie i otoczenie.
Dlatego jak tak teraz myślę, to chyba nawet mam w tej sprawie trochę do Kinga żal. Bo jeszcze raz, DeSantis i inni florydzcy konserwatyści są pieprznięci i chorzy z nienawiści i to jest jasne. Zakazywanie książek w taki sposób głupie. Ale King zamiast wykorzystać fakt znalezienia się w tej przykrej sprawie tak, by sprawnie przekierować spojrzenia mediów na prawdziwy problem, on — pisarz przecież spełniony — ściąga uwagę na siebie i tworzy temat zastępczy, skupiając na tym, że jakiś dzieciak nie będzie miał opcji wypożyczenia książki „To” w szkolnej bibliotece.
Mimo wszystko szkoda.
Jakub Ćwiek