Katarzyna Puzyńska, fot: Emil Biliński/Wydawnictwo Prószyński i Spółka
2020 Działka Trawińskiego w Kuligach.
Niedziela, 23 lutego 2020. Godzina 20.00.
Sierżant sztabowy Radosław Trawiński Sierżant sztabowy Radosław Trawiński nacisnął guzik pilota. Brama nie zaskoczyła od razu. Otworzyła się dopiero po kolejnej próbie. Zaklął cicho pod nosem. Będzie trzeba coś z tym zrobić. Tym bardziej że wyglądało na to, że trochę posiedzi na działce. Kłótnia z żoną przeciągała się. Maja nie rozumiała, że on miał dość. Nie jej oczywiście. Tylko tego, co robił. Ale ona chciała więcej i więcej. Była nienasycona. Nie pytała, skąd Trawiński bierze pieniądze. A przecież musiała wiedzieć, że nie z pensji policjanta. Musiała. Nie wierzył, że nie.
W końcu porozmawiał z nią wprost. Myślał, że znajdzie w niej sprzymierzeńca. Przecież oboje obiecywali sobie, że będą zawsze stali ramię w ramię. Nieważne, jakie przeciwności przyniesie życie. Bez względu na wszystko. Tymczasem Maja wybuchnęła. Krzyczała, że nie będzie żyła w biedzie. Potem nakręcała się coraz bardziej. Mówiła, że zawsze jest wyjście. Tylko wyjście proponowane przez nią wcale mu nie odpowiadało. W końcu Trawiński nie wytrzymał i wyszedł z mieszkania. Czuł, że jeżeli tego nie zrobi, to wybuchnie. A nie chciał, żeby dzieci na to patrzyły. Nie były niczemu winne.
Całe szczęście kupili jakiś czas temu tę działkę. Tu miał być ich wymarzony dom. Po remoncie oczywiście. Na razie to była tylko ruina. Ruina obok ruiny. Działka mieściła się w Kuligach. Tuż obok opuszczonego starego dworu, który teraz majaczył mu w ciemności we wstecznym lusterku. Obok był jeszcze zniszczony pegeer. Powybijane szyby i dziurawe dachy straszyły w ciągu dnia. Teraz ukryła je czerń nocy.
– Kurwa – mruknął Trawiński i jeszcze raz nacisnął guzik pilota.
Brama zaczęła się zamykać, zamiast otwierać. Powinien był zamówić elektryka, żeby to zamontował. Ale nie, uparł się, że zrobi to sam. A praktycznie w ogóle nie znał się na elektryczności. No i proszę. Teraz są efekty.
W końcu brama się otworzyła i policjant wjechał na teren działki. Zakupy rzucone niedbale na tylne siedzenie pobrzękiwały. Niedługo spodziewał się gościa. Nie oczekiwał niczego dobrego po tym spotkaniu. Niestety nie umiał odmówić. Za długo się na wszystko zgadzał, żeby teraz to zrobić.
(…)Policjant nacisnął znów guzik pilota. Światło czujnika zamigało w ciemności, ale brama się nie zamknęła. Uparcie trwała otwarta. Trawiński spojrzał w lusterko. Na tle majaczącego w ciemności opuszczonego dworu zobaczył jakiś ruch. Na pewno nie był to lis. To musiał być człowiek. I to wysoki. Trawiński wysiadł z samochodu i odwrócił się powoli.