Chciał być gwiazdą muzyki, został scenarzystą, a później pisarzem kryminałów. Nie ukrywa swojego uwielbienia do Henninga Mankella, był odpowiedzialny za przeniesienie na ekran jego powieści o Kurcie Wallanderze. W końcu sam postanowił napisać kryminał. Napisał już trzy, z czego dwa ukazały się w Polsce. ‚Dziewiąty grób” właśnie pojawił się w księgarniach. Rozmawiamy o Szwecji, książkach, a także o tym, w jaki spośób Stefan zabiłby, gdyby musiał.
W Polsce właśnie ukazała się Twoja druga książka, czyli „Dziewiąty grób”. Co ciekawe, nie brakuje w niej polskich wątków. Jeden z bohaterów nazywa się Wojtek Nowak, a kanibal jeździ do naszego kraju piłować sobie zęby. Dlaczego akurat Polska, a nie Dania, Norwegia czy Ukraina?
Zacznę od Wojtka Nowaka, to mój przyjaciel i spodobało mi się to nazwisko, po prostu bardzo dobrze brzmi.
Nowak to u nas najpopularniejsze nazwisko.
Nie wiedziałem o tym, ale naprawdę mi się podoba. Wojtek nie widział, że umieszczę go w książce i był bardzo zaskoczony. Co do kanibala podróżującego do Polski, to pewnie Cię nie zaskoczę, ale zadecydowała ekonomia. Po prostu usługi dentystyczne w Polsce są dużo tańsze niż w Szwecji, nawet o jedną trzecią, a są równie dobre. Weź jednak pod uwagę, że gdy pisze się książkę, to pewne rzeczy wpadają do głowy tak po prostu, nawet nie myśląc o nich. Więc pisząc o dentyście, od razu Polska przyszła mi do głowy jako naturalny kierunek.
Wiesz coś jeszcze o Polsce?
Niestety, bardzo mało. Bardzo chciałbym do was przyjechać (Stefan Ahnhem przyleci na Śląskie Targi Książki w Katowicach, które odbędą się w dniach 30.09-2.10). Mój przyjaciel opowiada mi jednak praktycznie same dobre rzeczy, ale jestem bardzo zaniepokojony faktem, że partia rządząca cenzuruje telewizję.
W „Dziewiątym grobie” opisujesz historię szwedzkiego ministra sprawiedliwości, który znika w tajemniczych okolicznościach, a w tym samym czasie w Danii zostaje brutalnie zamordowana żona pewnego celebryty. Sądzisz, że to może wydarzyć się w rzeczywistości?
Bohaterowie moich książek są normalnymi, nowoczesnymi ludźmi, jak ja i Ty. Ale sprawy nad którymi pracują zdarzają się raz w życiu. Nie interesuje mnie pisanie w stylu: ktoś wypił za dużo, uderzył swoją żonę i ona zginęła. Jeśli mam napisać książkę, która ma sześćset stron, to to musi być coś naprawdę ekstra. Często mówimy, że rzeczywistość jest dziwniejsza od fikcji, ale moim celem jest, żeby fikcja była bardziej surrealistyczna niż rzeczywistość, chcę pobić rzeczywistość. Nigdy tak mocno się nie przygotowywałem jak do napisania „Dziewiątego grobu”, starałem się ją uczynić jak najbardziej prawdopodobną, ale to fikcja.
Jako scenarzysta serialu na podstawie książek Henninga Mankella, jesteś pewnie pod jego dużym wpływem. Tytuł Twojej pierwszej książki „Ofiara bez twarzy” jest bliźniaczo podobny do mankellowskiego „Mordercy bez twarzy”.
Wiem, że to może dziwnie zabrzmi, ale gdy wymyślałem tytuł, to nie zwróciłem na to uwagi. Z czasem jednak uświadomiłem sobie, że jest bardzo duże podobieństwo. Tak jak powiedziałeś, jestem pod dużym wpływem twórczości Mankella, przeczytałem wszystkie jego książki o Kurcie Wallanderze. Dla mnie wielkość szwedzkiego kryminału rozpoczęła się właśnie od tego pisarza, to on sprawił, że w naszych książkach zaczytuje się cały świat. Miał coś takiego w pisaniu, że zawsze parł do przodu, to mnie bardzo zainspirowało.
Możemy więc powiedzieć, że Fabian Risk, Twój główny bohater jest nowym Kurtem Wallanderem?
Nic z tych rzeczy. Gdy pracowałem nad serialem o Kurcie, to miałem wtedy dość starych, pijących za dużo, samotnych policjantów. Takich, którzy nie mają rodziny, przyjaciół. Kiedy wymyślałem Fabiana Riska, to chciałem żeby był młodszy, ma około czterdziestki zamiast sześćdziesiątki. Fabian nie słucha muzyki operowej albo jazzu, a raczej elektronicznej, więc ma bardzo dobry gust (śmiech). Z drugiej strony, jest naiwny, uczuciowy, potrafi płakać. Nie jest człowiekiem z kamienia, ma swoją rodzinę, co było dla mnie bardzo ważne, żeby towarzyszyły mu codzienne problemy z dziećmi, z żoną. Dla mnie Risk jest o wiele bardziej nowoczesny niż Kurt Wallander.
Twoja pierwsza książka „Ofiara bez twarzy” opowiada o mordercy, który po kilkunastu latach zaczyna zabijać kolegów, koleżanki, a także nauczycielki ze swojej byłej szkoły. Każda z tych osób ginie w winnych okolicznościach. Załóżmy, że Ty miałbyś zabić któregoś ze szkolnych kolegów, jakiego urządzenia dostępnego w szkole byś użył?
Mhm, daj mi pomyśleć. O, już wiem. Powiesiłbym go na wieszaku na mapy w klasie geograficznej. Tak, zdecydowanie bym go powiesił, to by było najlepsze rozwiązanie. Teraz byłoby to już niemożliwe, bo zamiast map są tablice elektroniczne, więc moje morderstwo musiałoby nastpić w starej klasie.
Pytam o to nie bez przyczyny, bo Twoje książki są momentami bardzo brutalne, chyba się z tym zgodzisz?
No tak, nie mogę się nie zgodzić. Zanim zacząłem pisać, powiedziałem sobie, że nie będę uciekał od rzeczywistości, nie będę zamykał oczu. Jeśli jest seks, to opisuję seks, jeśli przemoc, to przemoc, po prostu. Szczególnie w „Dziewiątym grobie” jest sporo krwi, ale historia naprawdę tego wymaga. Byłoby raczej dziwne, gdybym tego tak nie opisał. Takie jest moje zdanie. Czuję się trochę jak Quentin Tarantino, który też emanuje przemocą, ale jest to przemoc uzasadniona.
Przyznasz, że przyjęło się tak, że w szwedzkim kryminale bohaterem musi być policjant, który ma bardzo skomplikowane życie prywatne.
Każdy z nas ma jakieś problemy w życiu, to nie musi być kryzys, ale po prostu problem. Ja unikam w swoich książkach rozdzielania życia prywatnego od zawodowego. Jeśli Fabian Risk jest w domu i je kolację z rodziną, albo kłoci się z żoną, to gdzieś z tyłu głowy myśli o sprawie, którą ma do rozwiązania. Z kolei życie prywatne zabiera ze sobą do pracy, to jest po prostu bagaż, który nosi ze sobą wszędzie.
Często mówi się o fenomenie szwedzkich kryminałów. Jak Ty to odbierasz z perspektywy Szwecji, która jest stolicą światowego kryminału.
Rzeczywiście, jest coś takiego. Rozmawialiśmy już o Mankellu. Drugą osobą, bez której o szwedzkim kryminale nie byłoby głośno jest oczywiście Stieg Larsson, który również bardzo mnie zainspirował. Teraz pisarzem, który robi świetną robotę jest na przykład Lars Kepler. Z drugiej strony, jest sporo skandynawskich kryminałów, które są po prostu słabe. Książka zaczyna się ekscytująco, potem niby policjant szuka mordercy, ale tak naprawdę nic się nie dzieje, a na końcu znów jest jakaś akcja. To jest w sumie jedna hostoria, dlatego staram się tych historii w książce zawrzeć kilka, żeby zaciekawić czytelnika. Fakt, jest to dużo bardziej pracochłonne, ale jest też finalnie ciekawsze.
Jako scenarzysta, a teraz pisarz kryminałów uważasz, że żyjemy w coraz bardziej niebezpiecznym świecie?
Wręcz przeciwnie, świat staje się coraz bardziej przyjazny. W Szwecji dzieje się dużo złych rzeczy, ale w większości jesteśmy pozytywnie nastawieni do świata. Możesz bezpiecznie chodzić po ulicy, nawet po zmroku i nic Ci się nie stanie. Dlatego uważam, że możemy pisać doskonałe kryminały dlatego, że jest u nas tak spokojnie. Złe rzeczy dzieją się też przecież w Polsce czy w Niemczech, ale czytelnicy są wszędzie tacy sami. Chcą się bać, chcą płakać, chcą kochać, dlatego chcę w swoich książkach zawrzeć wszystkie te emocje. Idealnym rozwiązaniem jest, jeśli czytelnik zapomina, że czyta książkę i staje się jej częścią i daje się porwać w podróż ze mną.
Zdjęcie autora: Thron Ullberg